15 lat temu zmarł Franciszek Starowieyski, malarz, grafik, ilustrator i scenograf, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej szkoły plakatu, twórca tzw. Teatru Rysowania, znany również pod pseudonimem "Jan Byk".
– Gdy byłem dzieckiem, wracałem raz powozem z Krosna – wspominał Franciszek Starowieyski w Polskim Radiu w 1999 roku. – Usiadłem na Koźle obok stangreta, a nasza guwernantka Kamila była z tyłu z moim młodszym bratem. Na drodze był lekki kurz, a ja mówię: "Kamila! Jaka piękna, różowa droga". Ona mi na to: "Franek, przecież droga jest szara. Kto jest ślepy, niech nie zabiera głosu". Potem jednak w domu powiedziała do mojej matki: "Proszę pani, on prawdopodobnie więcej widzi niż my wszyscy".
12:22 2 zapiski franciszek starowieyski___1763_99_ii.mp3 Franciszek Starowieyski: cały czas wracam do dzieciństwa. Chciałbym, żeby nastrój tamtych czasów nie uległ zapomnieniu, bo człowiek nie żyje tylko tym czasem, którym żyje, ale i przeszłością i przyszłością równocześnie. Im więcej się tę przestrzeń rozciągnie, tym życie jest pełniejsze (PR, 1999)
Dzieciństwo z widokiem na zamek
Franciszek Andrzej Bobola Starowieyski urodził się 8 lipca 1930 roku w rodzinie ziemiańskiej posługującej się herbem Biberstein. Artysta tak dalece chlubił się swoim szlacheckim pochodzeniem, że przedstawiał się jako wcielenie swego XVII-wiecznego przodka. W związku z tym wszystkie swoje prace podpisywał datami o 300 lat wcześniejszymi od momentu faktycznego ukończenia dzieła. Idąc zresztą śladem tej mitologii, malarz przyszedł na świat w 1630 roku. W 2000 roku w audycji Magdy Szturemskiej z cyklu "Sekrety konkrety" 70-letni (lub 370-letni) Starowieyski tłumaczył to w ten sposób:
– Po prostu lubię ten okres, gdzie człowiek się ozdabia rzeczami, które lubi. Ktoś nosi biżuterię, ktoś inny ma samochód, którym się przyozdabia, albo stroje. A ja się przyozdabiam datą – mówił. – Lubię ten okres ze względu na jego bezbłędność, na ogromną świadomość wizualną ludzi. Może brało się to stąd, że mniej czytali. Dzisiejszy człowiek o wiele za dużo czyta. Kiedyś podstawą naszej cywilizacji były informacje wizualne. To świat wizualny zbudował tę cywilizację – stwierdził.
36:58 Franciszek Starowieyski Sekrety konkrety 2000 Magda Szturemska.mp3 "Niech sobie to wszyscy filozofowie wbiją raz na zawsze z głowy, że nie ma żadnej możliwości w naszej cywilizacji europejskiej stworzyć innego świata niż bazującego na wielkich kanonach estetycznych". Franciszek Starowieyski o swoich poglądach na sztukę (PR, 2000)
W biografii twórcy istnieją ponadto nieścisłości bardziej przyziemne. Encyklopedie jako miejsce narodzin podają rodzinną posiadłość w Bratkówce koło Krosna, jednak sam Franciszek Starowieyski twierdził co innego. – Fizycznie urodziłem się w Krakowie – powiedział w Polskim Radiu. – Ale dzieciństwo od najwcześniejszego momentu spędziłem u nas w majątku w Bratkówce na wysokiej skarpie Wisłoka, z dalekim widokiem na dolinę tej rzeki i na kościół w Ustrobnie naprzeciw – dodał.
Siedziba rodu wraz z otaczającym ją parkiem, pełnym tajemniczych miejsc i dzikich zwierząt, jawiła się malarzowi we wspomnieniach jako idylla. – Dom w Bratkówce był rozległy, długi na około 60 metrów łącznie z kaplicą. Miał bardzo wysokie pokoje - około czterech metrów - ogromne okna, bardzo nisko osadzone, typu francuskiego, które wychodziły na tarasy i na wielką krytą werandę, gdzie w lecie jadło się podwieczorki. Stamtąd widać było nasz zamek w Odrzykoniu, sławny historyczny zamek, w którym rozgrywała się "Zemsta" Fredry i który stał na wzgórzu oddalonym o jakieś trzy kilometry od Bratkówki. Mój ojciec wraz z ogrodnikiem wyciął w drzewach otwór, rodzaj tunelu, żebyśmy mieli z werandy widok na zamek – opowiadał.
12:38 1 zapiski franciszek starowieyski___1757_99_ii.mp3 "Było to dzieciństwo wśród kwiatów, wśród przyrody, wśród znajomych ptaszków, znajomych węży, znajomych myszy polnych i kretów". Franciszek Starowieyski wspomina pierwsze lata życia spędzone w rodzinnym majątku w Bratkówce (PR, 1999)
Nazwisko komediopisarza pojawia się tu nieprzypadkowo, bowiem Starowieyscy byli z Fredrami spowinowaceni. Siostrzenica autora "Zemsty" Zofia, córka Cecylii z Fredrów Jabłonowskiej, była prababcią Franciszka Starowieyskiego. Jej ojciec Leon Jabłonowski był właścicielem Bratkówki, którą Zofia wniosła w posagu ok. 1840 roku, gdy wyszła za mąż za Stanisława Michała Starowieyskiego. Od tego momentu Bratkówka należała do rodziny malarza.
Z kolei zrujnowany odrzykoński zamek Kamieniec był w połowie własnością żony Aleksandra Fredry Zofii z Jabłonowskich. Faktycznie jego dzieje zainspirowały pisarza do stworzenia "Zemsty". Jeszcze za życia Fredry część zamku weszła w posiadanie Starowieyskich. Wspomniany już Stanisław Michał, pradziadek Franciszka Starowieyskiego, wydał na zamku ostatnie przyjęcie w dziejach tej budowli. Przez kolejne dziesiątki lat zamek służył rodzinie jako miejsce okazjonalnych letnich biwaków. Aż w końcu jesienią 1939 roku nadszedł brutalny kres tego wspaniałego ziemiańskiego życia.
– Pierwszego września wojna wybuchła, skończył się nasz świat, Niemcy nas wygnali z dworu, ojca bolszewicy zamordowali – podsumował Franciszek Starowieyski koszmar II wojny światowej.
***
Czytaj także:
***
Artystyczne święcenia Jana Byka
W latach niemieckiej okupacji Starowieyscy zamieszkali w Krakowie. Do dworu w Bratkówce nigdy już nie wrócili, bo został zniszczony, splądrowany, a wreszcie odebrany na skutek powojennej reformy rolnej. W spisanej przez Krystynę Uniechowską książce "Franciszka Starowieyskiego opowieść o końcu świata" autorka przytacza szczere słowa malarza na temat tego zdarzenia: "chyba gorszą rzeczą niż wszelkie straty materialne było to, że raptem przestano czuć swoją władczość, nadrzędność, mówiąc po prostu - straciło się swoją pańskość, poczucie tego, kim się było".
Choć z dnia na dzień cała familia Starowieyskich herbu Biberstein została pozbawiona przywilejów ziemiańskich, szlacheckie pochodzenie Franciszka nie było bynajmniej obojętne w nowej rzeczywistości społecznej. Przekonał się o tym w latach 1949-1952, gdy studiował malarstwo w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni Wojciecha Weissa i Adama Marczyńskiego.
– Bez przerwy przygadywano mi od wrogów klasowych, co mnie bardzo drażniło, bo byłem, jak przystało na człowieka dwudziestoletniego, zapalonym rewolucjonistą, który był zachwycony absolutnie wszystkim, co nowe, obojętne, czy to było dobre, czy złe, podchodziłem z pełnym entuzjazmem do wszystkiego – opowiadał Franciszek Starowieyski w audycji z 1972 roku.
Swój entuzjazm potwierdził w dniu, w którym studenci musieli pisać kolokwium z marksizmu. – Tydzień po kolokwium profesor Polewka, który uczył nas marksizmu, przychodzi i mówi: "Wszyscy przepisali artykuły z pierwszej strony »Trybuny Ludu«, z wyjątkiem jednego studenta, którego właśnie nie mogę zidentyfikować. Nazywa się Jan Byk. Nie wiem kto to jest, nie mam go na liście. Czy możecie mi powiedzieć, kto to jest?". Na to wszyscy wybuchają śmiechem i mówią "naturalnie to jest Starowieyski". Tak zacząłem się podpisywać raczej dla dowcipu, trochę na złość rodzinie – wyznał malarz.
20:30 Franciszek Starowieyski Stanisław Śliskowski Andrzej Papuziński Mały słownik sztuk pięknych 1972 Andrzej Matynia.mp3 Reżyser Andrzej Papuziński i operator Stanisław Śliskowski wspominają pracę nad filmem dokumentalnym "Bykowi chwała", a bohater produkcji Franciszek Starowieyski opowiada o dziejach swego rodu i swojej sztuce (PR, 1972)
Zanim jednak pseudonim "Jan Byk" zaczął pojawiać się na pracach Franciszka Starowieyskiego, przyszły artysta próbował jeszcze, acz nieskutecznie, zbaczać z drogi swojego przeznaczenia. – Zajmowałem się różnymi rzeczami, chciałem zostać inżynierem, ale rzuciłem studia, chciałem być sportowcem wielkim, ale nadawałem się tylko na średniego, więc nie warto było. Różne marzenia miałem, ale cały czas wracałem do sztuki i cały czas była to rzecz mi najbliższa – mówił w 1999 roku.
– I wreszcie przyszedł moment, jeszcze przed czasami stalinowskimi, gdy byłem studentem Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych na Akademii – wspominał Franciszek Starowieyski. – Uczył tam Kantor, wielki guru młodzieży. Byłem na pierwszym roku, gdy zobaczył jakieś moje prace i zaprosił mnie na przyjęcie do siebie, takie cygańskie przyjęcie zaraz po wojnie. Ja się spiłem i wracałem do domu akademickiego. Szedłem środkiem ulicy Karmelickiej, śpiewałem Beethovena, byłem sztuką i sztuka była we mnie. I raptem poczułem się, jakbym jakieś święcenia dostał. W tym momencie tak naprawdę do końca dowiedziałem się, kim jestem. I taki zostałem – podsumował.
13:30 4 zapiski franciszek starowieyski___1774_99_ii_tr_0-0_c24ce520[00].mp3 Franciszek Starowieyski wspomina działania wojenne w okolicy Bratkówki, przejęcie dworu przez Niemców, nadejście "śmierdzącej" Armii Czerwonej, zniszczeniu dworu w Bratkówce oraz powojenne początki studiów artystycznych (PR, 1999)
Apostoł wizualnego świata
Edukację malarską Franciszek Starowieyski dokończył już w Warszawie, w pracowni Michała Byliny w stołecznej Akademii Sztuk Pięknych, i tam właśnie w 1955 roku uzyskał dyplom. Przez kolejne pół wieku tworzył na przemian w pracowniach w Warszawie i w Paryżu, był stypendystą Fundacji Kościuszkowskiej, potem wykładowcą Berliner Hochschule der Kunste i Europejskiej Akademii Sztuki w Warszawie.
Jego prace pokazywano na ponad 200 wystawach na całym świecie (m. in. w Austrii, Francji, Szwajcarii, Belgii, Holandii, Włoszech, USA i Kanadzie). Jako pierwszy Polak miał indywidualną wystawę w Museum of Modern Art w Nowym Jorku (1985). Zdobył m.in. Grand Prix na Biennale Sztuki Współczesnej w São Paulo (1973), Grand Prix za plakat filmowy na festiwalu w Cannes (1974), Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu w Paryżu (1975), Annual Key Award gazety "Hollywood Reporter" (1975/6), Nagrody na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Warszawie i na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Chicago (1979/82).
Charakterystyczną cechą jego malarstwa są nagie postaci kobiece o rubensowskich kształtach, co również odsyła widza do "XVI-wiecznej" mitologizacji autora. Stworzył także wiele głośnych scenografii teatralnych, w tym do opery Krzysztofa Pendereckiego "Ubu Król". Największą sławę przyniosło mu jednak około trzysta plakatów filmowych, teatralnych i o wymowie politycznej. Dzięki tym pracom uważany jest za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tzw. "polskiej szkoły plakatu".
***
Czytaj także:
***
Odbiorców i krytyków fascynowała często nie tyle sama twórczość Starowieyskiego, co jego osobowość, zwłaszcza gdy artysta dawał oryginalne występy nazwane "Teatrem Rysowania", polegające na tworzeniu wielkoformatowych rysunków na żywo z udziałem widzów.
– To jest sztuka. Śpiewak wychodzi i śpiewa, aktor gra, a ja rysuję – wyjaśniał Franciszek Starowieyski. Publiczność zmusza człowieka do stałej koncentracji. W domu to niemożliwe, a tam nie mam czasu na nic. Tam muszę bez przerwy działać, bez przerwy być aktywny, bez przerwy ze sobą rozmawiać. Nie rozmawiam z ludźmi, bo nie ma czasu, a ze sobą rozmawiam głośno w czasie pracy, gdy coś wychodzi – dodał.
Miał opinię prowokatora, czemu się stanowczo sprzeciwiał. Nie lubił też łatek przyklejanych jego twórczości. Zżymał się nieustannie na to, że ludzie nie potrafią już przeżywać sztuki wizualnej w należyty sposób. Jak refren w tych ubolewaniach powracał termin "ślepota", być może jako zemsta na pannie Kamili, która użyła tego słowa wobec małego Franciszka zachwyconego różową drogą.
– Ludzie są ślepi i lubią, żeby obraz miał komentarz i wtedy dopiero obraz staje się jasny i czytelny. Ile literatury musiało stać nawet za tak czytelnym człowiekiem jak Chełmoński, to sobie w ogóle nie wyobrażacie. Trzeba było wytłumaczyć, co to są pokrzykiwania żurawi nad ranem i tak dalej, nim ludzie zauważyli, że to jest wielka tajemnica przyrody – mówił w 1999 roku podczas spotkania z publicznością.
A jednak nie ukrywał, że ta sama przyroda stanowi często tak niezmierzoną zagadkę, że nawet największy talent plastyczny staje się wobec niej bezradny. – Rzadko maluję pejzaże, ale zawsze są to moje największe przeżycia, i zawsze marzyłem o tym, żeby o tym krajobrazie gdzieś opowiedzieć, opowiedzieć rzeczy, których namalować się nie da – wyznał.
18:35 SZKIC franciszek starowieyski____1844_99_ii_tr_0-0_c251bb59[00].mp3 "To jest widok z mojego okna. Tam są chmury, codziennie jest inny pejzaż, nie mogą być takie same każdego dnia. I wtedy ściągam całą rodzinę: »patrzcie, patrzcie, jakie chmury!«, i te okrzyki wydają dzieci, wydaje żona, i wszyscy lecimy oglądać niebo". Franciszek Starowieyski opowiada o swojej sztuce podczas promocji albumu "Franciszek Starowieyski
Być może to owa zajadła potrzeba stawania wobec tajemnic widzialnego świata i nieugiętych prób osobistego zrozumienia rzeczywistości uczyniła z niego artystycznego samotnika. – Ja nigdy nie byłem przez nikogo popierany, przez żadną grupę. Nigdy nie miałem w żadnych muzeach w Polsce ważnych wystaw. Zawsze byłem osobno, a to, że byłem osobno, pozwoliło mi być takim, jakim jestem i mówić moją prawdę, a zarazem sprzeciwiać się tej prawdzie – stwierdził.
Z pewnością ważnym elementem tej prawdy było umiłowanie piękna w rzeczach zupełnie codziennych, prawdziwie barokowa potrzeba posiadania i produkowania przedmiotów, od których współczesność nie wymaga bynajmniej urody. Oddaje to anegdota opowiedziana przez Franciszka Starowieyskiego w audycji z 1972 roku.
– Ubóstwiam pięknie pisane listy, pięknie pisane podania. Nigdy nie piszę podań na maszynie, zawsze wymyślam sobie arkusz, podanie, rachunek – wyznał wtedy. - Z tymi rachunkami kaligraficznymi miałem bardzo ładne historie. Otóż parę lat temu robiłem dla pewnego teatru scenografię. Trzeba było wystawić rachunek. Wypisałem bardzo piękny, bardzo staranny rachunek, dobrałem papiery, piórka, ręka mi ładnie i giętko chodziła. Główny księgowy tego teatru absolutnie nie chciał tego rachunku uznać. Uznał, że to błazenada. Sprawa doszła do sądu. Wezwano biegłego od jakiejś tam biurokracji, był młody adwokat, który chciał się pokazać w jakimś eleganckim, nietypowym procesie. Sala była pełna, wszyscy znajomi się zeszli. Rachunek naturalnie został uznany, bo był pod względem formalnym zupełnie idealnie w porządku. Mogła być gdzie indziej data napisana, ale powiedzieli, że nie ma co do tego przepisów. I przyznano mi to plus procenty za zwłokę – wspominał.
***
– Franio tworzył niewiarygodny świat, choć był to ten sam świat, który jednocześnie nas otaczał. On po prostu nagle pokazywał nam coś, czego byśmy sami nie widzieli – mówił o Starowieyskim poeta Ernest Bryll. – Cały czas żył i patrzył na świat z jakimś niebywałym siedemnastowiecznym entuzjazmem. Był taki, jakby jechał na koniu – dodał przyjaciel malarza.
Franciszek Starowieyski przez wiele lat zmagał się z chorobą serca. Zmarł 23 lutego 2009 roku w Warszawie. Pochowano go na cmentarzu w podwarszawskich Laskach, nieopodal Zakładu dla Niewidomych, który za życia wspierał datkami pochodzącymi z aukcji swych dzieł.
05:53 Ernest Bryll wspomina Starowieyskiego Sygnały dnia 2009 Wiesław Molak.mp3 "On był z okresu wczesnego baroku, z tego szaleństwa, poezji Kochowskiego, Morsztyna, gdzie wszystko się ze sobą łączyło i zarówno śmierć, jak i zakochanie przeżywało się z namiętnością. W tamtych czasach, które on kochał, to on był jednym z tych wielkich, ale typowych. A tu był po prostu wyjątkowy". Ernest Bryll wspomina Franciszka Starowieyskiego
***
Czytaj także:
***
mc