- Piszę o czterech Brzechwach. Wszyscy znamy go jako pisarza dziecięcego. Ale on był także poważnym lirykiem, sprawnym satyrykiem oraz cenionym prawnikiem - mówi Mariusz Urbanek, gość Hanny Marii Gizy i autor biografii pod wiele mówiącym tytułem "Brzechwa nie dla dzieci".
Co ciekawe, autor, na którego bajkach i prozie wychowała się większość Polaków, sięgnął po "nieletnią" tematykę dla żartu, dopiero w wakacje 1937 roku. Według legendy motywowała nim chęć uwiedzenia pewnej przedszkolanki. Bez wątpienia Brzechwa był kobieciarzem. Ale też poetą, który nigdy nie zaakceptował swojego statusu jako "autora dla dzieci". Być może kluczowe były tu opinie krytyków, którzy tego typu twórczość uznawali za "literacką galanterię". Brzechwy nie rozpieszczali też decydenci oraz eksperci od edukacji, w równym stopniu przed wojną, jak i w Polsce Ludowej. Jedni oskarżali go o szerzenie pornografii (chodziło o "Nie pieprz, Pietrze!"), inni o rasizm i "arystokratyczną antyspołeczność". Uwielbiały go tylko dzieci.
Bez wzajemności... - On po prostu nie tolerował wylewności i emocjonalnej bezpośredniości najmłodszych - wspomina Joanna Papuzińska, autorka dzecięca, która miała okazję poznać mistrza osobiście.
Więcej o tym spotkaniu, wojennych motywach w "Akademii Pana Kleksa" oraz miłości, która pozwoliła Brzechwie, Żydowi o ewidentnie semickiej urodzie, przetrwać w okupowanej Warszawie, w nagraniu "Klubu Ludzi Ciekawych Wszystkiego".