Pasztety z konserw nawet nie umywają się do tych, które nasze babcie pichciły przed świętami. Czy to, co nam proponują nam firmy, produkujące żywność, to rzeczywiście "najwyższa jakość", "drobiowa pokusa" i "tradycyjne receptury, oparte na świeżych warzywach i przyprawach"? Sama za siebie mówi odpowiedź jednej z pracownic firmy Profi, ogólnopolskiego producenta żywności: - Nie będę odpowiadała na to pytanie. ..
Dlatego podczas kupowania produktów przetworzonych, czyli np. konserw należy zwracać szczególną uwagę nie na nazwę, tylko na skład. – Zasada jest taka, że składniki powinny zostać wymienione na opakowaniu w kolejności ot dego, którego jest najwięcej, do tego, którego jest najmniej – tłumaczy Małgorzata Krukowska, dietetyk. – Jeśli więc czytamy skład i w pierwszej kolejności mamy wymienioną wodę albo tłuszcz, to znaczy, że nie jest dobrze.
Tymczasem anonimowa pracownica firmy Profi wymienia skład pasztetu: woda, tłuszcze wieprzowy, ewentualnie pieczarka, pieprz, kasza manna…. A choćby gram mięsa? – Hmmm… zależy, jak na to spojrzeć – mówi po zastanowieniu. – Mamy mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt lub gęsi…
Tymczasem według polskiego prawa MOM, czyli "mięso oddzielone mechanicznie" mięsem nie jest. Można bowiem w poczet MOM-u zaliczyć wszystko: chrząstki, ścięgna, skórki, wymiona. – To jest mięso, które pozostaje przy tkankach po oddzieleniu prawdziwych partii mięsa – tłumaczy Krukowska. – Innymi słowy: część mięsa danego zwierzęcia trafia na półki sklepowe jako nóżki, udka itd., część przerabiana jest na wędliny, a wszystko to, co zostanie i nie wygląda już zbyt atrakcyjnie, traktowane jest jako MOM, czyli coś co można zmielić i dodać do produktów wysokoprzetworzonych, jakimi są pasztety. To powoduje, że produkt ma masę, a nie wartość odżywczą.
Więcej o tym, co jemy dowiesz się (ze szczegółami) słuchając całej rozmowy w „Poranku”.
(kd)