W dniu 90. rocznicy śmierci Marii Skłodowskiej-Curie portal PolskieRadio.pl uruchomił serwis specjalny poświęcony prywatnej i naukowej biografii noblistki. Na stronie sklodowskacurie.polskieradio.pl znajdziemy m.in. archiwalne nagrania opowieści córek uczonej i innych członków rodziny Skłodowskich, wypowiedzi osób, które znały badaczkę, świadków epoki oraz ich potomków, a także towarzyszące im teksty o życiu Marii Skłodowskiej-Curie oraz dziesiątki fotografii.
Z tej okazji warto przypomnieć pewne epizody z życia noblistki, dziejów postępu naukowego oraz jego społecznego odbioru. Jednym z najbardziej zaskakujących wątków związanej z tym opowieści jest historia tzw. radowego szaleństwa, które opanowało świat zachodni w początkach XX wieku, a którego skutki niejednokrotnie okazały się tragiczne.
***
Czytaj więcej:
***
Odkrycia...
Maria Skłodowska-Curie zwróciła uwagę na promieniotwórczość, gdy w 1897 roku szukała tematu rozprawy doktorskiej. Odkrycie naturalnego promieniowania rudy uranowej, dokonane rok wcześniej przez Henriego Becquerela (i to niemal zaraz po ogłoszeniu przez Wilhelma Roentgena istnienia promieni X), rozpaliło wyobraźnię naukowców pod koniec XIX wieku. Większość badaczy jednak - łącznie z samym Becquerelem - nie potrafiło jeszcze zrozumieć natury tej promieniotwórczości. Nieznane dotąd zjawisko wymagało przede wszystkim odpowiednich przyrządów pomiarowych.
Maria Skłodowska-Curie miała to szczęście, że dysponowała skonstruowanym przez Piotra Curie i jego brata Jacques'a bardzo czułym piezo-elektrometrem. Dzięki niemu była w stanie tak drobiazgowo zbadać właściwości radioaktywnej rudy uranu, że wspólnie z mężem w 1898 roku odkryła w niej dwa nowe pierwiastki - polon i rad.
Ale wyniki badania sprzętem laboratoryjnym były jedynie wstępem do dalszych działań. Przez kolejne miesiące i lata uczeni poświęcili się mozolnej pracy izolowania radu oraz snuciu rozważań o chemicznych i fizycznych cechach tego pierwiastka i promieniotwórczości w ogóle. Maria Skłodowska-Curie dzięki swemu geniuszowi prawidłowo rozpoznała naturę radioaktywności - postawiła m.in. śmiałą hipotezę o zjawisku przemian pierwiastków na drodze rozpadu atomowego, która w 1902 roku została eksperymentalnie potwierdzona przez Ernesta Rutherforda i Fredericka Soddy'ego (również przyszłych noblistów).
Piotr Curie i Maria Skłodowska-Curie w swoim laboratorium. Zdjęcie wykonane w latach 1903-1904. Fot. domena publiczna
...i błędy
Pomimo tych sukcesów i uznania w środowisku naukowym, którego zwieńczeniem była wspólna nagroda Nobla dla małżonków Curie i Becquerela w 1903 roku, pomimo faktu, że już na początku XX wieku rad zaczął być stosowany przez lekarzy w terapii nowotworów, a naukowcy dość szybko zdali sobie sprawę z jego wpływu na żywe tkanki, promieniotwórcze materiały wciąż kryły w sobie wiele tajemnic. Potrzeba było kolejnych dziesiątków lat, by ludzie nauczyli się, jak należy się obchodzić z promieniowaniem i radioaktywnymi substancjami.
Sama Maria Skłodowska-Curie nie dawała dobrego przykładu, jeśli chodzi o interakcje ze źródłami promieniowania, choć doskonale wiedziała, jakie skutki wywołuje wystawienie ciała na działanie radu. Piotr Curie, który w ramach eksperymentu napromieniował swoje przedramię, przez kolejne tygodnie zmagał się z bolesną i niegojącą się raną skóry. Henri Becquerel niefrasobliwie nosił pojemnik z uranem w kieszonce kamizelki, czego konsekwencją również było oparzenie skóry.
Z jednej strony noblistka pisała w swojej autobiografii: "zetknięcie z radem przedstawia niebezpieczeństwo (sama nieraz czułam się niedobrze, jak sądzę, z tego powodu)", a Piotr Curie w mowie noblowskiej przyznawał, że "długotrwałe działanie [radu] może doprowadzić do paraliżu i śmierci", z drugiej uczona opowiadała, że trzyma słoiczek z radonem (gaz wydzielany przez rad) przy łóżku, bo lubi zasypiać przy jego świetle (jego źródłem jest promieniowanie jonizujące, które w dużej ilości bywa bardzo szkodliwe dla żywych organizmów).
Rozsądek, miłość i ludzkość
Wiele wskazuje na to, że odkrywcy znajdowali się pod wpływem przedziwnego uroku, jaki rzuciła na nich atmosfera rewolucji naukowej, którą zapoczątkowali. Maria Skłodowska-Curie wprost nazywała rad "swoim dzieckiem", niektórzy biografowie twierdzą więc, że najlepszym słowem na opisanie stosunku uczonych do substancji promieniotwórczych jest "miłość".
To właśnie miłość pozwoliła im na ignorowanie sygnałów świadczących o negatywnym działaniu radu. Pobudzani nieustanną pasją chcieli bez ograniczeń badać "swoje" pierwiastki. Wiedzieli doskonale, że to, co robią, na trwałe wpisuje się w postęp naukowy ludzkości. Ta myśl sprawiała, że prace laboratoryjne były dla nich wyłączone z codziennego, logicznego, zdroworozsądkowego biegu spraw, a co za tym idzie: świadomość zagrożeń nie mogła wpłynąć na ich postępowanie.
Postawa ta była zresztą wyrazem idealizmu, który od początku przyświecał zarówno Marii Skłodowskiej-Curie, jak i Piotrowi Curie. Zasadniczą treścią owego idealizmu było przekonanie, że żadnego osiągnięcia naukowego nie można sprywatyzować i użyć jako środka do pomnażania majątku. A przecież w ich epoce jednym z bohaterów zbiorowej wyobraźni był Tomasz Edison, wynalazca i energiczny przedsiębiorca, który dzięki swym patentom zbudował prawdziwe imperium technologiczne w Stanach Zjednoczonych.
Z lewej: szopa na podwórzu Szkoły Fizycznej w Paryżu, w której małżonkowie Curie dokonali odkrycia radu. Z prawej: Maria Skłodowska-Curie w laboratorium w 1925 roku. Fot. domena publiczna
"Ludzkość potrzebuje zapewne ludzi praktycznych, którzy pracują przeważnie dla własnych celów, chociaż pamiętają też i o potrzebach ogółu. Lecz potrzebuje również marzycieli, których bezinteresowne dążenie do celu jest tak potężne, że nie potrafią ją oni zwracać uwagi na własną korzyść materialną" – napisała noblistka w zakończeniu swojej autobiografii.
– Pani Curie uważała, że każda ludzka myśl, każda praca naukowa musi być własnością całej ludzkości – wspominała w Polskim Radiu prof. Alicja Dorabialska, która studiowała pod kierunkiem Marii Skłodowskiej-Curie w Instytucie Radowym w Paryżu.
01:38 Alicja Dorabialska brk daty PR.mp3 Prof. Alicja Dorabialska wspomina swoje kontakty z Marią Skłodowską-Curie (PR)
Odkrywczyni radu nie tylko więc nie wystąpiła do francuskich urzędów o prawa patentowe do opracowanej wspólnie z mężem metody izolowania i produkcji radioaktywnego materiału, lecz także udzielała szczegółowych instrukcji każdemu przedsiębiorcy, który się do niej zwrócił. Niebawem powstały pierwsze fabryki radu (przede wszystkim w USA), a przemysłowcy zaczęli bogacić się na wytwarzaniu drogocennego pierwiastka. Ironią losu jest fakt, że w latach 20. XX wieku Maria Skłodowska-Curie, już jako szanowana i sławna pani profesor, tylko dzięki hojności darczyńców mogła pozwolić sobie na zakup radu niezbędnego do badań i radioterapii w powołanych przez nią Instytutach Radowych w Paryżu i Warszawie.
Ale zakłady produkcyjne dostarczały rad nie tylko naukowcom. Substancja ta już na początku XX wieku zyskała sławę "cudownego" środka na nowotwory, gdy po nagrodzie Nobla w 1903 roku o promieniotwórczości usłyszał cały świat. Choć była to zupełna nowość, obiecywano sobie po niej bardzo wiele. Ponieważ zaś podaż wytwarza popyt, wielu biznesmenów zwietrzyło okazję do zarobienia na sprzedaży produktów z radem. W ten sposób rozpoczęło się to, co przeszło do historii jako "radowe szaleństwo".
***
Czytaj więcej:
***
Reklama zawierającego rad kremu w sztyfcie francuskiej marki Radio Salil. Fot. domena publiczna
Trucizna jest dobra na wszystko?
Dzięki sprawnemu marketingowi na początku XX wieku rad w powszechnej świadomości konsumentów został opromieniony - nomen omen - sławą panaceum, które nie tylko niszczy nowotwory, lecz także pomaga na artretyzm, reumatyzm i zapalenia stawów, ma działanie antybakteryjne, wzmacnia kości, zęby, włosy i skórę, dodaje energii, a nawet leczy impotencję.
Lista dolegliwości, które miał uśmierzać promieniotwórczy pierwiastek, obejmowała kilkaset pozycji, zaś u źródeł twierdzeń o dobroczynnym wpływie radu i podobnych substancji stała pseudonaukowa hipoteza o efekcie hormezy radiacyjnej, czyli pozytywnych skutkach zdrowotnych wywołanych niskimi dawkami promieniowania jonizującego. Czasem używano również pojęcia "mikrocurieterapia", które miało tak samo wątłe podstawy naukowe.
W wielu produktach łączono związki radowe ze związkami toru, powszechniejszego, tańszego i dużo mniej radioaktywnego (lecz wciąż stwarzającego ryzyko) pierwiastka. Tor znacznie częściej bywał dodatkiem do past do zębów, takich jak niemiecka Doramad Radioaktive Zahncreme, którą reklamowano hasłem "Twoje zęby będą lśnić radioaktywnym blaskiem".
Francuskie przedsiębiorstwo Tho-Radia stworzyło swoją markę w oparciu o nazwy obu promieniotwórczych pierwiastków. Założyciel firmy Alexis Moussalli, z wykształcenia farmaceuta i specjalista od metali ziem rzadkich, stworzył w latach 20. krem upiększający zawierający chlorek toru i bromek radu. W tym czasie rynek kosmetyków z radem był już jednak dość zatłoczony, ale los był dla Moussalliego łaskawy.
Na początku lat 30. biznesmen poznał lekarza Alfreda Curie, który wprawdzie nie miał żadnych związków ani z Piotrem Curie, ani z Marią Skłodowską-Curie, ale Moussalli wiedział, że klienci nie będą drążyć tej kwestii. Marka "Tho-Radia" zarejestrowana została więc na nazwisko medyka, a w reklamach wyrobów firmy pojawiło się sformułowanie "według receptury doktora Alfreda Curie".
Tho-Radia odniosła duży sukces, i nawet wprowadzone w 1937 roku urzędowe restrykcje nakazujące umieszczanie na produktach z radem ostrzeżenia "trucizna" nie przeszkodziły w jej rozwoju. W ślad za nowymi przepisami usunięto po prostu promieniotwórcze związki, a z reklam zniknęły nie tylko wzmianki o radzie i torze, lecz także rekomendacja "doktora Alfreda Curie".
Butelka ze śmiercią
Kawałek rudy uranowej (uraninitu), który posłużył Marii Skłodowskiej-Curie i jej mężowi do przełomowych badań nad promieniotwórczością, wydobyty został w czeskim Jáchymowie, leżącym wówczas na terenie Austro-Węgier i nazywanego Sankt Joachimsthal. Miejsce to miało kilkuwiekowe tradycje górnicze. Od XVI wieku wykopywano tu srebro, a w kolejnych wiekach lista surowców wciąż się wydłużała. W XIX wieku dołączył do niej uran.
Tam, gdzie go wydobywano, odnotowano u górników wysoką śmiertelność wskutek nowotworów, ale dopiero w latach 20. XX wieku udało się dojść do przyczyn tego stanu rzeczy. Trujący gaz będący produktem rozpadu izotopów uranu stał się zresztą narzędziem represji - najpierw w rękach nazistów, a później komunistów. W latach 1939-1945 Niemcy zsyłali do kopalni sowieckich jeńców wojennych, po wojnie socjalistyczne władze zmuszały do pracy górniczej przeciwników reżimu.
Kopalnie uranu zamknięto w 1964 roku i od tego momentu Jáchymov zmienił się w uzdrowisko, które do dziś kusi turystów źródłami bogatymi w wodę nasyconą radonem. Tradycje sanatoryjne są tu jednak znacznie dłuższe i wiążą się właśnie z radowym szaleństwem sprzed lat. Pierwsze spa otwarto tu już w 1906 roku, dając przykład wielu innym narodom, które niebawem stworzyły własne radowe uzdrowiska. Mowa m.in. o Niemcach, Austriakach, Ukraińcach i Białorusinach.
W Jáchymowie nadal traktuje się poważnie teorie na temat hormezy radiacyjnej, jednak w przeciwieństwie do dawnych górników "pacjenci" zażywają kąpieli w wodzie o małej zawartości radioaktywnych związków i nie są narażeni na śmierć wskutek napromieniowania. Ale w dziejach "wód radowych" zdarzały się również tragiczne epizody.
Reklama produktów brytyjskiej marki Radior, czyli zawierających rad kremów, pudrów i mydeł (1918). Fot. domena publiczna
W 1918 roku amerykański wynalazca i przedsiębiorca William J. A. Bailey, często przedstawiający się fałszywie jako lekarz, rozpoczął produkcję środka pod nazwą "Radithor". Była to woda destylowana z domieszką dwóch izotopów radu, która miała leczyć nie tylko bóle głowy i zaburzenia psychiczne, lecz także cukrzycę, anemię, zaparcia i astmę.
Radithor odniósł wielki sukces, Bailey poszedł więc za ciosem, wprowadzając na rynek maści, pasty do zębów i toniki do włosów z radem. W 1922 roku w asortymencie jego firmy pojawiły się również tabletki na potencję Arium - według reklamy miały one "przywrócić szczęście i dreszczyk emocji w małżeństwach, w których osłabło wzajemne pożądanie".
Największym hitem Baileya pozostawał jednak Radithor. Zręcznie konfabulujący przedsiębiorca, mimo licznych kontroli urzędów federalnych zdobył ogromny majątek na sprzedaży tej wody. Jako ambasadora swojej marki pozyskał znanego przemysłowca i sportowca Ebena Byersa, który utrzymywał, że picie Radithora działa ożywiająco na ciało i umysł. W związku z tym przez około trzy lata przyjął mniej więcej 1400 dawek "lekarstwa". Ten błąd kosztował go życie.
W 1930 roku Byers zaczął wątpić w dobroczynny wpływ wody Baileya, bo czuł się coraz gorzej. W 1931 roku miał zeznawać w sprawie swoich doświadczeń z produktem przed Federalną Komisją Handlu, ale był zbyt słaby, żeby stawić się przed urzędnikami. Wysłano więc do niego prawnika, który po wizycie u sportowca doniósł, że Byers schudł, cierpiał na ostre bóle głowy, stracił prawie wszystkie zęby, w czaszce tworzyły się dziury, a kości twarzy dosłownie się rozpadały.
Niebawem Eben Byers zmarł. Jego silnie radioaktywne zwłoki złożono w trumnie wyłożonej ołowiem.
Z lewej: prasowa reklama radowej farby "Undark". Z prawej: tarcza niedziałającego już zegarka, którego tarczę pomalowano farbą tego typu. Fot. domena publiczna/Shutterstock
Radowe dziewczyny
Osobną gałęzią przemysłu radowego były produkty, które nie miały bezpośrednio dostarczać ciału radioaktywnych izotopów, lecz wykorzystywały właściwości promieniowania jonizującego. Sprzedawano więc naczynia kuchenne wykonane z materiałów ceramicznych z domieszką radu, który, promieniując, rzekomo pozytywnie wpływał na zawartość garnków i dzbanków.
Wielkim przebojem okazały się fosforyzujące farby, które znalazły zastosowanie przede wszystkim w zegarkach. Ten sam rodzaj promieniowania, który tak zachwycał kładącą się spać Marię Skłodowską-Curie, pozwalał odczytywać godzinę w ciemnościach. Wystarczyło, że farbą z radem pociągnięte zostały wskazówki i cyfry na tarczy. Zajmowano się tym m.in. w zakładach należących do spółki United States Radium Corporation.
Malowanie cyferblatów było zadaniem zatrudnionych w fabrykach kobiet. Podczas manipulacji pędzlami ich włosie traciło kształt, pracownice więc, zgodnie z zaleceniami szefostwa, modelowały końcówki narzędzi za pomocą ust. Przy okazji cząsteczki farby zostawały na ich wargach i trafiały do ich organizmów. Na rezultaty tych praktyk nie trzeba było długo czekać.
O tym, że coś jest nie w porządku, pierwsi zaczęli mówić dentyści leczący jamy ustne pracownic United States Radium Corporation. Trudne do wyleczenia choroby zębów i uszkodzenia tkanek miękkich stały się normą wśród kobiet malujących tarcze zegarków. Następnie zwrócono uwagę na podwyższoną zachorowalność na nowotwory wśród pracownic i coraz częstsze zgony.
Władze spółki zaprzeczały jednak, by to rad zawarty w luminescencyjnych farbach był odpowiedzialny za zły stan zdrowia podwładnych, zatem firma również nie ponosi żadnej winy za przypadki śmiertelnych chorób. Rozpoczęła się wieloletnia batalia prawna.
W 1937 roku pięć kobiet, które zatruły się radem podczas malowania cyferblatów, wytoczyło proces przedsiębiorstwu. W mediach natychmiast okrzyknięto je "radowymi dziewczynami". Proces ostatecznie przyczynił się do pozytywnych zmian w regulacjach związanych z prawami pracowniczymi. Podniesiono standardy bezpieczeństwa w amerykańskich fabrykach i zapewniono zatrudnionym prawo do żądania odszkodowań za uszczerbek na zdrowiu powstały na skutek warunków pracy.
Pracownice zajmujące się malowaniem cyferblatów farbą radową w jednej z amerykańskich fabryk. Fotografia z 1922 roku. Fot. domena publiczna
***
Czytaj więcej:
***
Post scriptum
Sprawa "radowych dziewczyn" i śmierć Ebena Byersa to jedne z najgłośniejszych epizodów zmierzchu radowego szaleństwa. W latach 30. XX wieku na zlecenie władz i urzędów państwowych przeprowadzono wiele kontroli i badań produktów zawierających rad, a w konsekwencji w wielu krajach wprowadzono ustawodawstwo ograniczające obrót i reklamę substancji niebezpiecznych oraz słabo przebadanych.
Rad wypadł z łask opinii publicznej. Mało kto wierzył, że to cudowny środek na każdą dolegliwość. Zresztą nawet w onkologii pierwiastek ten zaczął tracić swoją pozycję. Dzięki odkryciu sztucznej promieniotwórczości przez Irenę Joliot-Curie, córkę Marii Skłodowskiej-Curie, i Fryderyka Joliot-Curie radioterapia wkroczyła na zupełnie nową ścieżkę. Niektóre izotopy radu wciąż są wykorzystywane w medycynie, ale jego prestiż bez wątpienia bardzo zmalał.
Trudno dziś wyobrazić sobie, że w początkach XX stulecia sława radioaktywnej substancji była tak wielka, że jako produkty z radem reklamowano nawet te artykuły, w których radu w ogóle nie było. Pierwiastek ten, szczególnie w pierwszych latach przemysłowej produkcji, miał zaporową cenę. Wielu przedsiębiorców nie było po prostu stać na taki wydatek, ale to i tak nie odstraszało ich od prób wzbogacenia się na powszechnym uwielbieniu dla radioaktywności. Wystarczyło "drobne" kłamstwo w prospektach reklamowych.
Trzeba przyznać, że owa nieuczciwość biznesmenów okazała się koniec końców zbawienna dla konsumentów. Dzięki niej wiele osób uniknęło z pewnością losu tych, którzy dali się nabrać radowym szarlatanom.
***
mc