Ich troje
Produkcja Netliksa "Joy" powstała według scenariusza Jacka Thorne'a (znanego z takich filmów jak "Enola Holmes" i "Skłodowska"), a wyreżyserował ją Ben Taylor (który na koncie ma m.in. osiem odcinków serialu "Sex Education"). Głównymi bohaterami filmu są Jean Purdy (w tej roli Thomasin McKenzie), Robert Edwards (James Norton) i Patrick Steptoe (Bill Nighy).
Z tej trójki najsłynniejszy był fizjolog Robert Edwards (1925-2013), bo tylko on dożył chwili, gdy szwedzki Instytut Karolinska postanowił w 2010 roku przyznać mu Nagrodę Nobla "za opracowanie metody zapłodnienia in vitro". Laureat, korzystając z okazji, przypomniał wówczas światu o swoich współpracownikach, szczególnie Jean Purdy (1945-1985), która przez 30 lat była pomijana w doniesieniach i opracowaniach na temat jednego z największych przełomów w XX-wiecznej medycynie.
O ile bowiem media i inni komentatorzy uznawali współudział ginekologa-położnika Patricka Steptoe'a (1913-1988) w badaniach nad zapłodnieniem pozaustrojowym, to wkład Purdy zlekceważono, po części z powodu jej przedwczesnej śmierci, po części przez wzgląd na to, że z zawodu była pielęgniarką i technikiem laboratoryjnym (a więc zdaniem wielu tylko pomagała), po części z racji tradycyjnej mizoginii panującej w kręgach naukowych i w ośrodkach opinii publicznej.
Tymczasem Jean Purdy odgrywała jedną z głównych ról w pracach nad stworzeniem skutecznej metody, którą w angielszczyźnie oznacza się zwykle skrótem IVF ("in vitro fertilisation", czyli po prostu "zapłodnienie in vitro"). Sukces wieloletnich eksperymentów, którego symbolem stała się urodzona w 1978 roku Louise Brown, zwana "Joy", czyli "Radość" (stąd właśnie tytuł filmu), był od początku do końca zasługą wszystkich trojga badaczy.
***
Posłuchaj podcastu z cyklu "Prawda czasu i prawda ekranu" na temat faktów i fikcji w filmie "Joy":
***
Czytaj więcej:
***
Ich współpraca miała charakter wzajemnie uzupełniających się działań, a znaczenie Purdy było, wedle słów samego Roberta Edwardsa, "kluczowe". Josh Halliday, dziennikarz "Guardiana", przywołuje w jednym z artykułów opublikowane w 2010 roku listy Edwardsa, w których lekarz wspomina, że prace na metodą in vitro zupełnie zatrzymały się, gdy Purdy musiała wyjechać na kilka miesięcy, by zająć się chorą matką.
Należy także wspomnieć, że poza ową trójką kierującą badaniami do sukcesu przyczynili się członkowie personelu pomocniczego, którzy swoim zaangażowaniem i codzienną żmudną robotą w laboratorium stworzyli przestrzeń dla realizacji wizji swojego szefostwa. Wreszcie - warto docenić odwagę i determinację kobiet, które, pragnąc zajść w ciążę, zgodziły się wziąć udział w eksperymentalnym projekcie, choć zdawały sobie sprawę, że wszystko może zakończyć się fiaskiem.
Uczeni, ich pomocnicy i ich pacjentki dzielili nie tylko blaski, lecz także cienie obranej drogi. Przez dziesięć lat niestrudzenie dążyli do celu, popełniając błędy i przeżywając kolejne porażki, zanim ich metoda okazała się skuteczna. Wspólnie mierzyli się z przeszkodami, krytyką i niechęcią wielu osób i środowisk. Kwestia zapłodnienia in vitro, która dziś w wielu krajach, w tym także w Polsce, stanowi niewyczerpane źródło kontrowersji, była zarzewiem sensacji jeszcze przed narodzinami "Joy". I to także jeden z wątków filmu Bena Taylora.
***
Czytaj więcej:
***
Cała (nie)prawda o Jean Purdy
Trudno zmieścić historię dziesięciu lat eksperymentów i prywatnych biografii nawet w najobszerniejszej czasowo fabule filmowej, twórcy "Joy" musieli więc zastosować wiele skrótów i uogólnień zarówno w adaptowaniu udokumentowanych faktów, jak i konstruowaniu postaci opartych na realnych pierwowzorach. Na największą swobodę autorzy filmu pozwolili sobie, jak zawsze w tego typu dziełach, w wymyślaniu tego, o czym nie wiemy nic lub prawie nic. Niekiedy jednak za owym "prawie" kryje się całkiem pokaźnych rozmiarów przeinaczenie.
Akcja produkcji Netfliksa rozpoczyna się w 1969 roku, gdy 24-letnia pielęgniarka Jean Purdy dostaje pracę w laboratorium fizjologii prowadzonym przez doktora Roberta ("Boba") Edwardsa w Cambridge. W rzeczywistości Purdy została tam zatrudniona najprawdopodobniej w 1968 roku, a 1969 to już data rozpoczęcia badań nad metodą zapłodnienia in vitro.
W scenie rozmowy kwalifikacyjnej twórcy filmu sięgają po sprawdzony chwyt narracyjny: gdy doktor Edwards przepytuje kandydatkę do pracy, nagle z laboratoryjnej klatki ucieka szczur, a Purdy jest jedyną, której udaje się pochwycić zwierzę, czym przekonuje do siebie lekarza. Oczywiście trudno wyobrazić sobie, aby ta rekrutacja rzeczywiście miała tak dramatyczny przebieg.
Postać Jean Purdy pojawia się zresztą na ekranie najczęściej, co jest zapewne próbą zadośćuczynienia uczonej za lata marginalizowania jej roli w badaniach nad in vitro. Niestety, wymogi fabularne stawiane głównej bohaterce sprawiają zarazem, że udramatyzowana wersja badaczki znacznie niekiedy odbiega od wizerunku zapamiętanego przez ludzi, którzy znali prawdziwą Jean Purdy.
Motywacją filmowej Jean Purdy jest to, że zostaje u niej stwierdzona endometrioza (gruczolistość śródmaciczna) całkowicie wykluczająca możliwość zajścia w ciążę. Diagnoza miała zainspirować uczoną do rozpoczęcia badań pozwalających pomóc innym kobietom w poczęciu i urodzeniu potomstwa. W rzeczywistości nie ma żadnych dowodów na to, że realna Purdy miała tę chorobę, choć w opowieściach o niej pojawia się wspomnienie epizodów ostrego bólu, z powodu którego musiała być nawet hospitalizowana. Prawdę na ten temat uczona zabrała ze sobą do grobu.
Co najbardziej istotne, scena, w której Patrick Steptoe diagnozuje endometriozę u Purdy za pomocą badania miednicy, raczej nie mogła mieć miejsca w czasie, o którym mowa w "Joy". Fiona Kisby Littleton, specjalistka z University College London, zwróciła uwagę, że urządzenia ultrasonograficzne i laparoskopowe konieczne do prawidłowego rozpoznania choroby nie były wówczas w powszechnym użytku.
***
Czytaj więcej:
***
Twórcy filmu sugerują przy tym, że badaczka była osobą wyzwoloną seksualnie, co objawione zostaje w wątku intymnej, lecz pozbawionej elementów romantycznych, relacji Purdy z kolegą z pracy Arunem, postacią niemal na pewno całkowicie fikcyjną. Potwierdza to Barry Bavister, specjalista od zarodków chomików i jeden z naukowych pracowników laboratorium Edwardsa, który zresztą w artkule na stronie slate.com wspominał Purdy jako osobę, która zamierzała zachować dziewictwo aż do ślubu.
Jean Purdy była rzeczywiście osobą pobożną i to w "Joy" zostaje wykorzystane jako siła napędowa konfliktu. Ze względu na swoje zaangażowanie w badania nad zapłodnieniem in vitro bohaterka filmu zostaje nie tylko wykluczona ze swojej wspólnoty religijnej, lecz także wyrzucona z domu przez matkę dewotkę. Sama filmowa Purdy mimo pewnych wątpliwości etycznych broni działań swoich kolegów, nawet tego, że Steptoe przeprowadza aborcje. Co do prawdziwej osoby, nie ma żadnych danych, które potwierdzałyby jej rozterki moralne czy waśnie w łonie rodziny i parafii.
Wątek ten to swego rodzaju zagęszczony do rozmiarów prywatnego dramatu problem reakcji instytucjonalnego Kościoła, z jaką spotkało się dzieło naukowców pracujących nad metodą in vitro. Jak wiemy, według etyki katolickiej zapłodnienie in vitro jest niedopuszczalne, bo odrywa akt poczęcia od stosunku płciowego, a ponadto skutkuje powstaniem wielu niezagnieżdżonych zarodków, co oznacza pozbawienie ich godności (według nauczania Kościoła zarodki są osobami ludzkimi).
Co ciekawe jednak, kardynał Albino Luciani, zaledwie na miesiąc przed tym, nim został papieżem Janem Pawłem I, udzielił w 1978 roku wypowiedzi na temat narodzin pierwszego dziecka poczętego w laboratorium, w której nie tylko nie potępił rodziców dziewczynki, ale okazał wiele wyrozumiałości dla ich decyzji. Jednocześnie wyraził obawy, że rozwój metody zapłodnienia pozaustrojowego grozi potraktowaniem kobiet jako "fabryk dzieci". Co jeszcze ciekawsze, podobne słowa padły już wcześniej z ust wielu naukowców - o czym za chwilę.
***
Czytaj więcej:
***
Dni, których nie znamy
"In vitro" to po łacinie dosłownie "w szkle". W nauce termin ten oznacza proces biologiczny, który w warunkach laboratoryjnych przeprowadzany jest poza organizmem (gdy zaś badanie odbywa się w organizmie, jest to "in vivo"). O tym, że w warunkach in vitro można za pomocą hormonów pobudzić dojrzewanie komórki jajowej, Robert Edwards przekonał się już w pierwszej połowie lat 60. XX wieku. Wtedy jednak nie były to jeszcze testy na ludziach, tylko na myszach, chomikach i szczurach.
Badania nad ludzkimi komórkami jajowymi Edwards rozpoczął w 1965 roku. Odkrył wówczas, że dojrzewanie tych jajeczek trwa 36 godzin. Już wówczas chodziła mu po głowie myśl o możliwości zapłodnienia in vitro jako sposobu leczenia niektórych rodzajów ludzkiej niepłodności. Potrzebował jednak pomocy wybitnego specjalisty od układu rozrodczego kobiety. Na szczęście był ktoś taki. Nazywał się Patrick Steptoe.
Kilkanaście lat starszy od Edwardsa Steptoe był jednym z uczniów pioniera laparoskopii - genialnego francuskiego ginekologa Raoula Palmera (1904-1985), który w 1961 roku jako pierwszy w dziejach za pomocą metody laparoskopowej pobrał z ciała kobiety komórkę jajową. Jako chirurg w szpitalu rejonowym w Oldham Patrick Steptoe rozwijał zastosowanie laparoskopii w ginekologii i położnictwie, dzięki czemu zdobył sławę lekarza tworzącego przyszłość medycyny na Wyspach.
O możliwości połączenia sił i o współpracy w leczeniu niepłodności metodą in vitro Edwards rozmawiał ze Steptoe'em w 1968 roku. Rok później, już wspólnie z Jean Purdy, Robert Edwards zaczął jeździć prawie 300 kilometrów z Cambridge do Oldham, gdzie Patrick Steptoe jako dyrektor szpitalnego Centrum Rozrodu Człowieka otrzymał dogodne warunki do rozpoczęcia badań nad metodą zapłodnienia pozaustrojowego.
Do 1977 roku odbyli ponad sto takich podróży (nie zawsze jechali razem) i przepracowali w Oldham ponad 300 dni. Oczywiście czas ten to wyłącznie bezpośrednie badania i procedury prowadzone wspólnie przez Edwardsa, Steptoe'a i Purdy z udziałem pacjentek. Przez pozostałe dni sam Patrick Steptoe wedle potrzeb sprawował opiekę ginekologiczną nad kobietami poddanymi testom, a Purdy i Steptoe pracowali w laboratorium w Cambridge.
Nadzieję na to, że uda się opracować metodę in vitro, dały naukowcom osiągnięcia wspomnianego wcześniej Barry'ego Bavistera (ur. 1943), któremu udało się doprowadzić do pozaustrojowego zapłodnienia komórki jajowej chomika dzięki użyciu udoskonalonego płynu hodowlanego, złożonego m.in. z soli mineralnych, białka wyodrębnionego z krowiej surowicy i penicyliny. Edwards postanowił użyć tego samego płynu na ludzkich jajeczkach. I tak w 1968 roku po raz pierwszy wyhodowane metodą in vitro komórki jajowe człowieka zostały, również metodą in vitro, zapłodnione.
***
Czytaj więcej:
***
Uczonym nie było łatwo pozyskać funduszy na pionierskie eksperymenty. Wniosek o długoterminowe wsparcie finansowe złożone przez Edwardsa i Steptoe'a w 1971 roku zostało odrzucone przez brytyjską Radę Badań Medycznych (Medical Research Council) z powodów etycznych. Okazało się bowiem, że nie tylko Kościół i konserwatywne społeczeństwo widziało coś złego w pomyśle zapłodnienia pozaustrojowego. A gdy badania, dzięki prywatnemu finansowaniu, ruszyły pełną parą i o wysiłkach naukowców w Oldham zrobiło się głośno, kontrowersji tylko przybyło.
Środowisko naukowe było podzielone w ocenie badań nad in vitro. Dzięki mediom najgłośniejsi byli oczywiście przeciwnicy takich eksperymentów. W możliwości tworzenia zarodków w laboratorium niektórzy widzieli echo potwornych działań doktora Frankensteina. Przyszłość, w której metoda zapłodnienia pozaustrojowego staje się faktem, jawiła się wielu jako dystopia, w której taśmowo produkuje się sztuczne dzieci (zapewne do tego później odniósł się kardynał Luciani).
W alarmującym tonie wypowiadali się jedni z najsławniejszych uczonych na świecie. Genetyk James Watson, laureat Nagrody Nobla za opracowanie modelu budowy DNA, starł się z Edwardsem podczas telewizyjnej debaty, stwierdzając, że osiągnięcie celu przez badaczy będzie miało opłakane skutki zarówno moralne, jak i polityczne, a powstanie zarodka poza ciałem kobiety może doprowadzić do poważnych mutacji i "narodzin potwora". Amerykańscy bioetycy Leon Kass i Paul Ramsey straszyli, że metoda in vitro to wstęp do laboratoryjnej hodowli ludzi i klonowania.
Po kilkudziesięciu latach stosowania procedury zapłodnienia pozaustrojowego tego rodzaju sądy mogą śmieszyć, należy jednak pamiętać, że zarówno opinia publiczna, jak i naukowcy niezaangażowani w testy nad in vitro zostali postawieni wobec czegoś zupełnie nieznanego. To, nad czym pracowano w Cambridge i Oldham, wymykało się zdroworozsądkowej perspektywie, a przy tym nieodparcie kojarzyło się z krytycznym wobec postępu naukowego nurtem fantastyki. Nie bez powodu w gazetowych nagłówkach przywoływano Huxleyowski tytuł "Nowy wspaniały świat".
***
Czytaj więcej:
***
Trzeba również zauważyć, że Purdy, Steptoe i Edwards, nawet jeśli byli świadomi, że żadnych potworów hodować nie będą, przez wiele lat nie mieli pewności, że odniosą sukces. Tę właśnie atmosferę próbują oddać twórcy "Joy", pokazując w filmie zarówno opór opinii publicznej, jak i momenty porażek i chwile zwątpienia głównych bohaterów, a jednocześnie ich niezłomny upór, by dokonywać dalszych prób.
Na długiej drodze do narodzin Louise Brown nie brakowało problemów. Uczeni musieli poradzić sobie m.in. z faktem, że jajeczka dojrzewające in vitro po zapłodnieniu obumierały. Należało wymyślić sposób, w jaki sposób pobierać od kobiet komórki jajowe dojrzewające in vivo. Potem modyfikowali płyn Bavistera, bo zarodki rozwijające się w jego pierwotnym składzie zatrzymywały się na podziale na osiem komórek.
Gdy w końcu udało się pokonać tę przeszkodę, czekały ich lata nieudanych prób wszczepienia zarodków do macicy. Pierwszą z nich podjęli jeszcze w grudniu 1971 roku, prawie sześć lat przed dniem, w którym przeprowadzili tę procedurę na ciele Lesley Brown, matki pierwszego dziecka z in vitro. Przez ten czas problem odrzucania wszczepionego zarodka przez organizm matki udało się rozwiązać poprzez regulację cyklu miesięcznego za pomocą farmaceutyków. Jednak gdy wreszcie w 1975 roku po raz pierwszy potwierdzono zajście w ciążę przez pacjentkę, której jajeczko zapłodniono pozaustrojowo, okazało się, że ciąża ta jest pozamaciczna.
Dlatego dopiero dzień 25 lipca 1978 roku, gdy dzięki cesarskiemu cięciu na świat przyszła Louise "Joy" Brown, córka Lesley i Johna Brownów, uczeni uznali za prawdziwe ukoronowanie swojej pracy. Wszystko w końcu udało się przeprowadzić od początku do szczęśliwego końca - od pobrania komórki jajowej we właściwym momencie, przez zapłodnienie in vitro, następnie wszczepienie zarodka, potwierdzenie ciąży, dziewięć miesięcy monitorowania wszystkich parametrów organizmu matki i płodu, aż do chwili narodzin dziecka.
Po krótkim rzucie oka na dzieje opracowania metody zapłodnienia pozaustrojowego wydaje się, że to faktycznie historia gotowa do przeniesienia na ekran. Tak też pomyślał scenarzysta Jack Thorne i jego żona Rachel Mason, która ściśle współpracowała z mężem przy tworzeniu filmu. Dla obojga temat zapłodnienia in vitro jest zresztą historią także ich życia - to dzięki metodzie IVF urodził się syn. Być może także z tego powodu widzowie "Joy" skłonni będą wybaczyć wiele skrótów fabularnych, nieścisłości czy świadomych zmyśleń, takich jak to, że filmowa Muriel Harris, kierowniczka sali operacyjnej szpitala w Oldham jest ciemnoskóra, podczas gdy w rzeczywistości była rodowitą Brytyjką z Kornwalii.
***
Czytaj więcej:
***
Post scriptum
Jednym z zarzutów wobec zapłodnienia in vitro powtarzanym do dziś jest ten, że problem niepłodności dotyczy bardzo małego odsetka par na świecie, więc statystycznie jest nieistotny. Robert Edwards odpowiadał na to zwykle, że podobnie jest na przykład z wadami wzroku, a jednak nikt nie kwestionuje zasadności okulistyki i optyki medycznej.
Gdy spojrzymy na liczby bezwzględne, sprawa nie wygląda wcale na marginesową. Od lipca 1978 roku na całym świecie urodziło się około 12 milionów osób poczętych metodą zapłodnienia pozaustrojowego (to szacunki z końca 2023 roku). W Europie narodziny po udanej procedurze in vitro stanowią prawie osiem procent urodzeń, w USA zaś ponad pięć procent (statystyka z 2018 roku).
Prawodawstwo niektórych krajów zapewnia obywatelom całkowitą bądź częściową refundację kosztów zastosowania metody zapłodnienia pozaustrojowego.
W 2015 roku z inicjatywy Andrew Steptoe'a, syn Patricka Steptoe'a, odsłonięto w Oldham tablicę upamiętniającą całą trójkę uczonych kierujących badaniami nad in vitro, nie tylko dwóch mężczyzn, lecz także pielęgniarkę i embriolożkę Jean Purdy.
***
Bibliografia:
- Martin Hutchinson, "Edwards: The IVF pioneer", news.bbc.co.uk, 24 lipca 2003
- Martin Hutchinson, "I helped deliver Louise", news.bbc.co.uk, 24 lipca 2003
- "Profile: Louise Brown", news.bbc.co.uk, 24 lipca 2003
- Martin H. Johnson, Sarah B. Franklin, Matthew Cottingham, Nick Hopwood, "Why the Medical Research Council refused Robert Edwards and Patrick Steptoe support for research on human conception in 1971", w: "Human Reproduction", tom 25, nr 9, 1 września 2010
- Martin H Johnson, Kay Elder, "The Oldham Notebooks: an analysis of the development of IVF 1969–1978. V. The role of Jean Purdy reassessed", "Reproductive Biomedicine & Society Online", 14 czerwca 2015
- Josh Halliday, "Female nurse who played crucial role in IVF ignored on plaque", theguardian.com, 10 czerwca 2019
- Olivia B. Waxman, "The Real Story of Jean Purdy, Whose Work Developing IVF Is Portrayed in Netflix's »Joy«", time.com, 22 listopada 2024
- Antonella Gugliersi, "Joy True Story: How The Development Of The First IVF Baby, Louise Joy Brown, Really Happened In The '60s & '70s", screenrant.com, 22 listopada 2024
- Ellin Stein, "What’s Fact and What’s Fiction in »Joy: The Birth of IVF«", slate.com, 27 listopada 2024
- Ellie Muir, "The true story behind »Joy«, the Netflix IVF movie leaving viewers in tears", independent.co.uk, 29 listopada 2024
***
Michał Czyżewski