Ile o sobie wiemy? Jacy jesteśmy? Jak dobrze siebie znamy? Te pytania urosły do rangi fundamentalnych po tym, jak Philip Zimbardo w 1971 roku zdecydował się w podziemiach uniwersytetu w Stanford przeprowadzić Stanford Prison Experiment, znany jako Stanfordzki Eksperyment Więzienny. Za 15$ dziennie przez dwa tygodnie grupa ochotników, w większości studentów, miała odgrywać role więźniów i strażników. Zadanie więźniów polegało na przebywaniu w celach, strażników zaś na nadzorowaniu uwięzionych. Niby proste.
Więźniów zatrzymano rankiem pewnej niedzieli. Aby nadać bardziej realny charakter badaniu eksperymentatorzy skorzystali z pomocy miejskiej policji. Na oczach znajomych i sąsiadów studenci zostali zaaresztowani i zawiedzieni do więzienia. To wtedy rozpoczęła się właściwa opowieść.
To, co wydarzyło się w podziemiach uniwersytetu w Stanford przez wiele lat pozostawało w jakimś stopniu dużą niewiadomą. Wiedzieliśmy, że taki eksperyment miał miejsce, znaliśmy wnioski, ale dopiero wydarzenia w Abu Ghraib uświadomiły nam wartość tamtego badania. Musiało wiele się wydarzyć, upłynąć ponad trzydzieści lat, żeby główny eksperymentator dojrzał do napisania prawdopodobnie najważniejszej książki życia. Efekt Lucyfera to dzieło ze wszech miar wybitne, napisane z rozmachem i wielką przenikliwością, dzieło, w którym analizie zostało poddanych wiele aktualnych wątków. Jednak punkt wyjścia stanowi Stanfordzki Eksperyment Więzienny z 1971 r..
Skąd bierze się zło? Jak się rodzi? Co się stanie, jeśli w złym miejscu w rolach więźniów i strażników umieści się studentów? Inteligentnych, młodych ludzi o zdrowej osobowości. Czy będą na tyle silni, by oprzeć się złu i zachować przyzwoicie w nowej, trudnej dla nich sytuacji? Co zwycięży – dobroć ludzi czy zło otoczenia?
Eksperyment – miał w założeniu badaczy trwać 14 dni - został przerwany szóstego. Zmiany w zachowaniu studentów były znamienne, radykalne i niepokojące. Dochodziło do fizycznego i psychicznego znęcania się strażników nad więźniami, ci ostatni z kolei reagowali depresją oraz poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Uwierzyli w swoje role. Bardzo szybko mieli ich dość.
Wystarczyło 36 godzin, aby wrażliwi, kulturalni, inteligentni młodzi ludzie przeistoczyli się w biernych, bezradnych więźniów lub agresywnych strażników. Dlaczego tak się stało?
Znalezienie się w symulowanym więzieniu spowodowało wytworzenie nowej rzeczywistości społecznej – prawdziwego więzienia – w psychice dozorców i więźniów. Zimbardo dzisiaj wspomina, że eksperyment zaskoczył wszystkich. Przeczył bowiem powszechnemu przekonaniu, że dobre jednostki nigdy nie ulegają presji otoczeniu (dodatkowo temperaturę podgrzewał fakt, że badanie przeprowadzono podczas trwania wojny w Wietnamie, kiedy większość młodych osób była przeciwna wojnie). Okazało się, że każdy z nas mógłby zostać strażnikiem. Jakieś konkretne dowody? Przypomnijmy sobie, co przyniosły wydarzenia z 2004 roku.
Stanfordzki Eksperyment Więzienny udowodnił, a tortury więźniów w Abu Ghraib i Guantánamo potwierdziły, że jesteśmy znacznie bardziej podatni na presję otoczenia niż myślimy. Proces przemiany następuje, gdy umieści się ludzi w konkretnym kontekście społecznym, ubierze ich w mundury, odbierze tożsamość, wyznaczy rolę, jaką mają odegrać i każe trzymać się ściśle wyznaczonych reguł. Nastąpi dehumanizacja - proces transformacji zwykłych ludzi w oprawców. To ona sprawia - jak pisze Zimbardo – że zaczynamy postrzegać innych jak wrogów, których trzeba ukarać, a nawet unicestwić. Pojawia się również posłuszeństwo względem autorytetów, racjonalizacja i samousprawiedliwianie. Następuje rozproszenie odpowiedzialności. Winą za określone (złe) czyny obarcza się innych lub sytuację, w jakiej przyszło się znaleźć oraz reguły, którym należało się podporządkować. W takich warunkach łatwo manipulować ludźmi. Sprawić, by przekroczyli barierę pomiędzy dobrem i złem.
Czy więzienie jest złe, bo źli są więźniowie? Eksperyment Zimbardo, jak i ostatnie wydarzenia m.in. w Iraku i Afganistanie, pokazują wyraźnie, że okrucieństwo wywodzi się nie z wadliwych uczestników, ale z wadliwych urządzeń społecznych. Dlatego „pełne zrozumienie dynamiki ludzkiego zachowania wymaga, żebyśmy dostrzegli zakres i granice sił osobowych, sił sytuacyjnych i sił systemowych.” Zimbardo wciąż powtarza, że w pewnych warunkach kontekst sytuacji tryumfuje nad dyspozycjami osobowymi. Toteż, nawet gdyby role zostały zamienione dla uczestników, prawdopodobnie końcowy efekt byłby taki sam. Istotne jest to, że jednym ludziom przyznano totalną i nieograniczoną władzę nad innymi.
Po przeczytaniu zaledwie kilku stron Efektu Lucyfera uświadomiłam sobie odruch myślenia: „Ja bym tego nie zrobiła!”. Później, w trakcie czytania, już tak mocno nie obstawałam przy pierwotnym przekonaniu. Zimbardo rozwiał szlachetne, a przy tym niebezpieczne złudzenie, że dobrzy ludzie zawsze są dobrzy. Nie znaczy to jednak, że nie można wznieść się ponad presję sytuacji czy systemu. I bohaterowie są w nas. Warto o tym pamiętać.
Zamiast zakończenia, cytat z wiersza Wisławy Szymborskiej: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.” Ileż w tym prawdy!
Aneta Ostaszewska
P. Zimbrado, Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?, przeł. A. Cybulko, J. Kowalczewska, J. Radzicki, M. Zieliński, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008.