Prawdziwe życie "Hamleta" Konrada Swinarskiego

Ostatnia aktualizacja: 28.10.2014 18:02
Uporczywie pustoszeją krzesła, na których siedzieli aktorzy, scenografowie i kompozytor, kiedy dawno, bardzo dawno temu wszedł do sali prób Konrad Swinarski, uśmiechnął się cienko i rzekł: "Hamlet".
Józef Opalski, spotkanie Odpowiedź Swinarskiemu, 24 października 2014, PWST w Krakowie
Józef Opalski, spotkanie "Odpowiedź Swinarskiemu", 24 października 2014, PWST w KrakowieFoto: Paweł Frent

Ci, którzy zostali tutaj, którzy wciąż są - wrócili do starych słów. Anna Polony i Jerzy Trela, Zygmunt Józefczak i Aleksander Fabisiak, i jeszcze Leszek Piskorz - wieki temu każdy z nich miał inną rolę do zagrania, inne do ucieleśnienia szekspirowskie widmo. Polony – Gertrudą miała być, Trela – Klaudiuszem, Józefczak – Gildensternem, Fabisiak – Rozenkrancem, Piskorz – Laertesem. Nie zagrali. Nie tylko oni. Nikt niczego nie zagrał, nikt niczego nie ucieleśnił, a teraz ci, którzy zostali, wrócili do starych słów. Mglisty to był dzień w Krakowie - jak mgliste są zawsze wszystkie w teatrach pierwsze próby stolikowe. Tak, wrócili i publicznie przeczytali na głos stare zdania artystów, których już nie ma, którzy są widmami, duchami - przeczytali artystów tych pamięć, przez Józefa Opalskiego w książce „Rozmowy o Konradzie Swinarskim i Hamlecie” dawno temu zanotowaną pamięć o teatralnym przedstawieniu, co nigdy nie wyszło z cienia.
„Swinarski jak nikt inny może z jego generacji znał pokusę niemożliwego. Ale Hamlet niemożliwy jest możliwy tylko jako Hamlet niespełniony. Niemożliwy Hamlet Swinarskiego stał się Hamletem mitycznym”. To Jan Kott wyznał, w eseju „Reżyser albo otwarcie” pisząc o Opalskiego kronice czasu przeszłego, gwałtownie zerwanego. Lecz zanotował też coś porównywalnie gorzkiego, coś, co z czasem, z każdym kolejnym rokiem, który od nagłej śmierci Swinarskiego i nagłego znieruchomienia jego niedokończonego Hamleta mija, okazuje się być coraz bardziej niepokojącą, nie wprost wyłożoną lekcją tego, jak obchodzić, obwąchiwać, dotykać Opalskiego kronikę cudzych pamięci, której wszystkie zdania krążą przecież wokół słów: „niemożliwe”, „niespełnione”, „mit”.

Anna
Anna Polony i Józef Opalski. Fot. Paweł Frent

„Żeby tekst się otworzył jak zamknięte drzwi – uczy Kott -trzeba klucza. Tym kluczem jest inny tekst. Dla zdania inne zdanie, dla sceny inna scena, dla dramatu inny dramat. Nawet jeżeli kluczem jest historia. To także tylko inny tekst. Tekst pociera się tekstem i wtedy się otwiera. Wiem, sam to robiłem”.

Tak. I nie inaczej z kronikami czasu przeszłego. Dla pamięci kluczem jest inna pamięć. Dla kroniki pamięci – inna kronika pamięci. Jedna albo wiele. Wiele różnych opowieści z wielu czasów i przestrzeni, o wielu odległych widmach.
„Jestem nikim”. Tak zaczyna się spowiedź bohatera „Ulicy Ciemnych Sklepików”, fantastycznie dyskretnego labiryntu, prawie szeptem snutej powieści Patricka Modiano, najnowszego Noblisty. „Tego wieczora na tarasie kawiarni jestem tylko niewyraźną sylwetką. Czekam, aby ustał ulewny deszcz, który zaczął padać w chwili, gdy odszedł Hutte”. Nie ważne, kim jest Hutte. Ważne, że gdy ustanie deszcz – bohater ruszy, by odnaleźć kawałek siebie. Nagle stracił pamięć - połowa życia jest dlań ciemnością. Ale trafił na jeden mały, mętny ślad. Deszcz jest łaskawy, milknie – bohater rusza. I tak zostanie już do końca. Będzie szedł, będzie buszował w rosnącym kopcu śladów dobrych i złych, cudzych o nim wspomnień fałszywych lub prawdziwych, wreszcie własnych jego o nim samym rojeń, o których nigdy nie dowie się na pewno, czy są tylko iluzją, czy kawałkiem realności. Aż w finale, patrząc na fotografię niepocieszonej dziewczynki, szepnie sobie: „Czyż nasze egzystencje nie rozwiały się równie szybko w ciemności wieczoru jak ten dziecinny smutek?”
Owszem, rozwiały się. W ciemności innego wieczoru rozwiała się inna egzystencja, a później też pamięć o niej. Rozwiała się egzystencja Pedro Paramo, grzesznika bezlitosnego. W powieści Juana Rulfo, której tytułem jest imię i nazwisko grzesznika, syn grzesznika, Juan Preciado, jedzie do Comali, głównej siedziby ojca, by zbudować swą o nim pamięć. Lecz w Comali mieszkają już tylko widma, duchy. I one będą Juanowi Preciado opowiadać czas przeszły. Odzyskane życie i odzyskana śmierć ojca Juana Preciado stanie się jedynie pajęczyną stu lub tysiąca mętnych nocnych głosów zmarłych, żyjących w ścianach kruszejących domów pustej Comali.
Kto wie, gdyby nie „Pedro Paramo” Juana Rulfo – może w ogóle nie byłoby wielkości Gabriela Garcii Marqueza, który całe życie wracał do tej zawrotnej nocy we wczesnej młodości, kiedy dwa razy przeczytał powieść o pamięci lepionej z głosów zmarłych i pojął, że jeszcze nic nie umie, bo nie ma pojęcia o tajemnej gramatyce czasu przeszłego dokonanego? Może nie stworzyłby „Kroniki zapowiedzianej śmierci”, tej symfonii wspomnień wszystkich mieszkańców miasteczka, w którym zabity został Santiago Nasar? Może nie byłoby też nieogarnionego chóru bezimiennych, których zbiorowe opowieści o kolosalnej samotności dyktatora są tkanką pamiętnej „Jesieni patriarchy”? A „Kalkwerk” Thomasa Bernharda? Czym byłaby ta ciemna proza, gdyby nie była gęsta siecią często wykluczających się wzajem zeznań stu pamiętliwych szarych śwsiadków, którzy otarli się o życie i o zbrodnię oszalałego Konrada, a teraz, w swoich słowach niepewnych, próbują wrócić do tamtego życia i tamtego trupa? I jeszcze jedna, już ostatnia, próba uchwycenia sedna przeszłości, ostatni „klucz” – „Prawdziwe życie Sebastiana Knighta” Vladimira Nabokova.

>>>Paweł Głowacki: Odpowiedzi. Przeczytaj cykl felietonów<<<
Oto pan V. Niewiele więcej o nim wiemy, znamy tylko tę jedną literę – V. Zapragnął napisać biografię swego zmarłego przyrodniego brata, wielkiego prozaika Sebastiana Knighta. Całkiem jak bohater „Ulicy Ciemnych Sklepików” - rusza, by zebrać ślady, tropy, opowieści, smaki, zapachy, kolory, wszystko, co się jeszcze nie obróciło w ciemność zupełną, zwłaszcza słowa, głosy ludzi, którzy pamiętają. I właśnie tym, tylko i aż tym, jest „Prawdziwe życie Sebastiana Knighta”. Jest notowaną przez V. kroniką zbierania resztek po czyimś życiu, a nie skończoną prawdą tego życia. Bo w istocie jedynie to jest możliwe, jedynie na to nas stać. Nigdy spełnienie, zawsze ułomność, zawsze konieczność zgody na taniec miejsc pustych i ciemnych przed poszukującymi oczami, konieczność zgody na niepewność, na niemożność dotarcia do sedna, po prostu – zgody na fiasko. Powtórzę: aż tyle nam pozostaje.
Kiedy tego nieodległego mglistego dnia Piskorz podawał na głos słowa Macieja Słomczyńskiego, zdania o nocach ze Swinarskim, coraz bardziej bezradnym, coraz mocniej przerażonym, że nie wie, że nie zdoła – może właśnie wtedy zaczęły się o kronikę Opalskiego ocierać inne kroniki pamięci, i skądinąd, bo nie z „Prawdziwego życia Sebastiana Knighta”, wróciły też dwa fundamentalne zdania Nabokova. W opowiadaniu „Ultima Thule” Nabokov każe artyście umieścić na końcu listu do zmarłej żony to ciemne pocieszenie: „Moja krucha powłoka cielesna jest być może jedyną gwarancją twojej idealnej egzystencji: kiedy ja zniknę, ty znikniesz także”. W eseju o Aleksandrze Puszkinie zaś Nabokov wyznaje: „Sądzę, że umysł nasz jest w stanie postrzegać jedynie to, co prawdopodobne, nigdy to, co prawdziwe”.
Tak więc - tego nieodległego mglistego dnia, co był środkiem trzydniowej, w krakowskiej PWST zorganizowanej konferencji „Odpowiedź Konradowi Swinarskiemu” – kilkoro aktorów z grona tych, którzy wciąż są, czytało stare słowa, lecz nie swoje, które przecież istnieją w tej samej książce, a stare słowa ludzi, których już nie ma, ich słowa o przedstawieniu, co nigdy nie ujrzało idącej w górę kurtyny. Polony i Trela byli zapisaną kiedyś przez Opalskiego podwójną pamięcią Lidii i Jerzego Skarżyński, i zarazem byli pamięcią o Lidii i Jerzym Skarżyńskich. I dalej: Fabisiak – pamięć Wiktora Sadeckiego i pamięć o Sadeckim, Józefczak – pamięć Jana Błońskiego i o Błońskim pamięć, Piskorz – pamięć Słomczyńskiego i o Słomczyńskim, wreszcie sam Opalski jako Opalski w końcu lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy pytając, szukając śladów, zbierając strzępy – lepił swoją księgę rozmów, kronikę przedstawienia „niemożliwego”, „niespełnionego” i „mitycznego”, atlas tego, co tylko „prawdopodobne” nieuchronne, bo przecież nigdy „prawdziwe” do końca. Po prostu ci, którzy jeszcze są, i oby nic się w tej kruchej materii nie zmieniło nazbyt prędko, dali publiczny pokaz pierwszej stolikowej próby tragedii, komedii bądź tragikomedii, co ją ktoś kiedyś być może wyreżyseruje do końca. Tragikomedii – o czym w istocie? Powiedzmy metaforycznie. O pustym krześle, na którym nikt nigdy nie usiadł. Albo realistycznie. O uporczywie pustoszejących krzesłach, na których siedzieli aktorzy, scenografowie i kompozytor, kiedy dawno, bardzo dawno temu wszedł do sali prób Konrad Swinarski, uśmiechnął się cienko i pierwszy raz rzekł: „Hamlet”.
Paweł Głowacki

Czytaj także

Krótko

Ostatnia aktualizacja: 30.09.2014 14:53
Cokolwiek ktokolwiek opowie sobie na kanwie pantomimicznych obrazów "Chóru Sierot” Jerzego Zonia – i tak odnajdzie na ich dnie jeden cień. Brak pocieszenia. Brak złudzeń, że pocieszenie pomaga.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Odwrotność starego wiersza

Ostatnia aktualizacja: 03.10.2014 16:00
Gdyby małego Pakułę inaczej kuszono, gdyby nie tresowano go sztuką płaską jak opłatek, obrazkami ziemniaczanymi i cepami nowoczesnych pojęć – „Lorda Kantora” pewnie by nie było.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Tylko trochę chłodu

Ostatnia aktualizacja: 09.10.2014 15:00
"Mnie także nie ma. Wyśniłem świat, tak jak ty wyśniłeś twoje dzieło, mój Szekspirze, a pośród rozlicznych kształtów moich snów byłeś i ty, który, tak jak ja, jesteś wieloma i nikim.”
rozwiń zwiń
Czytaj także

Ogrody Papieru i Słów

Ostatnia aktualizacja: 14.10.2014 16:01
Jana Kotta - który niechaj się na wysokościach bawi w swoje setne urodziny – nie ma od lat. Ilu z tych, co dziś robią teatr, czyta napisane przezeń portrety istoty teatru - podobizny czystości Nõ, Bunraku, Kabuki? Palców ręki za dużo, by zliczyć.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bawić się jak dzieci

Ostatnia aktualizacja: 22.10.2014 14:38
W "Wałkoniach" kelner Antonio, przyglądając się chmurom sunącym nad miasto, słucha bezszelestnego czasu. Niech słucha. Niech patrzy. Trzeba zostawić go w spokoju. Tylko tyle. I trzeba patrzeć, jak patrzy. I bawić się, patrząc, jak patrzy.
rozwiń zwiń