Ostatnio głośno jest o związkach partnerskich, swoistych umowach cywilno-prawnych między młodymi ludźmi tej samej płci. Z drugiej strony wciąż odbywa się sporo ślubów. Tymczasem, jak pokazują badania, ponad połowa par, deklaruje, że zamiast brać ślub, woli żyć w konkubinacie.
- Właściwie nie wiadomo, po co bierze się ślub – zastanawia się Miłosz Brzeziński, trener osobisty. – Żądanie monogamii od drugiej osoby to w naszym kręgu kulturowym i czasach, spore wymagania.
Według Brzezińskiego, jeśli wybieramy związek partnerski zamiast ślubu, to najczęściej dlatego, że chcemy być razem, ale nie chcemy czuć, że musimy być razem.
Jest takie powiedzenie, że "kredyt hipoteczny dużo skuteczniej wiąże dwoje ludzi, niż ślub". Może to trochę cyniczne, ale internauci nie pozostawiają na wiekowej instytucji małżeństwa suchej nitki: "Ślub to zwykła niewola, a w przypadku kłótni pojawiają się problemy" – piszą słuchacze Czwórki. – Małżeństwo to zobowiązanie – tłumaczy Brzeziński. – Teraz jednak mamy taką modę na związki partnerskie głównie dlatego, że łatwo można się z nich wyplątać, łatwo odejść. Więcej o małżeńskich realiach i absurdach "życia na kocią łapę", bądź "pożycia małżeńskiego" dowiesz się, słuchając audycji.
Zdaniem Brzezińskiego, ludzkość zbudowana jest na zobowiązaniach, więc jeśli zaczniemy myśleć w taki sposób, że najważniejsze to "zawsze zewsząd móc odejść", to wszystko przestanie mieć sens. – Nic nam nie pozostanie – mówi trener. – Przestaniemy nawet dotrzymywać słowa, bo wymyślimy sobie warunki, w których nie będzie to konieczne – dodaje.
Na szczęście jednak do tego droga jeszcze daleka. – Póki co, jeśli chcemy cokolwiek w życiu osiągnąć, musimy dotrzymywać danego słowa nawet wbrew przeciwnościom w życiu osobistym i w pracy – mówi Brzeziński. – Pokazuje to praktyka i nie ma co się z tym siłować – puentuje.
(kd)