Śmiech Gustawa Flauberta

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2014 11:36
Stara mądrość uczy, że w sztuce – teatrze, filmie, literaturze – do najwspanialszych epifanii dochodzi się, wpierw latami wędrując po grzbietach rzeczy z tego świata. Flaubert i Kubrick wiedzieli o tym dobrze.
Stanley Kubrick podczas zdjęć do filmu Barry Lyndon
Stanley Kubrick podczas zdjęć do filmu "Barry Lyndon"Foto: Wikimedia/CC

Nie znam tego dźwięku, nie wiem, jaki był. Lekki? Ołowiany? Cienki? Ciemny? Jasny? Jak dotknięcie? Krótki? Prawie bez końca? Nie do zniesienia? Kojący? Nikt go nie opisał, chyba nikt. Kronikarze milczą. Odmalowali w słowach wszystko, z detalami, lecz nie to.
Całą samotnię Gustawa Flauberta w Croisset, jego gabinet na pierwszym piętrze, jego okrągły stół i kolosalny dywan na blacie, szarą, senną Sekwanę w dali za oknami, szafy z księgami, góry pokreślonych papierów wszędzie, stos gęsich piór na cynowej tacy, kałamarz w kształcie ropuchy, dwie lampy o zielonych abażurach po obu stronach zaczernianej stronicy, pozłacaną rzeźbę Buddy, siedzącego w lotosie, przywiezioną z Egiptu perską szkatułkę z ośmioma szufladkami, dziwaczne szaty i czapeczki Flauberta, jego całonocne zwierzęce ryki nad lepionymi zdaniami, rozpłaszczoną na podłodze przy okrągłym stole skórę niedźwiedzia polarnego z otwartym pyskiem, którą zarzucał na ramiona, kiedy słowa nie były łaskawe i nie chciały przyjść - to i nieogarniony piach innych łupin, strzępów, kłaków, najmniejszych rzeczy opisali. Odmalowali wszystko, nawet tyłek geniusza literatury, ponoć ogromny i pękaty niby monstrualna dynia - lecz milczą o śmiechu geniusza. Gdyby jednak Flaubert zmartwychwstał – na planecie filmowej iluzji nie takie cuda są jak bułka z masłem – gdyby ten Niedźwiedź z Croisset ożył, przybył do gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie i wszedł w fantastyczny labirynt wystawy "Stanley Kubrick” – wciąż słychać byłoby wybuchy rechotu i nikt nie miałby wątpliwości, że może być to tylko jego jasny rechot, spokojny i pełen ulgi, jego, bo kogóż by innego? A najspokojniej, tak myślę, śmiałby się przed eksponatem zawstydzającym – ogromną szafą, pękającą od ogromu ksiąg o Napoleonie, o całej napoleońskiej epoce, o tamtej Europie, tamtym świecie, tamtych ludziach, ich namiętnościach, wściekłościach, lękach, radościach, potrawach, kolorach, słowem – o wszystkim.
Tak właśnie, najspokojniej, śmiałby się Flaubert przed napoleońska szafą Kubricka, bo przecież jej monstrualność niewiele różni się od monstrualności własnej jego szafy, pełnej ksiąg o świecie całym, szafy z końcówki jego życia w Croisset, kiedy zapragnął napisać powieść "Bouvard i Pécuchet” – bezlitosną historię o nieusuwalnym idiotyzmie ludzkości. W wyobraźni ulepił dwóch litych kretynów, biedujących kopistów - Bouvarda i Pécucheta, zwalił im na biedne łby wielkie pieniądze i kazał całą mądrość świata przestudiować po to tylko, by jej – jak rzekł Jorge Luis Borges – dokumentnie nie zrozumieli. Rzecz w tym, że aby oni mogli z całej biblioteki świata nie pojąć nic - Flaubert musiał poznać bibliotekę świata. Zanim więc ulepił pierwsze zdanie – zgromadził ocean druku. Zanim ożywił kretynów – przestudiował grubo ponad tysiąc ksiąg o wszystkim. O rolnictwie, ogrodnictwie i produkcji konserw, o anatomii i archeologii, o historii i mnemotechnice, literaturze i hydroterapii, spirytyzmie i gimnastyce, pedagogice i weterynarii, wreszcie o filozofii i religii. Zanim na dobre wszedł gęsim piórem w prawdę swojej fikcji – z notatek, co je czynił na marginesie studiowanych prawd realnego świata, stworzył archiwum-górę, wysoką na 2186 gęsto zapisanych stronic. I dopiero wtedy, bodaj po pięciu latach smakowania realności zapisanej przez pokolenia, po pięciu latach długich nocy rycia tuneli w bibliotece świata, mógł pozwolić sobie na ten początek własnego zmyślenia: "Upał dochodził do trzydziestu trzech stopni, więc bulwar Bourdon był zupełnie pusty”.
Jak miał wyglądać początek filmu "Napoleon”? Jakim kadrem Stanley Kubrick – reżyser genialny, artysta, jak Flaubert, doskonale osobny, obezwładniający, zawstydzający – pragnął otworzyć swą gigantyczną opowieść? Nie wiem. Nie dane mu było zacząć, odmówiono pieniędzy, musiał zrezygnować. Nie ma filmowej opowieści, nie ma wielkiej fikcji. Istnieje za to obezwładniające dno fikcji.
Jest oto napoleońska biblioteka Kubricka. Obok stoi biblioteczny katalog - drewniana skrzynia z długimi szufladkami, pełnymi fiszek, na których Kubrick hasłowo zanotował całą realność napoleońskich czasów. Bo ja wiem, co dokładnie? Rodzaje guzików i nici? Zależność jadłospisów codziennych od dnia tygodnia oraz pory roku? Zmiany pogody? Zapach ulic? Gatunek traw na polach bitew? Kolory oczu? Pewnie to też. To i resztę planktonu dni i nocy. Ile drobnych streszczeń prawdy może zmieścić się na trzech, czterech, może nawet pięciu tysiącach fiszek? Wystarczająco wiele, by mieć prawo zacząć zmyślać. Jest więc napoleońska szafa, jest gigantyczny katalog streszczeń czasu przeszłego-dokonanego, a jakby tego ogromu mało było – na ścianie wisi wielki papierowy prostokąt, płachta niczym obrus dla dwunastu gości, kłębowisko linii, liter, cyfr i kolorów. To plan zdjęciowy "Napoleona” - pajęczyna bezlitosna dla każdej przypadkowości, dla wszelkiego "jakoś to będzie”, "no, ujdzie”, "nie zrobimy dziś, to zrobimy jutro, a jak nie to zrobimy, to coś podobnego dokręcimy”. Nie, wobec śladów tak gigantycznej mordęgi – Flaubert nie mógłby się nie śmiać lekko.
Śmiałby się – on jeden miałby prawo. Śmiałby się wciąż od nowa, wędrując labiryntem tej w Polsce przez Rafała Syskę i Tomasza Wójcika na nowo ułożonej fantastycznej wystawy, która w istocie ma już ładnych parę lat, zjeździła kawałek świata, a teraz znieruchomiała w Krakowie. Tak, śmiałby się Flaubert, wędrując którąś z trzech możliwych dróg, wiodących przez wszystkie filmy Kubricka, przez jego ciemny, genialny mózg – ścieżką technologii, ścieżką wojny albo ścieżką szaleństwa. Śmiałby się, widząc jak potężne instrumentarium stało zawsze za każdym z dzieł Kubricka – jak wiele tam było bibliotek, notatek, skreśleń, dopisków i rezygnacji, jak wiele tam było przesłuchanej muzyki, obejrzanego malarstwa, na wylot sprawdzonych obiektywów, jak wiele tam było czasu na dotykanie rzeczy, sprawdzanie smaków, badanie barw. On, który noc w noc wył nad kartką, w nieskończoność zmieniając słowa, i radował się dyskretnie, jeśli po tygodniu wycia wychodziła mu choć jedna karteczka w miarę czysto brzmiącej prozy – śmiałby się, gdyby się dowiedział, że Kubrick, jego brat w braku litości wobec samego siebie, potrafił w nieskończoność powtarzać kręcenie sceny, bo włos źle się ułożył, bo cień na czole był za mocny, bo palec znieruchomiał nie tam, gdzie powinien. Kartkując pokreślone scenariusze, patrząc na las obiektywów, studiując makiety scenografii, rekwizyty, kostiumy i maski, oglądając filmowe dokumenty o Kubricku i kawałki jego arcydzieł, których niepowtarzalną fikcję można kroić nożem – od "Ścieżek chwały” i "Spartakusa”, przez "2001. Odyseję kosmiczną”, "Mechaniczną pomarańczę”, "Barry’ego Lyndona” i "Lśnienie”, po "Oczy szeroko zamknięte” – śmiałby się lekko, z podziwem. Jako ten, który naprawdę rozumie. Jako jeden z nielicznych artystów naszej epoki arcydziełek w wykonaniu prędziutkich, łatwiutkich oraz przyjemnych szalenie, który na wystawie "Stanley Kubrick” może nie być zawstydzony.
Napoleońska szafa Kubricka i reszta jego pełnych realności szaf za plecami jego filmów. Za iluzją wszystkich doskonałych zdań Flauberta – wszystkie jego szafy świetnych prawd świata. Stara mądrość uczy, że w sztuce – teatrze, filmie, literaturze – do najwspanialszych epifanii dochodzi się, wpierw latami wędrując po grzbietach rzeczy z tego świata. Flaubert i Kubrick wiedzieli o tym dobrze. I owszem, wiedzieli, że prawda literatury i filmu żałośnie mało ma wspólnego z prawdą życia za oknem, ściślej rzecz ujmując – że nie ma tutaj mowy o banale prostackich, lustrzanych powtórzeń, o jałowości małpowania, kalkowania, parodiowania. Lecz mieli też tę pewność niewzruszoną: epifania wchodzi w żyły naprawdę mocno, kiedy jej fikcja jest namacalna prawie tak, jak rzeczy. Kiedy człowiek naprzeciwko ekranu lub pochylony nad powieścią ma zdumiewające wrażenie, że może wziąć w palce i powąchać kadr ten lub tamten, albo którekolwiek zdanie.

Paweł Głowacki



Zobacz więcej na temat: wystawa Kraków FILM
Czytaj także

Wczoraj znów padał deszcz

Ostatnia aktualizacja: 29.04.2014 15:44
Autor "Kartoteki” był niczym Cervantes, który łażąc po mieście zbierał z ulic każdy, nawet najlichszy strzęp druku i wierzchem dłoni ścierał z liter błoto.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pudełko trzy, szpula pięć

Ostatnia aktualizacja: 06.05.2014 16:42
Gdyby Białoszewski mógł zagrać Krappa – w istocie nie musiałby grać. Odsłuchałby któregoś siebie ze starej taśmy i nagrałby siebie sobie na przyszłość. Tyle by wystarczyło.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Cierpliwy labirynt linii

Ostatnia aktualizacja: 13.05.2014 16:14
W Starym Teatrze przypomina się dziś motto, którym Auden okrasił swój esej "O czytaniu”. "Książka jest lustrem: kiedy staje przed lustrem osioł, nie należy się spodziewać, że ukaże się apostoł".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Na wzgórzach trocin

Ostatnia aktualizacja: 21.05.2014 08:24
Będąc konstrukcją stu różnych smaków, "Wielkie piękno" jest w istocie opowieścią o wielkiej samotności, której nie da się ominąć. Z tej bezradności – pogodzenie. Spokój gestów, oczu, mowy Gamberdelli. I brak lęku.
rozwiń zwiń