Polska Agencja Prasowa: W ostatnich latach dowiedzieliśmy się o Grupie Ładosia, a ostatnio także o działalności polskich dyplomatów w Hawanie. W jakich innych placówkach polscy urzędnicy nieśli pomoc Żydom w czasie II wojny światowej?
"Paszporty Życia" dostępne online. Instytut Pileckiego przypomina bohaterskich dyplomatów
Dr Alicja Gontarek: Zadałabym raczej pytanie, być może nieco prowokacyjne: w jakich placówkach pomoc Żydom nie była udzielana? Choć, jak dotąd, brakuje dogłębnych naukowych analiz i prac na temat działań polskiej dyplomacji w poszczególnych państwach, ze wstępnych badań wynika, że niemal wszędzie szeroko rozumiana pomoc była udzielana, nawet w bardzo trudnych politycznych warunkach, jak np. w Grecji.
Z czego to wynika? Ma to swoje oczywiste wytłumaczenie w tym, że obowiązkiem każdego dyplomaty, czy jakiegokolwiek innego polskiego przedstawiciela, było zaopiekowanie się polskim obywatelem znajdującym się poza granicami kraju, bez względu na wyznanie czy narodowość. Od tego więc bym zaczęła, że udzielanie wsparcia i pomocy to obowiązek państwowy.
PAP: Jak zatem wywiązywano się z niego w poszczególnych krajach?
Dr Alicja Gontarek: Mówiąc o Europie, wspomnijmy tylko o znaczniejszych akcjach. Znana jest interwencja szefa MSZ Edwarda Raczyńskiego z 1942 r. na rzecz zatrzymania wywózek Żydów z Francji do obozów zagłady. Intensywne działania w neutralnej Hiszpanii prowadził też Marian Szumlakowski, dzięki czemu z kontynentu do krajów Maghrebu (Algieria i Maroko) udało się ewakuować 200 Żydów. Akcje ewakuacyjne z Grecji do Egiptu przeprowadzał także poseł w Atenach – Władysław Günther-Schwarzburg.
Czytaj także:
Ciekawym przypadkiem, o którym jeszcze mało wiemy, są działania polskich konsulów we Francji, którzy na własną rękę w nadmorskiej Marsylii i w Tuluzie wydali kilka tysięcy fałszywych paszportów w obliczu ataku wojsk niemieckich na Francję w 1940 r. Dzięki nim wiele osób mogło opuścić Francję statkami.
Znaczące działania pomocowe prowadził również ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej – Kazimierz Papeé. Swoimi działaniami doprowadził chociażby do tego, że ok. tysiąca Żydów polskich, posiadaczy paszportów południowoafrykańskich, dostało się pod ochronę papieską.
PAP: Czy w grę wchodziły też działania propagandowe, podejmowane w obrębie placówek? Znana jest przecież akcja informacyjna rządu RP w obliczu Holokaustu…
Dr Alicja Gontarek: Tak, znamy liczne takie przypadki różnych drobnych działań w prasie. Przykładowo w Szwecji tamtejszy poseł Henryk Sokolnicki zainicjował kampanię gazetową polegającą na udostępnieniu społeczeństwu szwedzkiemu wiedzy o zbrodniach na Żydach na Wileńszczyźnie popełnianych przez kolaborujące z III Rzeszą litewskie formacje. Wspomnijmy, że ówczesnym attaché prasowym Poselstwa RP w Sztokholmie był Norbert Żaba. Każda tego typu akcja miała swoją wartość, szczególnie tam, gdzie społeczeństwo i rządy państw były nastawione proniemiecko.
Generalnie były różne zakresy pomocy, spowodowane inną sytuacją Żydów znajdujących się w poszczególnych krajach oraz odmiennymi uwarunkowaniami politycznymi, wpływającymi na możliwości działania polskich placówek. Głównym kontekstem działalności na rzecz Żydów była Zagłada i antyżydowska polityka III Rzeszy.
Irena Sendlerowa: czyniłam ludzką powinność
PAP: Czy któreś placówki lub instytucje – poza tymi już powszechnie znanymi, jak chociażby Grupa Ładosia – szczególnie wyróżniały się w ramach niesionej pomocy?
Dr Alicja Gontarek: Zwróciłabym uwagę na placówkę ateńską. Tam wspomniany już Günther Schwarzburg wykazał się w 1940 i 1941 r. niesłychaną wręcz determinacją, by doprowadzić do ewakuacji polskich Żydów z Grecji. Główną przeszkodą nie było jednak wcale filoniemieckie nastawienie części elit politycznych tego kraju, lecz postawa sojusznika brytyjskiego, którego w Atenach reprezentował Michael Palairet – ambasador Wielkiej Brytanii. Kierując się wyłącznie egoistycznym interesem swojego kraju, dyplomata ten uniemożliwiał wydanie Żydom polskim wiz palestyńskich. A trzeba wiedzieć, że Palestyna była wówczas jedynym możliwym kierunkiem ewakuacji w obliczu zbliżającego się niemieckiego zagrożenia. Należy także podkreślić, że wizy dostawali wszyscy inni obywatele znajdujący się na terenie Grecji, lecz nie polscy.
Wzbudziło to ogromne rozgoryczenie posła, nie wspominając o złości i strachu wśród żydowskich uchodźców. W całej tej historii chodzi o to, że interesy Wielkiej Brytanii nie pozwalały na "nasycanie", jak to się wówczas mówiło, Palestyny żydowską emigracją. Nie zawsze więc, gdy mówimy o aktywności polskich dyplomatów, będzie chodzić o kontekst niemiecki. Równie duże znaczenie w związku z próbami pomocy miały np. mocarstwowe interesy Anglii, które były ważniejsze niż niepewny los uchodźców.
PAP: Rozmawiamy o dyplomatach i placówkach dyplomatycznych. Czy zatem mamy do czynienia wyłącznie z pomocą niesioną przez dyplomatów? Czy wiemy o takiej działalności na rzecz Żydów wśród urzędników piastujących inne stanowiska?
Dr Alicja Gontarek: Zadała pani dwa ważne pytania. Cóż, w kontekście pomocowym mówimy i o dyplomatach, i o placówkach, ale także o różnych innych instytucjach naraz. To system naczyń połączonych, który tworzyło Ministerstwo Spraw Zagranicznych jako jeden z resortów rządu polskiego na uchodźstwie. Gdzie nie mogło ono działać z przyczyn politycznych, powstawały inne instytucje, które formalnie reprezentowały Polaków. Mógł być to np. delegat Ministerstwa Opieki Społecznej (np. w Portugalii czy na Węgrzech), oddział Polskiego Czerwonego Krzyża (np. we Francji) lub inne organizacje, choćby stowarzyszenia (np. w Grecji). Dużą rolę, choć niedocenianą, odegrał też polski wywiad.
Tak więc bez kontekstu machiny biurokratyczno-urzędowej trudno rozpatrywać działania polskiej dyplomacji wobec Żydów na świecie. Pokazuje to choćby przykład placówki w Bernie. Oczywiste jest, że Aleksander Ładoś nie mógłby dokonać wszystkiego sam – potrzebował współpracowników.
Ale podajmy inny, znany nam już przypadek grecki. Warto wspomnieć, że także w Grecji poseł nie działał samodzielnie. Dzięki niestrudzonej pomocy byłego attaché handlowego placówki Zdzisława Kamińskiego udało się zaopatrzyć wszystkich w wizy, załatwiając uprzednio od rana do wieczora liczne sprawy w urzędach. O takich osobach trzeba pamiętać. Każdy dokument należało sprawdzić, ostemplować, podpisać etc. Nie robił tego poseł, zajęty "walką" dyplomatyczną o uchodźców.
Oczywiście musimy zarazem uważnie przyglądać się poziomowi determinacji w działaniach poszczególnych dyplomatów, ich sympatiom i antypatiom. Czynnik ludzki zawsze i wszędzie ma znaczenie. W wielu przypadkach będziemy mieli bowiem do czynienia z osobistym zaangażowaniem czy działaniami poza protokołem. I chwała za to polskim reprezentantom.
PAP: Jaka była zatem skala pomocy niesiona przez polskich urzędników?
Dr Alicja Gontarek: Na to pytanie nie znamy jeszcze odpowiedzi, ponieważ brakuje badań. Z pewnością już na obecnym etapie, jak widać, nie będziemy ograniczać się tylko do Henryka Sławika, Aleksandra Ładosia czy Tadeusza Romera. Fenomenalna działalność Poselstwa RP w Bernie to nie wszystko, choć znamienne jest, że na terenie neutralnym, jakim była Szwajcaria, to właśnie placówka polska, a nie np. brytyjska, stała się centrum pomocowo-ratunkowym na całą Europę.
Nie chodzi jednak tylko o pomoc w sensie ratowania życia ludzkiego, ale o duży wachlarz innych inicjatyw – od wsparcia administracyjnego, materialnego, przez akcje propagandowe i informacyjne, skończywszy na przeprowadzaniu zorganizowanej ewakuacji czy fałszowaniu paszportów po to, by w całkowitym sekrecie wywieźć kogoś z zagrożonego terenu.
PAP: Z czego może wynikać to, że po 80 latach nadal tak mało wiemy na ten temat?
Dr Alicja Gontarek: Osobiście, jako badacz, uważam, że wynika to z kilku czynników. Po pierwsze, po 1944 r. w systemie komunistycznym nie można było z przyczyn politycznych w ogóle mówić i pisać o dokonaniach rządu polskiego na uchodźstwie inaczej niż tylko źle. To wytworzyło sytuację braku pamięci instytucjonalnej w polskim MSZ i jego placówkach. To dlatego dziś polscy dyplomaci odkrywają niejako na nowo to, co już na emigracji było wiadomo, ale co nie mogło się z różnych przyczyn przebić.
Jeśli mówimy przykładowo o Ładosiu, to musimy zwrócić uwagę i na fakt, że jego działania były utajnione, a więc trudniejsze do rozpoznania. Podobnie zresztą jak inne większe akcje MSZ, np. ta z 1944 r. zmierzająca do uratowania jak największej liczby Żydów z obozu w Vittel. Jak wynika z dokumentów archiwalnych, zaangażowało się w nią kilkunastu polskich dyplomatów, których dziś znamy z imienia i nazwiska.
Po 1989 r. zaś nastąpił rozwój badań o Holokauście na ziemiach polskich, który nieco zepchnął temat dyplomatyczny na margines. Niebagatelne znaczenie w przypadku braku zainteresowania tematem w środowisku naukowym miało też to, że główne akta do badania dyplomacji znajdują się za oceanem, co w latach dziewięćdziesiątych i później stanowiło barierę dla niedofinansowanej nauki polskiej.
PAP: A jakie zagadnienia czekają nadal na badania historyków? Czego wciąż nie wiemy o polskich dyplomatach czy w ogóle urzędnikach państwowych niosących pomoc Żydom?
Dr Alicja Gontarek: Przebadać należy wiele zagadnień, przedstawiając szacunki odnośnie do uratowanych i tych, którym niesiono wielowymiarową pomoc. Warto jednak to robić z uwzględnieniem warunków, w jakich przyszło działać dyplomatom. Inaczej przecież wyglądała pomoc na terenie neutralnym, a inaczej w krajach okupowanych. Daleko nam jeszcze do przedstawienia obrazu ogólnego – potrzebne są studia szczegółowe.
dn