Oczekiwałem, oczywiście, jak duża część polskich krytyków. Apele o taką książkę rozbrzmiewały często na progu nowej, jak się wówczas oczekiwało, Polski. Dzisiaj już kpi się trochę z podobnych oczekiwań, bo książka taka nie powstała i chyba już nie powstanie. Książka, która próbowałaby opisać kondycję duchową Polaków w momencie odzyskania niepodległości, sformułować diagnozy dotyczące stanu polskiego państwa, a zarazem pokazać taką wizję niepodległej Polski i Polaków, o którą chcielibyśmy się spierać, tak jak spierano się w przypadku „Przedwiośnia”. Taka książka na pewno nie powstała.
Dlaczego?
Przyczyn jest kilka. Polscy pisarze, zwłaszcza młodego pokolenia, dosyć stanowczo odrzucili model literatury zaangażowanej, obywatelskiej, co było reakcją na zaangażowanie literatury w latach 80. Być może też przełomowy charakter roku 1989 i jego polityczne konsekwencje nie były dla pisarzy tak klarowne jak było to w roku 1918. To co zdarzyło się w 1989 roku okazało się może nawet trudniejsze do zrozumienia i uchwycenia. Może też nasi pisarze w mniejszym stopniu czuli się współtwórcami nowej Polski? W mniejszym niż taki Kaden, Strug, czy Żeromski? No i nie jestem pewien, czy publiczność literacka nie chciała otrzymać takie nowe „Przedwiośnie”. Wpływowa część krytyki ostentacyjnie lekceważyła próby jakiegoś nawiązywania do tradycji spod znaku Żeromskiego. Bo ostatecznie próby takie były podejmowane. Warto wspomnieć choćby o książkach Rafała A. Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina, Cezarego Michalskiego, czy Andrzeja Horubały.
Ostatnie książki Rymkiewicza można uznać za swoistą pośrednią diagnozę przyczyn tego stanu. Polacy przelali zbyt mało krwi, która mogłaby stać się impulsem kulturowym dla rozwoju innej tożsamości, tworzenia innej literatury.
Przypadek Rymkiewicza i burzliwe debaty wokół jego ostatnich książek są wielce charakterystyczne. Bo one tak naprawdę reaktywują zepchnięty w ostatnich latach do jakiejś formy utajony ów nurt nazwijmy go obywatelski. Wcześniej takie książki nie powstawały, albo umykały uwadze krytyków. W centrum była literatura budująca krainy fantastyczne, bajkowe, ufundowane na jakieś prywatnych mitologiach. Charakterystycznym przykładem tego nurtu były powieści Olgi Tokarczuk, „Prawiek i inne czasy” czy wcześniejsza „Podróż ludzi księgi”. Ich popularność w pierwszej połowie lat 90. była dla mnie przykładem, że tak naprawdę taka książka jak „Przedwiośnie” jest w nowej Polsce albo niezbędna, albo już niemożliwa.
O ile proza Olgi Tokarczuk traktowana jest przez krytykę jak literatura, ksiązki wspomnianego przez pana Bronisława Wildsteina rozpatrywane są w kategoriach politycznych, nieledwie partyjnych. Może tego typu zainteresowania literackie nie są prawomocne w III RP? Czy nie chcą takiej literatury czytelnicy?
Literatura polityczna, czy obywatelska jest lekceważona, a nawet odrzucana może dlatego, że w pamięci wciąż mamy to, jak wyglądało zaangażowanie się literatury po stronie PRL. Socrealizm doprowadził ideę zaangażowania do absurdu. Próba reaktywacji etosu obywatelskiego w drugim obiegu w latach 70. i 80. przyniosła sporo ciekawych książek, ale spowodowała też po pewnym czasie odruch znużenia, zniecierpliwienia u czytelników. Dlatego po 1989 roku chętniej przypominano Skamandryckie gesty „zrzucania z ramion płaszcza Konrada” przez literaturę, zapominając, że po 1918 bardzo ważny był nurt obywatelskiego zaangażowania. To było nie tylko „Przedwiośnie”, ale też wybitne często powieści Nałkowskiej, Struga, Weyssenhoffa, albo opowiadania Małaczewskiego. Stworzony po 1989 roku klimat duchowy z pewnością nie sprzyjał twórczości stawiającej pytania dotyczące państwa, czy narodu. Nie jestem też pewien, czy nasze elity były zainteresowane tego rodzaju literaturą, zwłaszcza gdy chciała ona „rozdrapywać rany podłości”. Był przecież przypadek Zbigniewa Herberta, który wykonywał gesty do pewnego stopnia przypominające to, co po 1918 robił Żeromski. Ale obywatelskie, krytyczne teksty Herberta spotkały się ze zgorszeniem naszego establishmentu. Usiłowano z pisarza zrobić nawet człowieka chorego psychicznie. Obywatelska „żeromszczyzna” nie była więc zbyt dobrze widziana przez wpływową część publiczności literackiej.
Czy dlatego, że aspiracje społeczeństwa idą w innym kierunku, gdzie nie ma miejsca na państwo jako wspólnotę polityczną, a literatura jedynie podąża za tym nurtem?
Zapewne ma Pan rację, ale nie lekceważyłbym jednak aktywnej roli literatury jako subtelnego narzędzia pozwalającemu nam rozumieć rzeczywistość, której częścią jest także państwo i polityka. Zwłaszcza, że nie jest to takie samo państwo i taka sama polityka jak kiedyś. Literatura mogłaby pomóc Polakom je rozpoznać, zrozumieć, a może nawet je polubić lub przynajmniej dostrzec w tym, co dzieje się u nas po 1989 rzecz głębszą, ważniejszą, ciekawszą niż wynikałoby z reakcji dziennikarskich. Za odrzucenie, a zwłaszcza niezrozumienie państwa jako wspólnoty politycznej odpowiedzialna jest więc moim zdaniem po części i literatura. Nie jest to oczywiście najważniejszy temat literatury, ale jeden z ważnych gdy mowa o specyfice literaturze polskiej.
Wydaje się to temat w duchu epoki. Zagadnienia tożsamości znajdują się w centrum uwagi literatury światowej, wystarczy przejrzeć listę laureatów Nagrody Nobla z ostatnich kilku lat.
Tak – paradoks polega na tym, że u nas istnieje przekonanie, że miarą europejskości czy światowości literatury jest zerwanie z tym, co partykularne w imię jakiejś wydumanej uniwersalności. Dlatego też za prowincjonalne uważane jest np. podejmowanie kwestii społecznych, wspólnotowych, stawiania pytań o tożsamość narodową. Tymczasem taka apriorycznie uniwersalna albo autystycznie prywatna literatura nie cieszy się dziś w świecie wielkim zainteresowaniem.
Czy jakiś impuls w świecie mediów mógłby zamienić miejscami np. Jerzego Pilcha i Bronisława Wildsteina?
Nie chcę, by ktoś kogoś zastępował. Bardziej interesująca jest dla mnie taka literatura polska, gdzie na równi, tzn. bez taryfy ulgowej, ale i fair, traktowani są Pilch, Tokarczuk, Nowakowski, Wildstein, Sieniewicz, Krasiński, czy Anderman.
Czy możliwa jest moda na literaturę obywatelską? Jaka rolę mogą tu odegrać media?
W literaturze polskiej powinna istnieć jak największa różnorodność, co oznacza też i obecność książek poruszających problematykę zbiorowych obowiązków. Nie sądzę, aby media miały tu odgrywać rolę inną niż życzliwego i zarazem kompetentnego mecenasa. Literatura powinna sama dojrzewać do podejmowania pewnych tematów. Natomiast istotna byłaby tu może rola krytyki literackiej, która mogłaby odważniej pisać o książkach, o których tutaj mówimy.
Dlaczego literatura na temat polskiej niepodległości jest dziś potrzebna?
Literatura, jak mówił dawno temu Mochnacki, pozwala nam "rozpoznawać się w jestestwie swoim". Nam jako jednostkom i nam jako wspólnocie narodowej. Każdemu z nas pozwala rozumieć świat, w którym istniejemy, a ważnym fragmentem tego świata była i jest to co Pan nazywa polską niepodległością. Jako pewna wartość i jako pewien temat. To wiąże się też jakoś z poczuciem związku z tradycją, z tym, co nazywa się etosem literatury polskiej. Jego ważną częścią było podejmowanie tematów, o których tutaj mówimy. To się nam „opłacało”, nam jako czytelnikom, bo otrzymywaliśmy wielką literaturę, ale też opłacało się pisarzom, którzy dzięki temu odgrywali u nas rolę wyjątkową. A my dzięki nim zmuszani byliśmy cały czas zastanawiać się nad tym, czym jest dla nas Polska.
Rozmawiał Radosław Różycki