Starcie tytanów
Philip K. Dick (1928-1982), przez krytyków określany "Dostojewskim science fiction" lub "Szekspirem science fiction" uznawany jest za jednego z najważniejszych twórców tego gatunku. Jego utwory to dzisiaj klasyka fantastyki naukowej, a wiele z nich to dzieła prekursorskie, które wpłynęły na rozwój tej gałęzi literatury.
(Nie) wszystkie dziwactwa Stanisława Lema
Tym, co łączyło twórczość Dicka i Lema, były filozoficzne ambicje ich prozy - obaj stawiali pytania o naturę widzialnej rzeczywistości, granice ludzkiego poznania i stosunek człowieka do wszechświata. Czy mogliby się zaprzyjaźnić? Gdy zaczęli ze sobą korespondować w 1972 roku, z początku wszystko wskazywało, że się polubią.
Tymczasem dwa lata później w zupełnie innej korespondencji Dick napisał, że "Lem to prawdopodobnie nie jeden człowiek, tylko wieloosobowy komitet", a zadaniem tej "pozbawionej twarzy grupy" jest penetracja amerykańskiego środowiska literackiego i sączenie komunistycznego jadu w szeregach twórców. Miało się to odbywać za pomocą działającego w USA wydawnictwa kontrolowanego przez partię socjalistyczną. List zaadresowany był do Federalnego Biura Śledczego, czyli FBI.
18:11 Dwójka Pop-południe 1.05.2015 część 1.mp3 Lech Jęczmyk, znawca i tłumacz prozy Philipa K. Dicka, opowiada o skomplikowanej osobowości amerykańskiego pisarza (PR, 1.05.2015)
Biografowie Dicka nie ukrywają, że przez lata zmagał się on z uzależnieniem od narkotyków, któremu być może towarzyszyła również schizofrenia. Nie jest pewne, czy zaburzenia psychiczne były pochodną narkomanii czy były od niej niezależne, faktem jest, że ciągi halucynacji, w które wpadał Dick, znajdowały często odbicie w jego dziełach, a także w paranoicznych donosach do amerykańskich służb. O nieczyste zamiary pisarz oskarżał zresztą nie tylko Lema, a wszystkie jego denuncjacje były tak niedorzeczne, że FBI od razu je odrzucała.
Ale halucynacje to nie jedyne wytłumaczenie donosu na demoniczną grupę o kryptonimie "Stanisław Lem".
Zobacz nowy serwis specjalny Portalu Polskiego Radia - galaktykalema.pl:
Nie taki zły ten Dick...
Na początku lat 70. Stanisław Lem był jednym z najsłynniejszych polskich autorów książek, nie tylko w kręgach wielbicieli science fiction. Wydał już większość swoich najsłynniejszych powieści, jego prozę tłumaczono na wiele języków, także na Zachodzie, powstawały ekranizacje jego dzieł (z "Solaris" Tarkowskiego na czele).
Międzynarodowe uznanie było potwierdzeniem wysokiej pozycji pisarza w kraju, co przełożyło się na większe możliwości wydawnicze. Lem, który od tworzenia fabuł wolał wykładać swoje przemyślenia w formie rozpraw czy krytycznych analiz, mógł w końcu rozwinąć skrzydła eseisty. W 1970 roku opublikował zbiór tekstów "Fantastyka i futurologia", który w dużej części składał się z komentarzy na temat zachodniej literatury science fiction.
Lem nie miał o niej najlepszego zdania. Zwracał uwagę na zaniedbywanie przez autorów kwestii naukowych, na schematyczność fabuł oraz ich niewielką wartość intelektualną. Dostało się właściwie wszystkim amerykańskim sławom gatunku, m.in. Philipowi K. Dickowi.
03:25 Lem o zachodniej fantastyce 1984.mp3 – Fantastyka zachodnia utknęła między refleksją techniczną a kulturową z powodów czysto komercjalnych. Po prostu publiczność życzy sobie sensacji i awantury – mówił Stanisław Lem w rozmowie z Ireną Thune-Sagan (PR, 24.01.1984)
W 1972 roku, we wznowieniu "Fantastyki i futurologii", Lem złagodził ocenę dzieł Dicka, przyznając szczerze, że po prostu nie miał dostępu do wszystkich jego utworów. Z tych, które przeczytał w ciągu dwóch lat, najbardziej spodobał mu się "Ubik". W tym samym czasie do Lema zgłosiło się Wydawnictwo Literackie z propozycją objęcia patronatem serii przekładów obcojęzycznej literatury science fiction. Lem się zgodził i na początek zaproponował właśnie "Ubika".
Do Polski? Nigdy w życiu!
Za pośrednictwem swojego zachodniego agenta Franza Rottensteinera autor "Solaris" skontaktował się z Dickiem i maszyna wydawnicza ruszyła. Tłumaczeniem zajął się Michał Ronikier, Lem napisał posłowie. W 1975 roku ukazał się w Krakowie "Ubik" Philipa K. Dicka - pierwszy tom serii "Stanisław Lem poleca".
Nakład wyniósł 50 tysięcy egzemplarzy. Dick był oszołomiony. W Stanach Zjednoczonych mógłby liczyć najwyżej na kilka tysięcy sztuk powieści. Ponieważ zaś doskwierały mu problemy finansowe, na długo przed publikacją zaczął liczyć, ile długów uda mu się spłacić dzięki honorarium za polskie wydanie swojej powieści. Gdy jednak spytał, kiedy może się spodziewać przelewu w dolarach, dowiedział się, że sprawa jego wynagrodzenia nie będzie taka prosta.
Wszystkiemu winien był absurdalny system wypłat tantiem dla zagranicznych autorów. Wydawnictwo Literackie nie miało prawa płacić autorom w dewizach. Taką możliwość miały tylko PIW, PWN i Czytelnik. Jak pisze Wojciech Orliński w książce "Lem. Życie nie z tej ziemi" (2017), "nie zostało to zapisane w żadnej ustawie ani rozporządzeniu, po prostu wynikało z czegoś, co w PRL było ważniejsze od konstytucji i kodeksów: biurokratycznej inercji". Honorarium mogło więc zostać wypłacone wyłącznie w złotówkach. Na domiar złego złotówek tych nie wolno było wywieźć poza granice PRL.
Wielu innych autorów znalazło się w podobnej sytuacji, co Philip K. Dick. Chcąc nie chcąc, przyjeżdżali do Polski, dostawali złotówki, a następnie na miejscu wydawali je na rozmaite rzeczy, które zabierali w drogę powrotną. Autor "Ubika" nie chciał jednak tego zrobić. Pisał listy do Lema i do Rottensteinera, w których na przemian wybuchał gniewem lub przesyłał wylewne deklaracje przyjaźni, wciąż próbując uniknąć przyjazdu do Krakowa i żądając przekazania pieniędzy w inny sposób. W tej sprawie Lem nie mógł jednak nic zdziałać, państwo było silniejsze. W końcu Dick się wściekł. Korespondencja urwała się, a niedługo potem Amerykanin sporządził swój donos.
"Czy pan istnieje, Mr Lem?"
Dick w swoim liście do śledczych sugerował istnienie działającej na Zachodzie siatki komunistycznych agentów (jednym z nich miał być Franz Rottensteiner) sterowanych przez tajny komitet zza żelaznej kurtyny, który wymyślił postać polskiego pisarza Stanisława Lema i działał w jego imieniu. Amerykański twórca tłumaczył swoje rewelacje w ten sposób, że zauważył dziwną niekonsekwencję owego "fikcyjnego" Lema: "posługuje się wieloma różnymi stylami, ponadto czasem czyta w obcych dla niego językach, a czasem tego nie potrafi".
Załóżmy, że FBI mogłaby potraktować doniesienia Dicka na tyle poważnie, by wysłać swoich agentów aż do komunistycznej Polski, schwytać domniemanego Lema i wywieźć go do USA, aby przed amerykańskim sądem przedstawić mu zarzuty. Podczas takiej hipotetycznej rozprawy naczelnym kwestią byłoby zapewne coś w rodzaju pytania, które w 1955 roku Lem zawarł w tytule swojego opowiadania "Czy pan istnieje, Mr Jones?".
Mr Lem oczywiście broniłby swojego istnienia, argumenty zaś, których mógłby użyć, pokrywałyby się być może z wypowiedziami, których udzielił kiedyś Polskiemu Radiu. Jeśli chodzi o styl, w 1974 roku w rozmowie z krytykiem literackim Włodzimierzem Maciągiem powiedział, że początek tworzenia nowego utworu wiąże się z "wypróbowaniem niezliczonej ilości" sposobów pisania.
03:08 Lem o tym, w jaki sposób wybiera formę swojego dzieła 1974.mp3 Stanisław Lem o ciężkiej pracy nad językową formą swojej prozy w rozmowie z Włodzimierzem Maciągiem (PR, 29.09.1974)
– Ostatnio czytałem "Trylogię" i napoiwszy się jej stylem, próbowałem zrobić coś od tej strony językowej. Rezultaty wyglądały na pastisz Sienkiewicza – przyznał. – Następnie próbowałem to nafaszerować zupełnie innym typem polszczyzny, przeglądając warstwę językową, historycznie na poły fikcyjną, jaką stworzył Boy-Żeleński w swoim tłumaczeniu "Żywotów pań swawolnych". To mi też nic nie dało – mówił.
W sprawie języków obcych obrona mogłaby wskazać okoliczność, że Lem posługiwał się bardzo wieloma językami, by móc osobiście kontaktować się z zagranicznymi wydawcami. W związku z tym jego znajomość obcej mowy siłą rzeczy nie mogła być doskonała. Na pewno zdarzały mu się błędy i potknięcia, i to one zapewne wzbudziły podejrzenia Dicka. Gdyby na świadka powołać pisarza Aleksandra Ścibora-Rylskiego, przyjaciela Lema, potwierdziłby on lingwistyczną wszechstronność autora "Solaris".
02:20 Ścibor-Rylski o jezykowych zdolnościach Lema 1975.mp3 Aleksander Ścibor-Rylski o metodach rozmawiania ze Stanisławem Lemem, jego znajomości obcych języków i harmonogramie dnia pisarza (PR, 10.02.1975)
– Lem ma to do siebie, że z piekielną łatwością uczy się obcych języków – mówił świadek w 1975 roku w Polskim Radiu. – Kiedy się poznaliśmy, mówił trochę po niemiecku i co nieco po rosyjsku. W ciągu następnych lat opanował chyba wszystkie języki europejskie i prowadzi korespondencję ze wszystkimi wydawcami w ich macierzystych językach – dodał.
Donos Philipa K. Dicka nie ograniczał się jednak do tych zarzutów. Pisarz poddał miażdżącej krytyce twórczość Lema, z satysfakcją stwierdzając, że komunistyczna "kampania ugruntowania pozycji Lema jako naczelnego powieściopisarza i krytyka" natrafiła na przeszkody, ponieważ "widać obecnie, że twórcze zdolności Lema są przeceniane". Co więcej, środowisko literackie w USA zraziło się do Lema z powodu jego "prostackich, obraźliwych i wręcz ignoranckich ataków na amerykańskie science fiction i jego twórców".
Tutaj chyba kryje się sedno oskarżenia. Dick, znając zapewne niepochlebne opinie Lema o zachodniej literaturze fantastycznonaukowej i obserwując rosnącą popularność Polaka w Ameryce, poczuł się urażony i postanowił przeprowadzić kontratak. Obrona nie miałaby problemu z odparciem zarzutu: Lem w 1972 roku, nie zmieniając zdania o innych autorach, częściowo odwołał swój sąd dotyczący dzieł Philipa K. Dicka. Ale to nie wszystko - w "Fantastyce i futurologii" krytycznej analizie poddaje on także swoje własne utwory, po latach świadom ich najsłabszych stron.
Lem był bowiem krytykiem bezkompromisowym. Literaturze science fiction stawiał bardzo wysokie wymagania, nad wszystko przedkładając filozoficzną treść dzieła. I był twórcą zawsze patrzącym w przyszłość – nie tylko w sensie futurologicznym. Wobec rozpiętości intelektualnych wyzwań, jakie podejmował, ważne dla niego były tylko te teksty, które dopiero miał przed sobą. W Polskim Radiu przyznawał, że ukończone i wydane książki są mu "bardzo obce, tak jak człowiekowi obce stają się jego bardzo dorosłe dzieci".
01:58 Lem o włanych książkach jako obcych 1990.mp3 Stanisław Lem: W różnych okresach życia pisałem o różnych rzeczach na różne sposoby; dziś te epoki są dla mnie zamknięte, nie mogę do nich wracać (PR, 20.08.1990)
– Wiadomo, że się te dzieci spłodziło, ale mają swoje życie i trudno traktować je jako własność. Właśnie takie silne usamodzielnienie się moich poszczególnych książek obserwuję – mówił pisarz w 1990 roku w audycji Anny Balickiej.
***
Michał Czyżewski