Wojna na Ukrainie "miała trwać kilka dni. Kiedy 24 lutego wojska rosyjskie wkroczyły na Ukrainę, mało kto wierzył, że uda się je powstrzymać. Gdyby Kijów upadł lub Ukraina przegrała wojnę, nikt nie miałby prawa mieć o to pretensji. Zaatakowało przecież imperium, które przez kilka wieków współkształtowało porządek świata" - zauważa premier Mateusz Morawiecki w swoim tekście.
Kiedy Henry Kissinger powiedział niedawno w Davos, że "Ukraina powinna oddać część swojego terytorium Rosji, a Europa powinna szukać porozumienia z Rosją, miałem uczucie déja vu" - podkreśla polski premier. "Wielki realista polityki amerykańskiej powtarzał dokładnie te tezy, które Polacy słyszeli w latach 70. i 80. Również w tamtych czasach wielu polityków uważało, że Związek Radziecki to system prawomocny. Nawet jeśli nazywano go „imperium zła”, byli tacy, którzy dla równowagi sił uważali, że jego istnienie jest konieczne".
Polski premier Mateusz Morawiecki zauważa, że upadek Związku Radzieckiego "zaskoczył tych, którzy którzy uznawali historię za całkowicie zdeterminowaną, za sferę, w której niepodzielnie panują silni". Pogląd ten "nie znajduje jednak potwierdzenia w faktach, czego dowodzi przykład Polski" - podkreśla premier. I przypomina, że "w 1920 r. młode państwo polskie zatrzymało nawałnicę bolszewicką, która miała pogrzebać Europę. W 1980 r. pokojowy ruch „Solidarność” zapoczątkował zmiany, które doprowadziły do upadku systemu komunistycznego w 1989 r. Ci, którzy nie doceniają „siły bezsilnych” (Václav Havel), nie mają pojęcia o historii".
"Najsilniejsi nie zawsze są panami historii"
"Najsilniejsi nie zawsze są panami historii". Panami historii są często ci, "którzy wykorzystują swoją siłę do maksimum możliwości" - pisze Mateusz Morawiecki. "W ciągu stu dni wojny Ukraina udowodniła światu dwie rzeczy. Po pierwsze: że dawna potęga Rosji jest dziś znacznie mniej imponująca, niż wielu sądziło. Po drugie: że nawet mniejszy naród może stawić opór większemu, jeśli ma niezłomny charakter. Zadziwiające, że trzeba o tym przypominać Kissingerowi, który przecież z bliska obserwował wojnę w Wietnamie" - podkreśla polski premier.
Jednocześnie zauważa, że "łatwo jest oburzać się cynizmem realistów, a następnie chylić czoła przed bohaterstwem Ukrainy i nie wyciągać koniecznych wniosków. Jest to prawdziwy problem: sto dni chwały Ukrainy to jednocześnie sto dni ogromnej niepewności. Każdego dnia Ukraińcy muszą zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście mogą liczyć na wolną i demokratyczną Europę. Czy dostawy broni dotrą na czas. Czy ktoś nie zacznie negocjować z Putinem ponad ich głowami. I czy UE zdecyduje się w końcu na sankcje, które rzeczywiście ograniczą możliwości operacyjne Rosji".
Premie Morawiecki przypomina, że "w ciągu tych stu dni nie zabrakło symbolicznych gestów. Wielu europejskich polityków odwiedziło Kijów. A jednak wojna trwa nadal. Nawet jeśli Ukraina utrzymała Kijów i Charków i uniemożliwiła Putinowi osiągnięcie jego strategicznych celów: Rosji nie można uznać za przegranego. Co więcej, fakt, że Rosja do tej pory nie przegrała, należy traktować jako jej częściowe zwycięstwo".
Władimir Putin "od początku wiedział, że inwazja na Ukrainę będzie niezwykle trudna jeśli w jej obronie stanie cała zjednoczona Europa. Dlatego w tej długo planowanej wojnie jego pierwszym etapem było podzielenie Europy i stworzenie sieci zależności, która zmusiłaby wielu do bierności w obliczu agresji. Ukraina zrobiła więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Z drugiej strony, Europa nadal nie potrafi się zjednoczyć i działać z taką siłą, do jakiej jest zdolna" - zauważa szef polskiego rządu.
To nie jest "normalna wojna"
Przede wszystkim musimy pamiętać, że to nie jest "normalna" wojna - pisze Mateusz Morawiecki. Agresja Rosji na Ukrainę "to horror, który przywołuje wszystkie demony XX wieku. Rosja popełnia ludobójstwo na Ukrainie. Rosyjska propaganda otwarcie mówi o „deukrainizacji”, o wyniszczeniu ukraińskich elit narodowych, aby pozbawić cały naród jego tożsamości. Przypomina to najgorsze praktyki stalinizmu". Od tego czasu "minęły lata, ale Rosja nadal jest imperialistyczna i nacjonalistyczna, trzymając się kurczowo swojej kolonialnej postawy. Pierwszy raz w historii dzieje się to niemal na naszych oczach. Niemal każda telewizja na świecie pokazała mordy dokonywane przez Rosjan na ukraińskich cywilach, a jednak nadal cierpienie Ukrainy otaczane jest murem obojętności".
W tekście opublikowanym w FAZ Mateusz Morawiecki przypomina też postać Garetha Jonesa. "W 1933 r. walijski dziennikarz pojechał na własną rękę do Charkowa na Ukrainie i jako jeden z pierwszych dokumentował Hołodomor - wielki głód, który pochłonął ponad cztery miliony ofiar na Ukrainie. Ta zbrodnia Stalina, jedna z jego najgorszych, przez wiele lat pozostawała niezauważona przez opinię publiczną na Zachodzie, mimo niezbitych dowodów" - zwraca uwagę premier. "Podobnie stało się z Janem Karskim, kurierem polskiego ruchu oporu, i jego raportem o losach ludności polskiej i żydowskiej w okupowanej przez Niemców Polsce podczas II wojny światowej. Niemal wszyscy, którym Karski przedstawił straszliwą prawdę o niemieckich zbrodniach i Holokauście, odrzucili ją jako „niewiarygodną”. Nie mogli uwierzyć, że ludzie mogą zgotować taki los innym ludziom".
"Historia powtarza się na naszych oczach" - pisze premier. "Jest zbyt wiele podobieństw, abyśmy mogli je zlekceważyć. Z jednej strony są to zbrodnie, które znamy z historii systemów totalitarnych. Z drugiej strony - odwaga i determinacja narodu stawiającego opór agresorowi. Z trzeciej strony - brak zdecydowania Europy, który prowadzi do bierności i obojętności. Po 100 dniach wojny na Ukrainie jej wynik nie jest jeszcze przesądzony. Czas najwyższy byśmy uwierzyli w zwycięstwo tak samo mocno jak Ukraina".
PAP/dad