Wojciech Fangor, rocznik 1922, wychował się w zamożnej warszawskiej rodzinie. Jego ojciec robił interesy na handlu, a matka była pianistką po konserwatorium krakowskim, miała także uzdolnienia plastyczne. Rodzice zadbali o prywatne wykształcenie na wysokim poziomie, ale to matka dostrzegła talent syna i wspierała go od najmłodszych lat.
- Jak miałem 6 lat, to rysowałem perspektywą, czego dzieci na ogół nie robią - wspominał Wojciech Fangor w audycji Aleksandry Łapkiewicz w Polskim Radiu. - Matka była tym zaskoczona i zaniosła moje rysunki na wystawę prac dzieci w Warszawie i wszystkie je odrzucono, bo powiedziano, że to nie są dziecięce rysunki - mówił.
67:30 wojciech fangor___403_15_ii_tr_0-0_14761945d11aa882[00].mp3 Audycja Aleksandry Łapkiewicz z cyklu "Zapiski ze współczesności". (PR, 15.06.2016)
Fangor, po etapie edukacji domowej, zdał do gimnazjum. Nie miał dobrych ocen w szkole, ponieważ bardzo dużo czasu poświęcał na malowanie. W okresie gimnazjalnym zainteresował się również astronomią - zapragnął zobaczyć księżyc i w tym celu zbudował samodzielnie lunetę. Ta pasja pozostała w nim na długo, niektórzy właśnie przez ten pryzmat interpretują jego obrazy z kołami.
Romans z socrealizmem
W czasie wojny Wojciech Fangor pobierał nauki malarstwa u profesorów Akademii Sztuk Pięknych: Tadeusza Pruszkowskiego i Felicjana Szczęsnego Kowarskiego, zaś w roku 1946 zdobył dyplom malarstwa na ASP.
Po wojnie młody malarz próbował swoich sił w oficjalnie obowiązującym nurcie estetycznym - socrealizmie, ale jego prace były niekiedy dość przekorne, przez co artysta nie budził zaufania władz. Z tamtego okresu pochodzą dzieła, dzięki którym stał się rozpoznawalny: "Postaci", "Matka Koreanka" czy "Lenin w Poroninie".
Pierwszy z wymienionych przedstawia mężczyznę i kobietę - robotników namalowanych w typowy dla socrealu sposób: mają potężną budowę i podpierają się na łopatach. Patrzą oni dumnym a zarazem zmęczonym wzrokiem na piękną, delikatną dziewczynę w eleganckiej, białej sukience. Można w tym czytać odniesienie do komunistycznej walki klas, natomiast to, co naprawdę widać w robotnikach, to zazdrość i prawdziwe pragnienia "klasy pracującej". Kolejne prace już bardziej dosłownie odnoszą się do oficjalnej doktryny i przyniosły artyście nagrody oraz sławę. Fangor przerwał jednak przygodę z socrealizmem wraz ze śmiercią Stalina w 1953 roku.
Mistrz plakatu
Malarz następnie zainteresował się plakatem i zaczął tworzyć głównie na zlecenie Centrali Rozpowszechniania Filmów. Choć jego prace uznaje się za wybitne osiągnięcia polskiej szkoły plakatu i wymienia jednym tchem razem z Henrykiem Tomaszewskim, Erykiem Lipińskim czy Janem Lenicą, to artysta traktował to zajęcie jedynie jako formę szybkiego i dobrego zarobku. Wspominał nawet, że za wykonanie kilku plakatów-billboardów reklamujących Targi Poznańskie otrzymał dosłownie walizkę pieniędzy, za które kupił sobie mieszkanie w Warszawie. Za swoją główną domenę uważał wciąż jednak malarstwo. W pracach takich jak "Niewinni czarodzieje", "Nędznicy", "Zbrodnia i kara" czy "Na wschód od Edenu" wybija się jego charakterystyczny styl - uproszczona do granic gruba kreska lub plama koloru oraz twarze i oczy.
- Fangor nie uległ modzie na socrealizm - to zupełnie inna sprawa - mówiła w Polskim Radiu Monika Małkowska. - Fangor spróbował, ale się wycofał w plakat, który był w jego wykonaniu genialny, skrótowy. I potem ten plakat sprawił, że skracanie obrazu przeniósł na sztuki wizualne - dodawała.
Sztuka optyczna
W roku 1958 Wojciech Fangor we współpracy z architektem Stanisławem Zamecznikiem stworzył niezwykłe "Studium przestrzeni" - pierwszą na świecie instalację przestrzenną, tak zwany environment. Była to wystawa prezentującą prace Fangora ustawione w galerii w ten sposób, że razem tworzyły pewien silnie oddziałujący na widza układ. Bardzo duże znaczenie miał w tym projekcie charakter samych obrazów, przedstawiających duże kolorowe kształty o zamglonych, jakby nieostrych konturach. Były to w założeniu same tła, na których Fangor zamierzał malować dalej konkretne "ostre" elementy, ale zrezygnował z tego, gdy odkrył jak silnie oddziałują.
- Pulsujące koła mają dla mnie taką właściwość jak niektóre ołtarze, które skupiają, przyciągają wzrok. To jest trochę mistyczne - interpretowała Monika Małkowska w audycji Magdaleny Mikołajczuk w Polskim Radiu. - Ciekawostką techniczną jest to, że już chyba wtedy weszła taka nowinka jak aerograf, który pozwalał uzyskać efekt poruszenia, rozproszenia konturów mechanicznie. Można było zrobić aureolę. A Fangor to robił pędzlem. Jak on to uzyskiwał? To jest zupełnie niebywała maestria. Kontury były przez niego rozcierane na płótnie tylko za pomocą pędzla - opowiadała Małkowska.
27:11 Fangor.mp3 "Wspomnienie Wojciecha Fangora". Audycja Magdaleny Łapkiewicz z cyklu "Alfabet kultury". (PR, 27.10.2015)
Swoja obczyzna
W roku 1961 Fangorowi udało się to, co zamierzał już od wojny - wyjechać za granicę. Początkowo próbował znaleźć sobie miejsce w Niemczech i Francji, ale ostatecznie zadomowił się w Stanach Zjednoczonych. Tam jako artystę współczesnego przyjęto go z otwartymi ramionami, dano stypendium i zaproponowano serię wykładów na najlepszych amerykańskich uczelniach. Choć sztuka nowoczesna nie była tam zwalczana, a wręcz cieszyła się dużą popularnością, początkowo jego dzieła nie były traktowane jak sztuka, a raczej impresja na tematy naukowe.
- Dopiero gdzieś w 1964 roku w Museum of Modern Art kurator Bill Seitz zainteresował się sztuką op, optyczną - wspominał Wojciech Fangor w Polskim Radiu. - Vasarely już wtedy robił tę sztukę optyczną, już byli artyści z Południowej Ameryki, którzy robili takie rzeczy - i on wtedy przyjechał do Europy i zaczął wyszukiwać. Zobaczył wtedy w Paryżu moją wystawę, jeden obraz, takie koło, wziął na wystawę i wtedy zostałem zauważony, że to jest op, nawet trochę innego rodzaju op - mówił Fangor.
W latach 60. i 70. już na emigracji Wojciech Fangor stworzył prawdopodobnie swoje najważniejsze dzieła, będące kontynuacją zapoczątkowanego w Polsce pomysłu z dużymi rozmytymi formami. Są to przede wszystkim koła i fale, które pulsują kolorami oraz mylą wzrok brakiem ostrości konturu. Nieokreślone, precyzyjnie rozmazane kształty były kojarzone z obrazami kosmosu - co jest jak najbardziej uzasadnione przez wciąż żywe zainteresowanie artysty astronomią.
Na emigracji Fangor czuł się bardzo dobrze, miał wreszcie, to o czym marzył - bezpieczeństwo i niezależność. I choć jego prace z kołami i falami, które przyniosły mu takie uznanie i pokazane zostały na indywidualnej wystawie - jedynego jak dotąd polskiego artysty - w Muzeum Guggenheima, on znów zmienił kierunek.
- Był obywatelem świata, to było "panisko" - mówiła Monika Małkowska w Polskim Radiu. - Człowiek niezależny, który nie ulega naciskom krytyków, czy jeszcze gorzej - marszandów, którzy nalegali, żeby malował te pulsujące koła i fale, czyli żeby pozostał i trzymał się w op-arcie. On był nieokiełznany, to był żywioł. Nie miał ochoty robić kariery takiej, jaka byłaby mu narzucona przez kogokolwiek - dodawała.
Fangor pod wpływem kultury masowej i Marshala McLuhana, który mówił, że to "medium jest przesłaniem, informacją", tworzył prace "telewizyjne" przedstawiające zakrzywione ekrany telewizyjne pokryte warstwą pikseli lub siatką.
Pod koniec lat 90. postanowił wrócić do Polski. Tu zajmował się wieloma dziedzinami sztuki: malarstwem, grafiką, projektowaniem przestrzeni, rzeźbą. Do powszechnej świadomości wszedł z pewnością dzięki II linii metra warszawskiego, w której odpowiadał za projekty plastyczne stacji, naziemne wejścia do metra oraz słynne grafiki z nazwami kolejnych przystanków podziemnej kolejki - jej znak rozpoznawczy.
az