Historia

"A kto będzie cerował pończochy?". Kobiety kandydują na urząd prezydenta USA już od 176 lat

Ostatnia aktualizacja: 04.11.2024 06:00
Początki były burzliwe: kobiety nie miały prawa głosować, ale nikt nie zabraniał im kandydować. Jeśli jednak ośmieliły się stanąć do wyścigu prezydenckiego, musiały liczyć się z nietolerancją, drwiną i zniesławieniem. Nawet dziś, gdy Kamala Harris ma szansę zostać pierwszą prezydentką USA, niektórzy nadal reagują furią na myśl o płciowej równości w polityce.
Niektóre kandydatki na stanowisko prezydenta USA. Od lewej: Hillary Clinton, Kamala Harris i Victoria Woodhull
Niektóre kandydatki na stanowisko prezydenta USA. Od lewej: Hillary Clinton, Kamala Harris i Victoria WoodhullFoto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej

Na skutek rewolucyjnego i reformatorskiego wrzenia XIX wieku w Ameryce w przedziwny sposób splotły się ze sobą dwa nurty emancypacyjne: abolicjonizm postulujący zniesienie niewolnictwa oraz ruch sufrażystek domagających się praw wyborczych dla kobiet.

Przedstawicielki i przedstawiciele obu inicjatyw z reguły ze sobą współpracowali, jednak ich interesy nie zawsze okazywały się zbieżne i nie zawsze udawało się jednocześnie realizować ich postulaty. Większość działaczy ruchu antyniewolniczego była mężczyznami, zatem - choć oba nurty natrafiały na przeszkody zakorzenione w dyskryminacyjnej tradycji - przed sufrażystkami częściej wyrastał mur nie do pokonania. Sprawa udziału kobiet w wyścigu prezydenckim była częścią tego problemu.

***

Czytaj więcej:

***

1840. Uprzedzeni dżentelmeni

Gdy w sierpniu 1920 roku, po dziesięcioleciach debat, protestów i awantur politycznych, piętrzenia przeszkód przez antykobiece grupy wpływu i uporczywego odraczania procedur formalnych, władze Stanów Zjednoczonych zgodziły się wreszcie, że nie wolno zakazywać kobietom praw wyborczych, walka o równouprawnienie Amerykanek trwała już od 80 lat.

Oficjalny początek amerykańskiego sufrażyzmu (łacińskie "suffragium" oznacza "głos wyborczy") to zorganizowana pod koniec lipca 1848 roku konwencja w Seneca Falls, zjazd założycielski tzw. pierwszej fali feminizmu. Ale impulsem do tego zebrania było inne zdarzenie, które miało miejsce osiem lat wcześniej po drugiej stronie Atlantyku.

W czerwcu 1840 roku mężczyźni zwołujący w Londynie Światową Konwencję Antyniewolniczą postanowili, że panie nie mogą brać udziału w zgromadzeniu, choć wiadomo było, że w ruchu abolicjonistycznym w USA działa wiele kobiet. W odpowiedzi na to haniebne zarządzenie dwie amerykańskie delegacje po prostu wprowadziły swoje aktywistki na salę.

Delikatne uczucia dżentelmenów nie pozwoliły jednak na nic więcej. Kobiety nie tylko nie miały prawa zabrać głosu podczas obrad, lecz także musiały usiąść na oddzielnej galerii ukrytej za kotarą, żeby słuchać dyskusji, lecz nie zawstydzać mówców patrzeniem na nich. W akcie solidarności w ławach przeznaczonych dla kobiet zasiadło kilku ich kolegów, w tym William Lloyd Garrison (1805-1879), jeden z czołowych amerykańskich abolicjonistów, a przy tym zwolennik udziału Amerykanek w życiu publicznym.

Delegatem z USA był także Henry Stanton (1805-1887), który do Londynu przypłynął wraz ze świeżo poślubioną żoną Elizabeth Cady Stanton (1815-1902). Dla kobiety Anglia była wtedy tylko jednym z przystanków podróży poślubnej, ale z racji na płeć podczas konwencji też została umieszczona za kotarą. Tam poznała Lucretię Mott (1793-1880), słynną działaczkę ruchu antyniewolniczego, kwakierkę znaną ze swych talentów oratorskich.

Mott nie mogła wprawdzie przemówić na konwencji, ale podczas pobytu w Londynie wystąpiła w kaplicy unitariańskiej. Oszołomiona Stanton po raz pierwszy była świadkiem publicznego przemówienia kobiety. W Ameryce to było nie do pomyślenia, ale tylko dla osób spoza protestanckiego zgromadzenia kwakrów - bo ci nie mieli nic przeciwko takim wystąpieniom.

Z kolei Elizabeth Stanton, znacznie młodsza od Mott, ale świetnie wykształcona i wyznająca postępowe poglądy, ujęła starszą koleżankę swoim feministycznym spojrzeniem na świat. Kobiety szybko nawiązały nić porozumienia, a ze względu na okoliczności spotkania, ich przyjaźni od początku sekundowała sprawa równouprawnienia kobiet, co osiem lat po konwencji w Londynie wydało pierwsze owoce.

1848. Mott daje się przekonać

Elizabeth Stanton od 1847 roku mieszkała z mężem i dziećmi w miasteczku Seneca Falls w stanie Nowy Jork. Wypełniając obowiązki wyznaczone przez patriarchalne społeczeństwo, zastanawiała się , jak mogłaby przysłużyć się społeczeństwu, szczególnie jego uciskanej żeńskiej części. I wciąż pamiętała o upokorzeniu w 1840 roku.

O dalszym rozwoju wypadków zdecydował przypadek. Latem 1848 roku w Seneca Falls pojawiła się Lucretia Mott, by wziąć udział w spotkaniu kwakierskich kobiet nieopodal domu Stanton. Przez wzgląd na dawną zażyłość obie panie postanowiły się spotkać. Rozmowa, jaką przeprowadziły w gronie kwakierek, okazała się na tyle inspirująca, że właściwie od razu zapadła decyzja, że za kilka dni w Seneca Falls zorganizowana zostanie pierwsza konwencja poświęcona prawom kobiet w USA.

Mott, jako sławna mówczyni, była niekwestionowaną gwiazdą zgromadzenia, ale zjawiło się tam bardzo wiele osób obojga płci, które uważały, że kwestia praw kobiet jest równie ważna, jak postulaty zniesienia niewolnictwa. Uczestnikiem sesji był m.in. Frederick Douglass (1818-1895), czarnoskóry abolicjonista, człowiek, który zaledwie 10 lat wcześniej uciekł z niewoli w Maryland i który w tym czasie zdążył zdobyć wielką sławę jako niezrównany orator.

Konwencja pokazała, że idee emancypacyjne, pielęgnowane przez lata w zaciszu domowym lub wyrażane podczas prywatnych spotkań, są naprawdę przemyślane i dojrzałe. Pozostawała kwestia ustalenia, które postulaty staną się częścią spisanej głównie przez Elizabeth Stanton "Deklaracji Przekonań", dokumentu, który precyzować miał ambicje feministek.

W toku obrad okazało się jednak, że nie wszystkie dyskutantki podzielają przekonanie o konieczności nadania kobietom praw wyborczych. W opozycji znalazła się m.in. Lucretia Mott, która, choć domagała się wolności kobiet do swobodnego wyrażania swoich opinii, instytucjonalną politykę postrzegała jako jądro zepsucia społecznego, a zatem coś, od czego panie powinny trzymać się z daleka.

Przeciw tym argumentom wystąpił drugi mistrz słowa, czyli Frederick Douglass. W toku debaty udało mu się przekonać Mott, że możliwość współtworzenia prawa i prowadzenia oficjalnej polityki jest kluczowa w walce o równouprawnienie, bo bez tego niemożliwa będzie realizacja innych postulatów feministycznych.

Lucretia Mott nie była jednak wcale tak daleka od polityki, jak oświadczyła w Seneca Falls. Już w 1847 roku była wskazywana przez abolicjonistyczną Ligę Wolności jako jedna z ewentualnych kandydatek na urząd prezydencki, obok m.in. słynnej działaczki społecznej i pisarki Lydii Child (1802-1880). Rok później Partia Wolności (w której skład weszła Liga Wolności) rozważała wystawienie kandydatury Mott na stanowisko wiceprezydenta (dostała pięć głosów na konwencji partii w czerwcu 1848 roku, podczas gdy Douglass zaledwie jeden).

Ostatecznie jednak ugrupowanie nominowało dwóch mężczyzn - Gerrita Smitha (kandydat na prezydenta) oraz Charlesa Foote'a (kandydat na wiceprezydenta, 44 głosy na konwencji partyjnej). Męska część Partii Wolności uznała zapewne, że jest za wcześnie na tak radykalny krok, jak "wpuszczenie" kobiet do polityki. W wyborach prezydenckich 1848 roku tandem Smith/Foote zdobyli znikomą liczbę głosów, a Partię Wolności na fali tej porażki wkrótce rozwiązano.

Zapewne obie te klęski - brak nominacji dla kobiety i bardzo zły wynik abolicjonistów w wyborach - wpłynęły na poglądy Lucretii Mott na temat "zepsutej" polityki. Zresztą historia kolejnych dekad raczej potwierdzała jej niechęć do instytucji państwa. Wbrew nadziejom sufrażystek, powtarzanym na kolejnych konwencjach, i rosnącemu z roku na rok społecznemu poparciu dla ich żądań, rządzący Ameryką mężczyźni nie zajęli się wcale kwestią praw kobiet. Podobnie niewiele na szczeblu państwowym uczyniono na froncie walki z niewolnictwem.

Potrzeba było wojny secesyjnej (1861-1865), i następującej po niej ery tzw. Rekonstrukcji (1865-1877), aby mogło wreszcie dojść do pierwszej próby prawdziwej nominacji kobiety jako kandydatki na stanowisko prezydenta (a właściwie: prezydentki) Stanów Zjednoczonych. Ale mężczyźni nie zamierzali oczywiście składać broni i dalej dzielnie walczyli z emancypacyjnym "skandalem".

***

Czytaj więcej:

***

1872. Aresztować tę kandydatkę!

Po zwycięstwie Unii w wojnie domowej i zniesieniu niewolnictwa w 1865 roku sprawa równouprawnienia czarnoskórych obywateli USA usunęła w cień kwestię kobiecą. Dotkliwym ciosem dla sufrażystek było pominięcie ich postulatów w 1870 roku, gdy za pomocą 15. poprawki do konstytucji USA dano prawo głosu w wyborach byłym niewolnikom, ale wyłącznie mężczyznom. Kobiety nadal miały być uzależnione od decyzji podejmowanych przez męską połowę populacji.

Dwa miesiące po ratyfikowaniu 15. poprawki gazeta "New York Herald" opublikowała list Victorii Woodhull (1838-1927), która zapowiadała swój start w wyborach prezydenckich w 1872 roku. Już wtedy było jednak jasne, że Woodhull nie ma właściwie szans na prezydenturę, nawet gdyby była mężczyzną. Konstytucja Stanów Zjednoczonych od początku istnienia dopuszcza do urzędu prezydenta tylko tych obywateli, którzy do dnia inauguracji ukończyli 35 lat.

Kobiecie brakowało nieco ponad pół roku, by spełnić ten warunek. Nie wiadomo, czy jej zwycięstwo doprowadziłoby do precedensu w tej praktyce, bo w trakcie kampanii musiała pokonać znacznie poważniejsze przeszkody.

Victoria Woodhull, która zarabiała kiedyś jako spirytystka, a potem odniosła sukces jako pierwsza brokerka na Wall Street, doświadczyła wiele zła ze strony patriarchalnego społeczeństwa. Wmanewrowana w małżeństwo jako 15-latka, w dorosłym życiu stała się aktywną krzewicielką tzw. wolnej miłości, która w tamtej epoce oznaczała postulat uwolnienia kobiet od państwowej (w tym kościelnej) ingerencji w sprawy małżeństwa, rozwodu i posiadania dzieci.

Jej feministyczna działalność działała na polityków jak płachta na byka, nie mogła więc liczyć na nominację żadnej znaczącej partii. Na rzecz jej startu w wyborach utworzono więc osobne ugrupowanie pod nazwą Partia Równych Praw (National Equal Rights Party, w skrócie: NERP). Dzięki temu Woodhull, jako pierwsza kobieta w dziejach, mogła kandydować na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Kandydatem na wiceprezydenta NERP ogłosił Fredericka Douglassa, mając nadzieję, że złagodzi to powstały niedawno rozłam miedzy sufrażystkami i abolicjonistami. Nominacja ta wywołała sporo kontrowersji, bo "mieszania ras" biali mężczyźni bali się tak samo, jak rządów kobiet. Tymczasem sam Douglass nie miał pojęcia, że ktokolwiek mianował go kandydatem na wiceprezydenta USA, w związku z tym nawet nie zaczął prowadzić kampanii.

Woodhull z kolei robiła wszystko, by informacja o jej starcie w wyborach dotarła do jak największej liczby Amerykanów. Na trzy dni przed głosowaniem opublikowała w gazecie "Woodhull & Claflin's Weekly" (którą prowadziła wspólnie z siostrą Tennessee Claflin) artykuł o romansie wielebnego Henry'ego Warda Beechera, który miał uwieść żonę abolicjonisty Theodore'a Tiltona. Pastor Beecher, który wprawdzie wspierał sufrażyzm, ale był nieprzejednanym wrogiem wolnej miłości, posłużył Woodhull jako przykład podwójnych standardów moralnych pielęgnowanych przez męską część społeczeństwa.

Wybuchł skandal. Jeszcze tego samego dnia Woodhull, jej drugi mąż James Blood oraz jej siostra Tennessee znaleźli się w federalnym areszcie pod zarzutem "rozpowszechniania obscenicznych treści". Więziono ich przez kolejny miesiąc, uniewinniono zaś dopiero pół roku później.

Nie wiadomo dokładnie, ilu obywateli oddało głos na Woodhull, lecz była to raczej bardzo mała grupa. Wiemy, że nie otrzymała żadnego głosu od Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych, prawdopodobnie z powodu zbyt młodego wieku. I choć jej wysiłek poszedł na marne w sensie instytucjonalnym, to rozgłos, jaki towarzyszył temu falstartowi, na pewno przysłużył się sprawie, o którą walczyły sufrażystki.

Kobieta starała się jeszcze uzyskać nominację w kolejnych kilku wyborach prezydenckich, jednak bezskutecznie. Jej macierzysta partia w 1884 i w 1888 roku poparła kandydaturę Belvy Lockwood (1830-1917). Tym razem nie popełniono tego samego błędu. Kandydatka NERP była w odpowiednim wieku.

***

Czytaj więcej:

***

1920-2024. Kobiety w głównym nurcie

Rok 1920 to najważniejsza cezura w historii politycznej amerykańskich kobiet. Ratyfikowana latem tego roku 19. poprawka do konstytucji USA dawała kobietom pełnię praw wyborczych, wreszcie zrównując je z męskimi współobywatelami. Wraz z realizacją tego postulatu pierwsza fala feminizmu dobiegła końca.

Niemal równocześnie wydarzył się inny precedens - po raz pierwszy rozważano nominacje (na stanowisko wiceprezydenta) la kobiet nie w łonie jakiegoś marginesowego ugrupowania, lecz na konwencji jednej z dwóch największych partii - Demokratów.

Jednak zarówno Laura Clay (1849-1941), jak i Cora Wilson Stewart (1875-1958) nie były bynajmniej faworytkami i otrzymały tylko po jednym głosie delegatów. W podobnej sytuacji znalazło się jednak również kilkunastu ich partyjnych kolegów, można więc mówić, że przynajmniej do pewnego stopnia były to sprawiedliwe wybory.

Osiem lat później Nellie Davis Ross (1876-1977) - również Demokratka, słynna jako pierwsza kobieta na stanowisku gubernatora stanu - osiągnęła znacznie lepszy wynik, zdobywając trzecie miejsce w głosowaniu delegatów (również chodziło o kandydaturę na urząd wiceprezydenta). W praktyce jednak wciąż była to pozycja wykluczająca marzenia o starcie w wyborach.

Tzw. szklany sufit funkcjonował w najlepsze przez prawie sto następnych lat. Jeśli jakaś kobieta kandydowała na prezydenta USA, mogła to zrobić jedynie jako przedstawicielka jednej z mniejszych partii. I tak na przykład Charlene Mitchell (1930-2022) jako pierwsza czarnoskóra startowała w wyborach w 1968 roku z ramienia Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, a popularna aktorka komediowa Roseanne Barr (ur. 1952) próbowała swych sił w 2012 roku jako reprezentantka Partii Zielonych, a potem Partii Wolności i Pokoju.

Pod koniec XX wieku duże partie zaczęły w końcu stawiać mniejszy opór kobietom ubiegającym się o fotel wiceprezydenta. W 1984 Demokraci zaproponowali kandydaturę Geraldine Ferraro (1935-2011), która miała być zastępczynią Waltera Mondale'a (1928-2021). W 2008 roku Republikanie, którym podjęcie tej decyzji zajęło prawie półtora wieku, zgodzili się wreszcie postawić na kobietę. Ich kandydatką na wiceprezydenta była gubernator Alaski Sarah Palin (ur. 1964), która miała zostać wsparciem dla Johna McCaina (1936-2018).

Wreszcie nadszedł rok 2016 i pierwsza w dziejach nominacja kandydatki na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych przez jedną z dwóch największych partii. Demokraci wystawili wówczas do wyścigu prezydenckiego Hillary Clinton (ur. 1947), znaną wcześniej jako żona prezydenta Billa Clintona (ur. 1946) i sekretarz stanu w administracji prezydenta Baracka Obamy (ur. 1961). Kobieta przegrała wówczas z Donaldem Trumpem (ur. 1946).

Pierwszy prawdziwy sukces nadszedł w 2020 roku, gdy nominowana przez Demokratów Kamala Harris (ur. 1964) została pierwszą w historii wiceprezydentką USA w gabinecie Joe Bidena (ur. 1942). Urzędujący w latach 2020-2024 prezydent początkowo ubiegał się w 2024 roku o reelekcję, zrezygnował jednak z wyścigu prezydenckiego, a Kamala Harris, uzyskawszy błogosławieństwo partii, zastąpiła go jako druga w dziejach kandydatka Demokratów na stanowisko głowy państwa.

Harris ma już zresztą pewne doświadczenie w tej roli, choć zaledwie jednodniowe. 19 listopada 2021 roku była pełniącą obowiązki prezydenta Stanów Zjednoczonych, gdy Joe Biden przechodził pod narkozą zabieg kolonoskopii.

***

Czytaj więcej:

***

Argumentum ad skarpetum

"Przystępując do wielkiego dzieła, które stoi przed nami, spodziewamy się niemałej ilości nieporozumień, przeinaczeń i kpin; ale użyjemy wszelkich dostępnych nam narzędzi, aby osiągnąć nasz cel" – pisały autorki "Deklaracji Przekonań" uchwalonej w 1848 roku podczas Konwencji w Seneca Falls.

Sufrażystki dobrze wiedziały, jakie działa wytoczą przeciwko nim mężczyźni, była to bowiem ta sama retoryka, której używali za każdym razem, gdy uznali, że kobieta zaczyna wymykać się spod ich kontroli, mieć własne zdanie, a nawet (o zgrozo!) podejmować decyzje niezależne od "prawomocnych" zapatrywań ich "właścicieli". I faktycznie wojująca część męskiej opinii publicznej nie zawiodła.

Gazeta "Oneida Whig" już w tydzień po konwencji skrytykowała ów "najbardziej szokujący i nienaturalny incydent, jaki kiedykolwiek odnotowano w historii kobiecości", publikując serię dramatycznych pytań:

"Jeśli nasze panie będą nalegać na głosowanie i stanowienie prawa, to co będzie, panowie, z naszymi obiadami i naszymi łokciami? Co z naszymi domowymi ogniskami i dziurami w naszych pończochach?".

Sprawa dziurawych pończoch musiała szczególnie przerażać część męskiej populacji, bo ów argument powrócił również w tekście ogłoszonym w "Lowell Courier". Napisano tam, że przyznanie równych praw kobietom będzie mieć straszliwe skutki, bo "panowie będą musieli zmywać naczynia, szorować (...), obsługiwać miotłę, cerować pończochy".

Byli i tacy, którzy widzieli w postulatach sufrażyzmu całkowicie uprawnioną intuicję polityczną, choć zarazem z jakichś powodów odmawiali jej roztropności. "Bez względu na to, jak nierozsądne i błędne jest żądanie równych praw dla kobiet, jest ono jedynie zapewnieniem naturalnego prawa i takie musi zostać przyznane" - pisał publicysta Horace Greeley (1811-1872).

Twierdzenie o "nierozsądności i błędności" sądów i deklaracji wyrażanych przez kobiety przetrwało 176 lat i ma się świetnie także dziś, kiedy nikt już nie ośmieliłby się upominać o dziury w skarpetkach. Mit o niższości intelektualnej "słabej płci" (sam ten termin jest przecież jednym z patriarchalnych stereotypów) jest przecież jednym z najstarszych w dziejach pisanych od tysięcy lat przez mężczyzn rządzących, zdobywających, dominujących i karzących wedle uznania.

To właśnie bezrefleksyjne przywiązanie do tego mitu pozwoliło Elonowi Muskowi (ur. 1971), przedsiębiorcy publicznie wspierającemu Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2024 roku, powielać pseudonaukowe twierdzenia, że tylko "mężczyźni o wysokim statusie społecznym" są zdolni do podejmowania właściwych decyzji, a umiejętności tej nie posiadają "ludzie, którzy nie potrafią obronić się przed fizycznym atakiem", a więc "kobiety i mężczyźni z niskim poziomem testosteronu".

Kult testosteronu był zresztą wśród zwolenników Donalda Trumpa obecny także w czasie kampanii prezydenckiej w 2016 roku. Internauci podjęli wówczas wątki ze starożytnej mitologii, utożsamiając Hillary Clinton z potworną Meduzą, a Trumpa z Perseuszem, który obcina jej głowę, kładąc symboliczny kres władzy kobiet.

Wizja ta, ukuta na podstawie reprodukcji rzeźby Benvenuta Celliniego lub obrazu Caravaggia, powielona w setkach internetowych memów została bez przeszkód wprowadzona w oficjalną przestrzeń publiczną, trafiając jako nadruk na koszulki, kubki czy torby.

Bezmyślne, choć tylko symboliczne okrucieństwo, które leży u podstaw takich reakcji, dowodzi tego, jak bardzo pewna grupa mężczyzn drży na myśl o rządach kobiet. Czy Kamala Harris sprawi, że spełnią się ich najgorsze koszmary - przekonamy się 5 listopada 2024 roku.

***

Korzystałem z następujących źródeł:

Mary Beard, "Kobiety i władza. Manifest", tłum. Ewa Hornowska, Poznań 2018

Donie O'Sullivan, "Elon Musk’s attacks on Kamala Harris become more unhinged, with help from AI", portal CNN.com, 3 września 2024

Cynthia Richie Terrell, "172 Years After the First Woman Ran, Kamala Harris Breaks the Executive Branch’s Glass Ceiling", portal Msmagazine.com, 20 stycznia 2021

***

Michał Czyżewski

Czytaj także

Najgorszy rok w historii ludzkości. Naukowcy twierdzą, że to wcale nie był 2020

Ostatnia aktualizacja: 31.12.2020 06:00
Mijający rok, ze względu na pandemię COVID-19, nie należał do najprzyjemniejszych. Uczeni z Uniwersytetu Harvarda twierdzą jednak, że do najgorszego roku w historii mu daleko. Dlaczego ich zdaniem 536 rok zasługuje na miano najgorszego w historii ludzkości?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Elżbieta Batory - kobieta, z której zrobiono seryjną morderczynię

Ostatnia aktualizacja: 21.08.2024 05:40
21 sierpnia 1614 roku zmarła Elżbieta Batory, siostrzenica polskiego króla Stefana Batorego. Według legend Elżbieta - nazywana również "krwawą hrabiną" - uwielbiała kąpać się we krwi młodych kobiet, ponieważ uważała, że w ten sposób zachowa wieczną młodość. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Maria Dąbrowska: lubię te moje książki, które nie miały powodzenia. Archiwalny wywiad z pisarką [POSŁUCHAJ]

Ostatnia aktualizacja: 06.10.2024 05:45
Niska, drobna, nienosząca biżuterii ani wyszukanych strojów, za to ceniąca prosty, męski wręcz styl - Maria Dąbrowska. Pisarka przyszła na świat 135 lat temu. Zasługi autorki "Nocy i dni" dla literatury polskiej są niezaprzeczalne, warto jednak przyjrzeć się nieoczywistym wątkom z jej życiorysu.
rozwiń zwiń