Sami swoi, czyli "Zemsta" na Ziemiach Odzyskanych
Fabuła pierwszej części trylogii Mularczyka i Chęcińskiego, która na ekranach kin zagościła w 1967 roku, opiera się na starym toposie sąsiedzkiej waśni, wypróbowanym już chociażby w "Zemście" Aleksandra Fredry. Oto dwóch sąsiadów Kargul i Pawlak, niczym Rejent Milczek i Cześnik Raptusiewicz, tkwią splątani w starym konflikcie, gdy tymczasem kolejne pokolenie – Witia Kargul (Wacław Milczek) i Jadźka Pawlakowa (Klara Raptusiewiczówna) – zaczyna pałać do siebie uczuciem. Jest nawet odpowiednik Papkina – wiecznie pijany młynarz Kokeszko.
Inna jest rzecz jasna sceneria: zamiast szlacheckiego zamku, mamy gospodarstwa na Ziemiach Odzyskanych. Obie rodziny to bowiem zabużanie, których do opuszczenia Kresów zmusza przesunięcie granic po II wojnie światowej. Tematyka z całą pewnością wpłynęła na sukces frekwencyjny filmu, bo i doświadczenie opuszczenia domu rodzinnego było dla Polaków po wojnie powszechne – z samych Kresów wysiedlono 2 mln ludzi.
Polski Dziki Zachód
Skoro mowa o Kresach, to te w filmie pokazane są jako kraina biedy i zacofania, gdzie zaoranie miedzy na trzy palce powoduje rozlew krwi i konflikt między obiema rodzinami. Obraz kresowej wsi nie jest tak odległy od rzeczywistości: zapóźnienie cywilizacyjne w stosunku do innych części kraju było widoczne chociażby w plonach – hektar pola rodził dwukrotnie mniej ziarna niż na Pomorzu czy w Wielkopolsce, więc i skrajne ubóstwo było wśród chłopów powszechniejsze.
Z drugiej strony są Ziemie Odzyskane. W filmie przedstawione w sposób względnie realistyczny. Są opuszczone, poniemieckie gospodarstwa, a w nich domy murowane i kryte dachówką, a przede wszystkim – z elektrycznością (co do której nieufna jest matka Pawlaka). Obszary poniemieckie faktycznie należały do najlepiej zelektryfikowanych i to tam znajdowało się większość z 3,5 tys. wsi (co stanowiło 8 proc. tego rodzaju miejscowości), które po wojnie posiadały dostęp do prądu.
Są też zaminowane pola – na nim to ginie Kargulowa krowa, a Pawlakowie rozminowują ją "metodą wypaleniskową". Tuż po wojnie miny były prawdziwym utrapieniem na większości terenów Polski - szacowano, że zaminowane jest 75 proc. powierzchni kraju. Akcja rozminowywania państwa trwała oficjalnie do 1956 roku. Cena, którą zapłacono za usunięcie ponad 15 milionów min była straszna: zginęło 627 żołnierzy, a 674 zostało rannych.
W filmie Chęcińskiego widoczne jest też powszechne na Ziemiach Odzyskanych szabrownictwo - wyjazd do miasta w poszukiwaniu lekarza omal nie kończy się dla Kargula utratą konia, a młynarz Kokeszko sam oddaje sprzęt z młyna w zamian za obietnicę poślubienia wdowy.
W odróżnieniu jednak od rzeczywistości, szabrownictwo jest problemem czysto polsko-polskim. Szabrują między sobą osadnicy. Tymczasem największym problemem dla nowoprzybyłych były tzw. "trofiejnyje otriady" (w wolnym tłumaczeniu: oddziały pozyskujące zdobycze) Armii Czerwonej.
Proceder grabieży był szczególnie rozpowszechniony właśnie na Ziemiach Odzyskanych, bo te Sowieci traktowali jeszcze jako część III Rzeszy. Najbardziej cierpiała wieś. W niektórych miejscowościach, już po zakończeniu wojny w Europie, Armia Czerwona wymuszała oddawanie na swoje potrzeby 75 proc. zapasów zboża. Ludzie cierpieli głód, a zwierzęta nie miały paszy, co było tym gorsze, że najlepsze sztuki rekwirowali Sowieci, na potrzeby polskie pozostawiając bydło chore i słabe.
Ale tego rzecz jasna w "Samych swoich" nie zobaczymy - film powstawał w głębokim PRL, więc obraz czerwonoarmistów jest rzecz jasna pozytywny. Choć nie jest to już naiwna poetyka socrealizmu, bo żołnierze za pomoc odczekują jednak zapłaty w postaci bimbru.
Pod względem politycznym duet Chęciński-Mularczyk balansuje też na krawędzi, gdy Pawlak - byle tylko odróżnić się od sąsiada - wypisuje na swojej stodole "3xNIE". Mowa tu rzecz jasna o sfałszowanym ludowym plebiscycie, który komunistom posłużył jako dowód na społeczne poparcie w czasach utwardzania się władz narzuconych przez Moskwę.
Nie "przejściowe problemy", a wymowa ideowa jest tutaj jednak najważniejsza. Już w pierwszych scenach pada deklaracja, że oto skończyła się "wędrówka ludów", a pociąg, którym zabużańcy docierają na Ziemie Odzyskane to "arka". Nie ma powrotu do dawnego życia, tu jest miejsce, gdzie się będzie dobrze żyło. Akceptuje to w finałowej scenie nawet przybyły z Ameryki Jaśko.
Pomnik "Kargula i Pawlaka" przed Cinema City, przy ul. Czerwona Droga. Autorem pomnika jest toruński artysta Zbigniew Mikielewicz. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
Ziemie Odzyskane – oczko w głowie Gomułki
"Sami swoi" weszli na ekrany kin w 1967 roku. Fabuła traktuje więc o wydarzeniach odległych w chwili premiery o dwie dekady. A jednak pod koniec lat 60. temat polskości Ziem Odzyskanych był wciąż aktualny i spędzał sen z powiek I Sekretarza PZPR Władysława Gomułki. Choć już w 1950 roku między Polską i Niemiecką Republiką Demokratyczną podpisane zostało - pod naciskiem ZSRR - porozumienie dotyczące uznania granic na Odrze i Nysie, dokument ten nie był uznawany przez Republikę Federalną Niemiec.
Kanclerz RFN Konrad Adenauer tak komentował rokowania władz Polski i NRD: "Rząd komunistyczny, narzucony niemieckiemu społeczeństwu w sowieckiej strefie okupacyjnej, określił linię Odra–Nysa w jednym z traktatów z polskim rządem jako ostateczną gwarantowaną granicę między Niemcami a Polską. Rząd Republiki Federalnej nie uznaje tego postanowienia. […] Wszystkie uzgodnienia podjęte w Zgorzelcu są nieważne w całości. Decyzje o losie niemiecko-wschodnich terenów, będących pod władaniem administracji polskiej i sowieckiej podejmie się w momencie zawarcia traktatu pokojowego z całymi Niemcami. Niemiecki rząd federalny jako rzecznik całego niemieckiego narodu nie pogodzi się nigdy z zaborem tych czysto niemieckich terenów, a w przyszłych pertraktacjach pokojowych będzie występować za sprawiedliwym rozwiązaniem tej kwestii między prawdziwie demokratyczną Polską i demokratycznymi zjednoczonymi Niemcami".
Kwestia Ziem Odzyskanych była dla komunistów mieczem obosiecznym. Z jednej strony obawa przed powszechnie znienawidzonymi po wojnie Niemcami pozwalała na mobilizację społeczną wokół władzy (narzędziem tej mobilizacji było m.in. kino, pierwsza powojenna superprodukcja "Krzyżacy" była wyraźnie antyniemiecka, nieprzypadkowo też podkreślano, że Konrad Adenauer był honorowym członkiem zakonu), z drugiej - nieuregulowana sprawa granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej godziła w interes państwa.
Nieoczekiwanie Gomułce pomogła zmiana władzy w RFN. W wyborach zwyciężyli socjaldemokraci z SPD, którzy dążyli do normalizacji stosunków z krajami bloku wschodniego. Kanclerz Willy Brandt doprowadził w sierpniu 1970 roku do podpisania Układu moskiewskiego z ZSRR. Strony nie tylko wyrzekały się użycia siły w przypadku konfliktu, ale też zobowiązywały się do poszanowania istniejących granic, w tym "linię Odry-Nysy stanowiącą zachodnią granicę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej". Towarzyszowi Wiesławowi wszelkie niemiecko-sowieckie układy dotyczące granic Polski kojarzyły się jak najgorzej, więc sam dążył do zawarcia osobnego porozumienia z RFN. Do jego podpisania doszło 7 grudnia 1970 roku.
Było to jedno z ostatnich istotnych działań ekipy Gomułki. Jeszcze w tym samym miesiącu władze podniosły ceny mięsa i podstawowych produktów spożywczych. Społeczeństwo zareagowało protestem, który przerodził się w robotniczą rewoltę. Milicja i wojsko otworzyły ogień do strajkujących. Grudzień’70 doprowadził do upadku Gomułki. Jego miejsce zajął Edward Gierek.
Cztery lata później na ekranach kin zagości "Nie ma mocnych", druga część zabużańskiej trylogii Chęcińskiego. A w niej wszystkie wyznaczniki propagandy sukcesu: mechanizacja i kolektywizacja rolnictwa, mały fiat, przenoszenie się ze wsi do miasta i odchodzenie od "zabobonu", równe tutaj z sekularyzacją społeczeństwa. Ale to już zupełnie inna historia.
Bartłomiej Makowski