- Sergio Leone jest wybitniejszym stylistą niż Quentin Tarantino. On stworzył od podstaw własną, "równoległą" wizję nie tylko Ameryki, ale też kina - uważa krytyk filmowy Tomasz Jopkiewicz. Podobnego zdania jest reżyser, twórca m.in. pastiszowego westernu "Eukaliptus", Marcin Kryształowicz. - On zburzył tradycyjną amerykańską mitologię, ale w zamian zbudował zupełnie nową, na której wyrósł nie tylko Tarantino, lecz także szereg innych najwybitniejszych współczesnych reżyserów, choć wielu się do tego nie przyznaje - podkreślił. - Zaskakująco nowoczesne okazują się dziś jego operowość, dystans, poczucie humoru, ale przede wszystkim warsztat filmowy, który pozwala go nazwać geniuszem...
O fenomenie Sergio Leone, ale też o historii westernu jako takiego, rozmawialiśmy w "Sezonie na Dwójkę" poprowadzonym przez Michała Nowaka.
- We Włoszech i Niemczech filmy o Dzikim Zachodzie powstawały już w czasach kina niemego. A w latach 40. i 50. emigranci z Europy, związani z mniejszymi wytwórniami, odnowili oblicze gatunku w USA - opowiadał Tomasz Jopkiewicz. - Kluczowa okazała się jednak kolejna dekada, gdy klasyczna konwencja westernu literackiego zaczęła się wyczerpywać. A wielkie studia filmowe przeżywały kryzys związany z konkurencją ze strony telewizji (Eastwod stał się wcześniej gwiazdą tego medium za sprawą serialu "Rawhide" - przyp. red.). Amerykańskie produkcje zaczęły być wtedy przenoszone do Europy, gdzie panował bardziej przyjazny system podatkowy, między innymi do Rzymu... - powiedział.
Właśnie przy amerykańskich produkcjach we Włoszech terminował Sergio Leone, zanim zadebiutował jako samodzielny reżyser. Warto dodać, że pochodził on z filmowej rodziny, a wychowywał się na klasycznych westernach amerykańskich. Pierwszych prawdziwych mieszkańców "mitycznej" krainy spotkał pod koniec II wojny światowej, po wkroczeniu do Włoch wojsk alianckich. Jakież było jego rozczarowanie...
Trudno ocenić, jaki wpływ miało to doświadczenie na autorską wizję westernu Sergia Leone. Wiemy natomiast, że jego debiutowi w gatunku towarzyszyły liczne trudności, choć ostatecznie stał się on wielkim kasowym sukcesem. Najpierw nie udało mu się namówić do udziału w przedsięwzięciu żadnej gwiazdy amerykańskiego kina. W końcu zdecydował się więc na nieznanego jeszcze z wielkiego ekranu Clinta Eastwooda. Ten, jak sam wspomina, uprościł pierwotny scenariusz, ponoć zbyt skomplikowany i literacko wyrafinowany. I tak powstało epokowe dzieło... wkrótce uznane przez sąd za plagiat "Straży przybocznej" Akiro Kurosawy.
Historia Sergio Leone i westernu w ogóle obfituje w więcej takich paradoksów, o których w Dwójce opowiadał także amerykanista, profesor Zbigniew Lewicki.