Wybitny aktor teatralny
Najpierw były to sceny Krakowa, później Wrocławia, jednak i w początkach kariery i na jej zakończenie był aktorem ukochanego Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, gdzie znajduje się jego popiersie, a Mała Scena nosi jego imię.
Trudno inaczej pisać o tym wybitnym aktorze jak o wspaniałym, miłym, życzliwym człowieku, obdarzonym naturalnym talentem aktorskim. Urodzony w Krakowie tam też stawiał swoje pierwsze kroki artystyczne, choć najpierw były to głównie występy w chórze chłopięcym, o czym traktuje prawdziwa anegdota. Małgorzata Froń na stronach portalu e-teatr.pl opisuje: "Zdzisław Kozień urodził się 4 grudnia 1924 roku w Krakowie. Był solistą Chóru Dzieci Krakowa. Wystąpił nawet przed Hitlerem, który po występie uścisnął mu rękę. Miał wyjechać do. Włoch i kształcić swój głos, bo chciał być śpiewakiem, ale wojna pokrzyżowała plany. Trafił do wojska, gdzie związał się z amatorską scenę teatralną, a potem z krakowskim Teatrem Kolejarz. W 1953 roku zdał aktorski egzamin eksternistyczny i przyjechał do Rzeszowa".
Podziwiany przez Gregory'ego Pecka
Zdzisław Kozień dał się poznać jako wybitny aktor teatralny, do filmu trafił dość późno. Po drobnej roli w "Rancho Texas" Wadima Berestowskiego w 1958 roku musiał czekać 12 lat na kolejną rolę. Marcin Kalita na stronach Nowiny24.pl opisuje: "Kozieniowi jako jednemu z nielicznych aktorów prowincjonalnych udało się zaistnieć w filmie. Za debiut w Skazanym otrzymał aż dwie nagrody: w Gdyni i San Sebastian. Potem były kolejne role m.in. w "Człowieku z marmuru", "Popielcu", "Panu na Żuławach", "Barytonie", "Domie", "Szaleństwach panny Ewy", "Złotej Mahmudii" czy "Polowaniu na bażanty"".
Odnośnie tej nagrody w San Sebastian, Cezary Kassak na stronach Encyklopedii Teatru Polskiego, w pożegnalnym artykule po śmierci artysty, opisuje: "Aktor, który długo był podporą Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, dla kina został odkryty bardzo późno. Na dobrą sprawę dopiero wtedy, gdy na karku miał już pięćdziesiątkę. Za rolę nieuleczalnie chorego trenera bokserskiego w "Skazanym" (1976) zgarnął laury na festiwalach w Gdańsku, a także w San Sebastian, gdzie murowanym faworytem do zdobycia nagrody głównej wydawał się być niejaki Gregory Peck...". Co ciekawe, nagrodę tę odebrał dopiero po zakończeniu festiwalu i to w Warszawie, a nie w San Sebastian, gdzie polskie władze nie widziały potrzeby osobistej obecności aktora. W tamtych czasach był to niewątpliwy sukces pokonać tak wybitną i podziwianą gwiazdę kina, jaką był Gregory Peck.
Nieśmiertelny porucznik Zubek
Dla nas, widzów polskiej telewizji i rodzimych produkcji filmowych Zdzisław Kozień zapisał się blisko 60 rolami w filmach i serialach. Nieśmiertelny staje się w "07 zgłoś się" jako porucznik MO Antoni Zubek. Wielu krytyków widzi w tej roli prawdziwy kunszt aktorski, bo niezwykle trudno jest zagrać bez przerysowań i groteskowych ornamentów rolę dość topornego milicjanta służbisty. Portal Podkarpackahistoria.pl tak opisuje tę rolę: "Grany przez Kozienia porucznik Antoni Zubek to typowy PRL-owski milicjant, nieco fajtłapowaty służbista, często spierający się o pryncypia z porucznikiem Borewiczem. Zdzisław Kozień zagrał tylko w pierwszej serii "07 zgłoś się", ale to wystarczyło, by etykietka porucznika Zubka przylgnęła do niego na zawsze".
Można go było "jeść łyżkami"
Wielu znawców podkreśla, że prawdziwą domeną aktora była scena teatralna. Każdy go lubił i cenił, choćby za ciepło i życzliwość, ale też za mistrzowską grę, bez przerysowań i kiedy trzeba było przybierał naturalne maski aktora komediowego czy dramatycznego. Potrafił też robić dowcipy koleżankom i kolegom podczas spektakli: "W jednej ze sztuk miałam zjeść leżące w koszyku jajka. Zawsze jadłam ugotowane, ale kiedyś Zdzisiek podrzucił mi jaja surowe. Rozbiłam je, cała się upaprałam, śmiechu było co niemiara - wspomina aktorka Anna Kujałowicz, która w Teatrze Siemaszkowej występowała w latach 1964-2001".
Kassak zwraca również uwagę na uznanie innego wielkiego artysty: "Sam Andrzej Wajda uznał go za "wielkiego aktora budującego rolę z materiału, który tkwi w nim samym, w jego wielkiej osobowości". - Zdzichu był aktorem pełną gębą - przytakuje Anna Kujałowicz. - Miał intuicję, wspaniale prowadziło się z nim dialog, był tak sugestywny... Można go było "jeść łyżkami". Przy tym wszystkim chętnie służył radą i pomocą młodszym aktorom". Teatr był dla niego swego rodzaju świątynią... do dzisiaj wielu pamięta kiedy ze sceny skarcił źle zachowujących się widzów podczas przedstawienia gromkimi słowami: "Gdzie wyście przyszli, do obory? Tu jest teatr".
"Wielcy nie odchodzą"
Ostatnie lata życia aktor spędził też na walce z cukrzycą, która bardzo znacząco przyczyniała się do coraz gorszego stanu zdrowia (z amputacją nogi włącznie). Kiedy Zdzisław Kozień zmarł, cały Rzeszów okrył się obliczem nieskrywanego smutku. Uroczystości pogrzebowe odbyły się na Cmentarzu Wilkowyja w Rzeszowie, a koleżanka z zespołu Teatru Siemaszkowej wypowiedziała te znaczące słowa: "Zdzichu! Byłeś moim wspaniałym kolegą i nauczycielem. Zagrałam z Tobą wiele ról. Dlatego popatrz, te kwiaty nie są smutne. Bo wielcy nie odchodzą - oni po prostu są" - mówiła na pogrzebie Anna Kujałowicz.
My też wspomnijmy aktora, który potrafił wybić się na artystyczną niezależność, którego oblicze zawsze będzie dla widzów rozpoznawalne, mimo faktu, że grał w Teatrze poza wielkimi scenami dużych miast.
PP