- Jakub Skrzypski znalazł się niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie - uważa ekspert z Centrum Badań nad Społeczeństwami Wieloetnicznymi Polskiej Akademii Nauk (PAN), Michał Sęk.
Marsz 7000 kroków. Kanadyjczycy solidaryzują się z więzionymi w Chinach dyplomatami
Skazany za rzekomą zdradę stanu
Polski podróżnik był pierwszym cudzoziemcem skazanym na podstawie Artykułu 106 indonezyjskiego kodeksu karnego, mówiącego o zdradzie stanu - zarzut ten zwykle stawia się osobom dążącym do oderwania części terytorium państwa.
Latem 2018 roku 39-letni wówczas Jakub Skrzypski, który wcześniej wiele razy odwiedzał Indonezję, trafił do Papui Zachodniej - najdalej na wschód wysuniętego regionu kraju, w którym od kilkudziesięciu lat tli się zbrojne powstanie. Tam, w ramach wyprawy kulturoznawczej - jak później utrzymywał - odbył spotkania z miejscowymi działaczami niepodległościowymi. Po jednym z takich spotkań w miasteczku Wamena zatrzymali go indonezyjscy mundurowi. Według policji przy jednym z trzech członków Ruchu Wyzwolenia Papui (Organisasi Papua Merdeka, OPM), z którymi widziano Polaka, znaleziono amunicję.
"Ciekawski turysta"
Mężczyźnie zarzucono, że współpracował z członkami papuaskich organizacji separatystycznych i dokumentował ich działania, zamierzając - jak podkreślała prokuratura - popularyzować ich postulaty w Europie. Oskarżono go także o rzekome planowanie pomocy w dostarczeniu partyzantom broni. Jakub Skrzypski przekonywał, że był jedynie ciekawskim turystą, który rozmawiał z aktywistami legalnie działających grup, ponieważ był szeroko zainteresowany społeczeństwem i kulturą regionu.
Jeszcze przed formalnym postawieniem zarzutów prowincjonalna policja zorganizowała konferencję prasową, na której przedstawiła cudzoziemca jako handlarza bronią, insynuując, że mógł dołączyć do jednej z papuaskich organizacji zbrojnych albo być obcym agentem.
Czytaj także:
Miały to potwierdzać publicznie zaprezentowane zdjęcia z Facebooka zrobione na sportowej strzelnicy w Szwajcarii, gdzie Polak mieszkał. Później przedstawione dowody obejmowały nośniki elektroniczne i rozmowy prowadzone w mediach społecznościowych. W telefonie Skrzypskiego znaleziono szkic proklamacji niepodległości Papui Zachodniej i wykonane przez niego nagrania wideo z oświadczeniem ważnego członka Komitetu Narodowego Papui Zachodniej (KNPB).
Choć w niedokończonej internetowej wymianie wiadomości z poznanym w sieci miejscowym studentem Simonem Magalem, który pomagał Skrzypskiemu w dotarciu do wielu osób na miejscu, Polak enigmatycznie obiecał pomoc przy pozyskiwaniu broni, to ostatecznie zarzuty posiadania czy handlu bronią nie znalazły się w akcie oskarżenia.
Rosyjski szpieg w Bundestagu. Przekazywał plany pięter budynku
Wyrok zapadł w maju 2019 roku
Adwokatka podróżnika, Latifah Anum Siregar, podkreślała, że materiał dowodowy jest bardzo słaby. Mimo to wystarczył on, by oskarżonego skazać w maju 2019 roku na 5 lat więzienia, a Simona Magala wysłać za kratki na 4 lata. Podróżnik i jego prawnicy złożyli kolejno apelację i wniosek o kasację, ale Sąd Najwyższy odmówił jej i ostatecznie podwyższył wyrok do 7 lat (prokuratorzy domagali się dziesięciu).
Zarówno obrona, jak i organizacje broniące praw człowieka uznały proces za polityczny. Na uchybienia proceduralne podczas postępowania sądowego zwracało uwagę także polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Oskarżonemu turyście m.in. próbowano wyznaczyć adwokata z urzędu i utrudniano kontakty z konsulem. Skrzypski i jego obrońcy wskazali też, że obecna na sali sądowej tłumaczka źle wywiązywała się ze swoich zadań, a w protokole przesłuchań pojawiły się nieścisłości. Problemem dla zespołu adwokatów i polskich konsulów była także niedostępność Wameny, do której do niedawna nie prowadziła żadna przejezdna droga, a transport odbywa się głównie samolotami. Cały region Papui jest położony ok. 4 tys. kilometrów od Dżakarty.
Ponad 600 więźniów politycznych na Białorusi, 5000 spraw karnych po protestach
Wezwanie do uwolnienia podróżnika
Międzynarodowe organizacje pozarządowe Tapol, Human Rights Watch i Amnesty International wezwały do uwolnienia podróżnika. Zarówno one, jak i Parlament Europejski uznały polskiego obywatela za więźnia politycznego. Europarlamentarzyści w przyjętej w październiku 2019 roku rezolucji wyrazili obawę o życie Polaka z powodu protestów i krwawych zamieszek, które wybuchły w regionie rok po jego aresztowaniu, wezwali do uwolnienia Skrzypskiego i odesłania go do Polski.
Polscy dyplomaci w Dżakarcie wielokrotnie spotykali się w jego sprawie z ministrem prawa i praw człowieka Yasonną Laoly. Poprzedni szef MSZ Jacek Czaputowicz kilka razy podnosił sprawę polskiego turysty w rozmowach ze swoją indonezyjską odpowiedniczką Retno Marsudi, a konsul w Dżakarcie wysyłał noty do szeregu instytucji. Wiele z nich pozostało bez odpowiedzi.
Konflikt w Papui Zachodniej
Sytuację częściowo wyjaśnia historia konfliktu w Papui Zachodniej, trwającego od lat sześćdziesiątych XX wieku. Rząd w Dżakarcie, po kontrowersyjnym referendum w 1969 roku przejął kontrolę nad dawną holenderską kolonią. Odtąd jej mieszkańcy oskarżają siły bezpieczeństwa o rutynowe łamanie praw człowieka, a pochodzące z Jawy elity - o odbieranie im ziemi i rabowanie bogactw naturalnych. Jakub Skrzypski przyleciał do regionu w czasie, gdy trwała tam kolejna fala walk między rządowymi siłami bezpieczeństwa i miejscowymi bojownikami.
11 lat więzienia za szpiegostwo. Chiński sąd wymierzył karę Kanadyjczykowi
"Przykładne ukaranie"
Jak zaznacza Michał Sęk z Centrum Badań nad Społeczeństwami Wieloetnicznymi Polskiej Akademii Nauk (PAN), olsztynianin wmieszał się w głęboko polityczny spór i niewykluczone, że jego przykładne ukaranie miało posłużyć do zniechęcenia innych osób, które chciałyby bronić praw walczących o niepodległość Papuasów.
- Elity (władzy) w Dżakarcie, zwłaszcza po ogłoszeniu niepodległości Timoru Wschodniego, obawiają się efektu domina i oddzielenia się kolejnych prowincji. Dlatego każdy separatyzm widzą jako zagrożenie - wyjaśnia badacz. - Jakub Skrzypski popełnił błąd, spotykając się z członkami papuaskich organizacji w chwili, gdy w regionie trwała eskalacja - dodaje Michał Sęk.
"Uważamy Jakuba Skrzypskiego za więźnia sumienia"
Andreas Harsono z indonezyjskiego biura Human Rights Watch zwraca uwagę, że rząd od dziesięcioleci ogranicza dostęp do Papui pracownikom pozarządowych organizacji pomocowych i dziennikarzom. - Samo przybycie cudzoziemca, który nie byłby pracownikiem firmy górniczej czy plantacji oleju palmowego do Papui Zachodniej jest aktem politycznym - podkreśla Harsono. Jak wyjaśnia "dlatego uważamy Jakuba Skrzypskiego za więźnia sumienia".
9 lat łagrów za powyborczą demonstrację. Represje na Białorusi przybierają na sile
Mimo takiego stanowiska międzynarodowych instytucji władze twierdzą, że trzymają się miejscowego prawa. Po podwyższeniu Polakowi wyroku rzecznik indonezyjskiego MSZ Teuku Faizasyah zapewnił, że jest on traktowany zgodnie z indonezyjskimi przepisami, jego prawa zostały zagwarantowane, zaś zarzuty ze strony Parlamentu Europejskiego i polskiej dyplomacji są nieuzasadnione.
Wniosek o ułaskawienie
Pod koniec kwietnia obrońcy Skrzypskiego złożyli do prezydenta Joko Widodo wniosek o jego ułaskawienie. Adwokatka skazanego, Latifah Anum Siregar, przekazała jednak, że podjęcie decyzji tej w sprawie może zająć nawet dwa lata i nie ma pewności, że będzie pozytywna. Na odpowiedź czeka także list polskiej ambasador do indonezyjskiego przywódcy, w którym wskazano na pogarszający się stan zdrowia i bezpieczeństwo polskiego więźnia.
Jak ocenia Michał Sęk z PAN, konflikt w Papui Zachodniej jest permanentny i od czasu do czasu zaognia się erupcjami przemocy po obu stronach. Jego zdaniem, nawet jeśli uwięziony Polak jest w tej chwili relatywnie bezpieczny, to sytuacja pozostaje niestabilna, a kolejny wybuch nowych walk w regionie jest tylko kwestią czasu.
nt