W USA żyje około 30 gatunków jadowitych węży. Każdego roku dochodzi tam nawet do 8 tysięcy ukąszeń ludzi przez te gady. Około pięć osób rocznie umiera wskutek wprowadzenia jadu do ciała. I nierzadko to śmierć na własne życzenie.
W świecie ludzi i węży
O niechlubne pierwsze miejsce wśród najbardziej zabójczych węży Stanów Zjednoczonych "walczą" dwa gatunki: grzechotnik diamentowy i grzechotnik teksaski. Dane statystyczne na ten temat są rozbieżne, z całą pewnością jednak to właśnie grzechotniki (ogółem 23 gatunki w USA) odpowiedzialne są za większość zgonów wywołanych jadem węża. Z kolei najczęściej gryzą Amerykanów dwa gatunki miedziogłowców, które są jednak kilka razy mniej jadowite od grzechotników.
Współcześnie śmiertelnymi ofiarami ukąszeń węży w USA są w większości dorośli mężczyźni. Trudno jednoznacznie określić, czy zawsze tak było, bo dawniej, zwłaszcza w epoce Dzikiego Zachodu, wiele przypadków śmierci zadanej przez węże nie zostało nigdzie odnotowanych. Można się spodziewać, że niejeden amerykański pionier ginął samotnie na prerii lub w górach, nie mając szans na jakikolwiek ratunek po ugryzieniu. Padlinożercy dbali zaś o to, by nie było po nim śladu.
Amerykańskie gazety, zgodnie ze swą naturą dostarczycieli sensacji, skupiały się na najbardziej dramatycznych incydentach, takich jak śmierć dzieci. Jednym z pierwszych udokumentowanych w ten sposób przypadków była informacja o zgonie kilkulatka ukąszonego przez grzechotnika w Hardwick w Massachusetts 28 sierpnia 1790 roku.
W XVIII i XIX wieku, a nawet jeszcze w pierwszych dekadach XX stulecia takie zdarzenia były dość częste. Węże zabijały nawet niemowlęta, pozostawione bez należytej opieki w kołysce lub na kocyku, jak to się stało na przykład z bezimiennym dzieckiem pochowanym w 1796 roku na cmentarzu Richardson w Springport w stanie Nowy Jork.
Wśród zmarłych wskutek ukąszenia było także wielu dwu- i trzylatków (m.in. 1882, 1903, 1976, 2000), czyli dzieci, które rozpoczynają intensywne eksplorowanie swego otoczenia, a wciąż jeszcze nie rozumieją wszystkich zagrożeń, na jakie są narażone. Kolejna liczna grupa zmarłych małoletnich to osoby w przedziale wiekowym 6-10 lat (m.in. 1873, 1891, 1954), a więc dzieci nieco starsze, które wykształciły już pierwsze zręby niezależności, w związku z czym bywają niekiedy nieostrożne.
Szczególnie tragiczna pod względem zgonów dzieci ugryzionych przez węże była pierwsza połowa lat 40. XX wieku. Zmarło wtedy dwoje dwulatków - Reba Ann Cooper (1940) i John Charles Goss (1941), 10-letnia Mahel Coffey (1941), 8-letnia Dorothy Louise Key (1942) i 7-letni Jerry Frier (1943).
To oczywiście tylko kilka wyjątków z bardzo obszernej statystyki, bo wśród ofiar wężowego jadu znajdziemy ludzi niemal w każdym wieku. I niestety wciąż dochodzi do takich tragedii. W cieplejszych regionach Stanów Zjednoczonych ryzyko ukąszenia przez jadowite węże jest duże, nie tylko w dziczy, lecz także we własnym ogrodzie, a nawet w domu. Dzieci bawiące się na świeżym powietrzu muszą więc być czujne. Dorośli również - nierzadko atak węża następuje podczas pracy w ogrodzie czy pieszej wycieczki.
Nie jest też tak, że wspomniane wcześniej cechy dzieci w wieku 2 czy 6 lat wydatnie podwyższają ryzyko ukąszenia ich przez dzikie gady. Bo choć najmłodszym często brakuje przezorności, to, jak zobaczymy za chwilę, w historii Stanów Zjednoczonych nie brakowało ludzi pełnoletnich, niekiedy nawet cieszących się dobrą pozycją społeczną, którzy swoją niefrasobliwością zawstydziliby niejednego przedszkolaka.
Jak postępować, gdy ugryzie nas jadowity wąż?
Oczywiście jadowite węże nie gryzą ludzi dlatego, że są z natury złymi bestiami. Gady używają jadu przede wszystkim do polowania na drobną zwierzynę - taką, którą będą mogły łatwo zmieścić w pysku, a potem przewodzie pokarmowym. Ludzi kąsają jedynie w samoobronie, gdy w wyniku nagłej interakcji z przedstawicielem naszego gatunku poczują się zagrożone lub atakowane (np. podczas nieintencjonalnego nadepnięcia na ich ciało). Jedynie niektóre gatunki węży dusicieli od czasu do czasu polują na człowieka. Nie występują one jednak naturalnie ani w Stanach Zjednoczonych, ani w Polsce.
09:57 węże___fl 4236_tr_0-0_c2ee724e[00].mp3 "Na ogół zwierzęta te starają się uciec przed człowiekiem. W sytuacjach, kiedy nie mogą uciec, kiedy nagle znajdują się w bezpośrednim kontakcie z człowiekiem, gestem obronnym gryzą, powodując czasem dla człowieka okropne następstwa". Hanna i Antoni Gucwińscy opowiadają o wężach, ich zachowaniu, symbolice i hodowli (PR, 1984)
Jad węży służy do unieruchomienia lub zabicia ofiary, którą drapieżnik zamierza następnie spożyć. Z punktu widzenia biologii jad to po prostu ślina, ale o szczególnym składzie chemicznym - jest mieszaniną rozmaitych substancji, wśród których zabójcze mogą się okazać neurotoksyny (działające na układ nerwowy) lub hemotoksyny (zatruwające krew). Niektóre gady używają obu tych trucizn.
To, na ile toksyny zawarte w jadzie węży zaszkodzą człowiekowi, jest uzależnione od bardzo wielu okoliczności. Po pierwsze: poszczególne gatunki tych gadów dysponują mniej lub bardziej trującą śliną. Po drugie: nawet najbardziej zabójczy jad nie musi doprowadzić do zgonu, jeśli został wprowadzony do ciała w niewielkiej ilości, przy czym pojęcie "niewielkiej ilości" będzie uzależnione również od rozmiarów tego ciała.
Po trzecie: często istotny jest obszar ciała, w które wąż wbija swoje zęby. Po czwarte: ważna jest nie tylko ogólna kondycja zdrowotna człowieka (ryzyko zwiększa się np. przy alergiach), lecz także stan fizyczny samego gada (np. jego temperatura). I wreszcie - liczy się czas, w jakim ukąszonemu człowiekowi udzieli się pomocy, podając mu odpowiednią surowicę.
W Polsce mamy tylko jeden gatunek jadowitego węża - to żmija zygzakowata. Gad ten bardzo rzadko atakuje człowieka, bo z reguły po prostu stara się odpełznąć na bezpieczną odległość. Gdy jednak oceni, że wszystkie drogi ucieczki są zamknięte, a jej głośne syczenie nie odstrasza napastnika, wbija się w ciało dwoma ostrymi i cienkimi jak igły kłami. I choć w gruncie rzeczy nie ma danych historycznych o zgonach po ukąszeniu żmii zygzakowatej, to nigdy nie należy bagatelizować takiego wydarzenia.
– Wprawdzie zagrożenie jest nikłe, ale jeżeli ktoś jest w gorszej kondycji, w gorszym stanie zdrowotnym, wówczas to zagrożenie rośnie. W przypadku pokąsania należy po prostu zgłosić się na pogotowie w trybie pilnym – mówił w Polskim Radiu dr Stanisław Bury z Instytutu Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego.
19:32 badania i obserwacje polskich węży 2020.mp3 O badaniach polskich węży z drem Stanisławem Burym, biologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Krzysztof Michalski (PR, 2020)
Gość audycji przyznał, że sam doświadczył takiego ukąszenia. – Jad żmii zygzakowatej ma działanie, które można nazwać miejscowym, w związku z czym on powoduje uszkodzenia tkanek w okolicy miejsca ukąszenia. W moim przypadku ukąszenie zasadniczo nie było bolesne. Mógłbym to porównać do takiego lekkiego ukłucia igiełką. Dopiero po mniej więcej kilkudziesięciu minutach pojawiła się opuchlizna, która nie była w żaden sposób uciążliwa. Na drugi dzień po ukąszeniu otrzymałem surowicę. To standardowa procedura – opowiadał.
Specjaliści od węży (herpetolodzy) to grupa, w której ukąszenia są wpisane w ryzyko zawodowe, jednak polska przyroda na szczęście traktuje ich łaskawie. Gdyby mieszkańcom Stanów Zjednoczonych również zagrażała wyłącznie żmija zygzakowata, statystyki zgonów z pewnością wyglądałyby tam zupełnie inaczej. To jednak oczywiście tylko fantazja. Liczbę śmierci dałoby się tam ograniczyć w znacznie prostszy sposób. Wystarczyłoby, żeby niektórzy Amerykanie używali rozumu.
Poskromiciel poskromiony
W pierwszych latach XX wieku George Went Hensley (1881-1955), który świeżo nawrócił się na wyznanie zielonoświątkowców (pentekostalizm), zaczął mieć obsesję na punkcie pewnego fragmentu Ewangelii św. Marka, w którym wyczytał:
"Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić".
Hensley uznał więc, że częścią zielonoświątkowych obrzędów religijnych powinno być trzymanie w dłoniach jadowitych węży, dotykanie ich i pozwalanie, by robili to wszyscy wierni zgromadzenia na nabożeństwie. Zaczął urządzać rytuały poskramiania węży na długo przed tym, nim został pastorem, a gdy już zdobył święcenia, liczba "wężowych" widowisk znacząco się zwiększyła. Tragedia wisiała na włosku.
Pierwszą śmiertelną ofiarą praktyk Hensleya miał paść już w 1906 roku anonimowy mężczyzna, ukąszony przez węża w trakcie zielonoświątkowego rytuału w Bartow na Florydzie. To jednak tylko plotka. W dokumentach jako pierwszy potwierdzono dopiero zgon w 1922 roku, a na kolejne nie trzeba było długo czekać. Doniesienia o śmiertelnych ukąszeniach wśród zielonoświątkowców co pewien czas pojawiają się również dziś i nic nie wskazuje na to, że to koniec.
Oczywiście pastor znał wyjaśnienie tego rodzaju sytuacji - człowiek tylko wtedy umierał od wężowego jadu, gdy jego wiara była słaba, a jeśli jednak nie była, przyczyną śmierci była słaba wiara całego zgromadzenia. Prawdziwie wierzący zielonoświątkowcy mogli bez obaw pić nawet strychninę i kwas akumulatorowy - tak przynajmniej twierdził Hensley.
Poskramianie węży podczas obrzędu zielonoświątkowego zgromadzenia Kościół Boży w 1946 roku. Fot. Russell Lee/National Archives and Records Administration/domena publiczna
Ponieważ władze poszczególnych miejscowości i stanów usiłowały wyrugować proceder publicznego poskramiania węży, zielonoświątkowcy zaczęli się z tym ukrywać. Brakuje więc rzetelnych statystyk zgonów wywołanych ukąszeniami podczas obrzędów, szacuje się jednak, że w ciągu ponad stu lat zmarło z tego powodu od kilkudziesięciu do ponad stu wiernych tego wyznania. W grupie tej nie brakowało pastorów oraz ich najbliższych.
Zdarzeniem, które stało się najgłośniejsze, była śmierć samego George'a Wenta Hensleya w 1955 roku w Altha na Florydzie. Duchowny został ukąszony przez grzechotnika w nadgarstek podczas ceremonii poskramiania. Nie zgodził się na wezwanie lekarza i po nocy pełnej cierpień umarł. Przyczyną była jego zdaniem niewystarczająco silna wiara zgromadzenia, któremu przewodził. Władze hrabstwa zaklasyfikowały jego zgon jako śmierć samobójczą.
W 1967 roku po jednym z obrzędów zmarła Jean Saylor, żona pastora poskramiającego węże, a w 1995 roku Melinda Brown, małżonka innego duchownego zajmującego się jadowitymi gadami. Tragedie te bynajmniej nie dały do myślenia ich mężom. W 1995 roku, ukąszony przez grzechotnika, umarł kapłan Kale Saylor, wdowiec po Jean. W 1998, trzy lata po swojej żonie, zginął pastor John Wayne "Punkin" Brown.
To tylko nieliczne przykłady z naprawdę bogatej historii niefrasobliwości zielonoświątkowców. Ostatnie śmiertelne pogryzienia amerykańskich duchownych tego odłamu miały miejsce m.in. w 2004, 2012 i 2014 roku. Jedną z ofiar był pastor Mark Randall "Mack" Wolford, syn innego pastora Macka Raya Wolforda. Obaj zajmowali się rytualnym poskramianiem węży.
Jednak nie tylko religijni radykałowie wykazują się budzącym grozę brakiem rozsądku. Liczną grupę śmiertelnie pokąsanych Amerykanów stanowią także hobbyści, którzy - najczęściej nielegalnie - trzymają w swoich domach nawet kilkadziesiąt jadowitych gadów, w tym przedstawicieli najgroźniejszych gatunków z egzotycznych rejonów świata.
Epilog
Gdy czyta się nawet pobieżnie skonstruowany wykaz zgonów spowodowanych zatruciem wężowym jadem w USA, uczucia litości dla tych, którzy mieli pecha, bo znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, mieszają się z poczuciem wzburzenia na myśl o zupełnie niepotrzebnych zachowaniach podejmowanych w imię zabobonów lub źle pojętej fascynacji.
Węże, zwłaszcza te jadowite, obrosły w kulturze Zachodu wieloma mitami i legendami. To one sprawiają, że prasowe doniesienia o tragicznych (lub tylko potencjalnie niebezpiecznych) interakcjach ludzi z gadami czyta się z wypiekami na twarzy. Wiele osób pamięta medialną gorączkę, którą w 2018 roku wywołały pozostawione w Warszawie nad Wisłą ślady pytona tygrysiego.
Być może pora zacząć traktować węże jako zwykły element dzikiej przyrody - tej, której nigdy nie uda się poskromić, ale którą można dość dobrze zrozumieć dzięki dostarczanej przez specjalistów wiedzy. Wówczas być może wielu ludzi nie będzie postrzegać gadów jako z jednej strony demonicznych bestii, z drugiej zaś jako przedmiotów służących potwierdzaniu innych przesądów, hipotez czy fiksacji. Powinniśmy nauczyć się żyć z wężami na jednej planecie jako sąsiedzi, którzy siłą rzeczy czasem będą musieli się spotkać, ale którzy nie muszą wcale do tych spotkań dążyć.
mc