Hitler przybył do Warszawy dwa dni po tym, jak do miasta wkroczyli żołnierze Wehrmachtu. 2 października skapitulował Hel, a bitwa pod Kockiem dobiegała końca. Dyktator mógł ogłosić tryumf i miał zamiar zrobić to z teatralną pompą.
Gdy przybył specjalnym samolotem na lotnisko Okęcie, gdzie powitali go najwyżsi oficerowie Wehrmachtu, z gen. Johannesem Blaskowitzem, dowódcą wojsk oblegających Warszawę, na czele, wszystko było już przygotowane na wielką defiladę. Leni Riefenstahl rozstawiła kamery, osobisty fotograf Hitlera, Hugon Jäger zmienił rolki filmu w aparacie. Centrum miasta oczyszczono, polska ludność, mieszkająca w budynkach na trasie przejazdu, została wysiedlona lub zamknięta w mieszkaniach. Na ulice wyległy dziesiątki niemieckich patroli.
Nikt nie zauważył ukrytych pod dwoma gruzowiskami ładunków wybuchowych, ani zamachowców ukrywających się w piwnicach "Cafe Clubu" na rogu Al. Jerozolimskich i Nowego Światu.
Samobójcza misja
O planowaniu zamachu wiadomo niewiele. Akcja była głęboko zakonspirowana i – co zrozumiałe – nie zachowały się żadne dokumenty z epoki dotyczące przygotowania zamachu. Przebieg przygotowań znany jest z relacji uczestników.
Materiały wybuchowe zostały dostarczone na miejsce 25 września. Przywiózł je tam por. Dominik Żelazko, wcześniej niesłusznie oskarżony o dezercję. Porucznik otrzymał wybór – albo stanie przed sądem wojennym, albo podejmie się misji przetransportowania trotylu z ul. Burakowskiej na róg Książęcej i Rozbrat. Trasę, którą dziś można przejść w nieco ponad 80 minut, Żelazko pokonywał wiele godzin. Data przenoszenia materiałów wybuchowych była niefortunna – tego dnia Niemcy zorganizowali nalot dywanowy na Warszawę. Zadanie przerodziło się w niemal samobójczą misję. Żadna z bomb cudem nie uderzyła w konny wóz wypchany materiałami wybuchowymi. Przez całą drogę Żelazko kazał swoim podwładnym odmawiać na głos modlitwy.
Żelazko przekazał materiały właściwym wykonawcom zamachu. Byli nimi por. Franciszek Unterberger, kpt. Edward Brudnicki oraz por. rezerwy Czesław Sawicki. Wszyscy należeli do 60. batalionu saperskiego, którego dowódcą był Franciszek Niepokólczycki. Saperzy umieścili dwa ładunki po 250 kilogramów trotylu każdy w skrzyniach, które następnie zakamuflowali gruzami.
Choć nie wiadomo dokładnie, kiedy ładunek został podłożony, wiele wskazuje na to, że miało to miejsce jeszcze przed wkroczeniem Niemców do miasta. Między podpisaniem aktu kapitulacji a wejściem Wehrmachtu do Warszawy minęły trzy dni. Był to jeden z warunków poddania miasta.
- Niemcom śpieszno było do Warszawy, bo mieli na karku Hitlera. Musiałem ich przyhamować. Zażądałem trzech dni na odminowanie i oczyszczenie jednej linii komunikacyjnej poprzez Warszawę, poprzez Most Poniatowskiego, na Pragę – wspominał na antenie Radia Wolna Europa negocjujący warunki kapitulacji Aleksander Pragłowski.
13:07 Obrona i kapitulacja Warszawy 1939 3903_3920_0.mp3 Aleksander Pragłowski wspomina negocjacje dotyczące kapitulacji stolicy. (RWE, 8.06.1965)
Czy dowództwo obrony stolicy, w którym był zarówno Pragłowski, jak i Michał Tokarzewski-Karaszewicz, który lada moment utworzył konspiracyjną Służbę Zwycięstwu Polski, wybrało akurat tę arterię, niejako zmuszając Hitlera do przedefilowania właśnie tą trasą? Czy prace przy rozminowaniu miały stanowić przykrywkę dla podłożenia ładunków akurat w tym miejscu? Wskazują na to wspomnienia samego Tokarzewskiego, utrwalone na taśmie Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.
Tak powstała Służba Zwycięstwu Polski
- Major Franciszek Niepokólczycki objął u nas [w Służbie Zwycięstwu Polski] kierownictwo dywersji i sabotażu. Jeszcze 27 września kazałem mu przygotować zamach na Hitlera. Major, jako saper, miał w ramach pracy załogi Warszawy przed jej poddaniem odgruzować odcinek komunikacji na skrzyżowaniu Nowego Świata z Alejami Jerozolimskimi – wspominał gen. Tokarzewski-Karaszewicz.
07:47 Tokarzewski .mp3 Powstanie Służby Zwycięstwu Polski i powstanie planu zamachu na Hitlera wspomina gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz. (RWE, 7.02.1963)
Data wydania rozkazu nie pokrywa się z relacją Żelazki, ale pozostałe fakty się zgadzają. Na początku wojny Hitler chętnie objeżdżał dopiero co zajęte tereny (raz nieomal padł nawet ofiarą polskiego ostrzału z samolotu). Wiedząc o tym i znając zamiłowanie wodza III Rzeszy do wystąpień publicznych, dowódcy obrony stolicy mogli przypuszczać, że dyktator będzie miał zamiar upokorzyć stolicę Polski. Nie mylili się.
Dlaczego Hitler nie zginął?
Hans Gisevius, oficer Abwehry i podwójny agent na usługach aliantów, powiedział kiedyś, że nad Hitlerem czuwa diabeł stróż. Trudno nie zgodzić się z tą cierpką refleksją: wódz III Rzeszy przeżył kilka zamachów na swoje życie. Większość z nich nie doszła do skutku ze względu na splot nieszczęśliwych okoliczności. Tak było i w Warszawie.
Defilada przeszła Al. Ujazdowskimi. Hitler przyjmował ją z trybuny honorowej na wysokości ul. Chopina.
"Warszawiacy stali na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnął nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jechali na samochodach, inni siedzieli na wypasionych koniach, ciągnących działa, moździerze i cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jechały ze zgrzytem gąsienic. Na chodnikach panowała przeraźliwa cisza" - wspominał Józef Małgorzewski, spiker Polskiego Radia.
Po przyjęciu defilady na Al. Ujazdowskich Hitler ruszył w kierunku placu Piłsudskiego. Jechał wielkim mercedesem kabrioletem, z siedzenia kierowcy pozdrawiając nazistowskim gestem pozdrawiając niemieckich mieszkańców Warszawy i żołnierzy. Zmierzał wprost na pół tony ładunków wybuchowych. Dlaczego obserwatorzy w "Cafe Clubie" nie zareagowali? Sprawę opisywał Jan Nowak-Jeziorański.
Franciszek Niepokólczycki - żołnierz wyklęty
"Tokarzewski tłumaczył mi po wojnie, że nie miał jeszcze wtedy żadnego wywiadu i że defilada zaskoczyła zamachowców. Niepokólczycki nie dostał się tego ranka na miejsce, bo Niemcy zamknęli dostęp do ulic, którymi miał przejechać Hitler. Oficer obecny na miejscu otrzymał wprawdzie rozkaz działania na własną rękę, ale tylko w wypadku, jeśli nie będzie cienia wątpliwości, że widzi przed sobą samego Hitlera. Stawka była za wielka, by można było pozwolić sobie na pomyłkę. Nie wiedząc, kto przyjmował defiladę: Hitler czy Blaskowitz albo Brauchitsch, zawahał się i nie dał znaku do odpalenia detonatora w chwili, gdy korowód aut przemknął mu przed nosem".
Stawka była wysoka. Naciskając spust zapalnika, oficer ponosił nie tylko odpowiedzialność za to, czy w zamachu zginie wódz III Rzeszy, czy tylko któryś z wyższych oficerów. Szafował też życiem czterystu warszawiaków i dwunastu członków Komitetu Obywatelskiego zamkniętych w ratuszu. Wszyscy oni zostali zatrzymani jako zabezpieczenie przed aktami sabotażu.
Polscy żołnierze na frontach II wojny światowej - zobacz serwis historyczny
Hitler przejechał bezpiecznie. Tego dnia zobaczył jeszcze Belweder, po czym wsiadł w samolot i poleciał do Berlina. Do Warszawy nie wrócił już nigdy. Saperom Polskiego Państwa Podziemnego udało się niepostrzeżenie rozminować skrzyżowanie.
"Trudno dziś zgadnąć, jak potoczyłaby się wojna, gdyby nie ta jedna sekunda wahania. Pewne jest tylko, że gdyby Hitler z całym otoczeniem zginął w tym momencie, Niemcy wyładowaliby całą furię na bezbronnej ludności Warszawy i pokonanego kraju. Trudno sobie wyobrazić rozmiary masakry, od której dzielił jeden ruch ręki" - pisał Jan Nowak-Jeziorański.
Bartłomiej Makowski