- Truizmem jest stwierdzenie, że przekłady, nawet najlepsze – a mówię to, mimo że sam jestem tłumaczem – dają tylko przybliżone pojęcie o tym, czym jest inny duchowy świat, inna cywilizacja i kultura. Żeby naprawdę poznać te inne kultury i tradycje, żeby w ogóle zbliżyć się do nich, trzeba od środka poznawać, czyli poprzez język – podkreślał Ireneusz Kania w 1996 roku.
Jak zaczęła się ta życiowa przygoda Ireneusza Kani z językami?
14:33 ireneusz kania___1162_96_ii_tr_0-0_1869ab67[00].mp3 Ireneusz Kania o zainteresowaniu nauką języków obcych od wczesnego dzieciństwa. Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Zapiski ze współczesności" (PR, 1996)
Słowa znalezione na strychu
- Bardzo wcześnie, jak byłem jeszcze dzieckiem i zbierałem znaczki, fascynowały mnie różne napisy na tych znaczkach. No i nikt mi nie potrafił wytłumaczyć, co one oznaczają – przywoływał Ireneusz Kania swoje najdawniejsze wspomnienia związane z "obcymi językami".
Również w dzieciństwie, dopowiadał tłumacz w innej audycji z cyklu "Zapiski ze współczesności", miała źródło jego pasja już do konkretnych języków: romańskich.
- Dużo później wybrałem sobie studia romanistyczne, a wszystko zaczęło od lektury dosyć przypadkowej książki, która nie miała ani początku, ani końca. Jakaś taka była okaleczona, znaleziona chyba na strychu. I ta książka mnie zupełnie urzekła, żyłem nią przez wiele miesięcy. Należała zresztą do jednych z pierwszych książek, jakie przeczytałem w życiu – wspominał Ireneusz Kania.
Miał wówczas około dziewięciu lat, a książką tą był "Rękopis znaleziony w Saragossie" Jana Potockiego.
- Urzekł mnie opisany tam świat, postanowiłem się wtedy nauczyć hiszpańskiego. Ale wiele lat mijało i nic się nie działo, bo po prostu nie miałem z czego się uczyć – opowiadał tłumacz.
Jak w końcu zaczęło się poznawanie języka Cervantesa? Kiedy Ireneusz Kania miał czternaście-piętnaście lat, dostał kilka książek, w których były "nieduże wstawki hiszpańszczyzny".
- Wtedy zacząłem bardzo uważnie przyglądać się temu językowi i po prostu go studiować na podstawie tych bardzo szczupłych urywków prozy, które tam miałem. Studiowałem w ten sposób, że porównywałem sobie sens całych zdań ze znaczeniem podanym po polsku (pomagając sobie w tym już pewną znajomością łaciny, bo miałem szkołę średnią z łaciną) – tłumaczył Ireneusz Kania, na czym polegała ta samodzielna metoda nauki.
***
Czytaj także:
***
Między portugalskim a angielskim
Potem przyszedł czas na inne języki romańskie. Włoski ("nauczyłem się go jako 16-latek, pół roku to trwało, po 4-5 godzin dziennie"), francuski, rumuński i portugalski.
- Portugalskiego nauczyłem się najpóźniej. Ale rzecz paradoksalna, to właśnie spośród wszystkich krajów romańskich Portugalię poznałem bodaj najlepiej, bo byłem tam najdłużej. Z portugalskiego przetłumaczyłem dużo książek, w tym tę, która stała się moim oficjalnym książkowym debiutem, w 1976 roku – opowiadał w Polskim Radiu Ireneusz Kania.
A co mówił o najpopularniejszym ze współczesnych języków – o angielskim?
- Niektóre języki lubię za ich rozmaite walory, jak dźwięczność czy komplikację struktury, za bogactwo leksykalne czy słowotwórcze. A angielszczyznę akurat lubię mniej niż inne języki. Zwłaszcza w wydaniu dzisiejszym angielski średnio mi się podoba – przyznawał tłumacz w ubiegłym roku w audycji "O wszystkim z kulturą".
Ireneusz Kania dodawał jednak od razu, że angielskiemu dużo zawdzięcza, ponieważ kilka najważniejszych książek w jego życiu powstało właśnie w tym języku. A były to między innymi "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta czy "Przypadki Robinsona Kruzoe" Daniela Defoe.
14:14 ireneusz kania___1131_96_ii_tr_0-0_186a42b6[00].mp3 Ireneusz Kania o nauce języków romańskich oraz o fascynacji filozofią buddyjską. Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Zapiski ze współczesności" (PR, 1996)
"Tłumacz musi być najlepszym czytelnikiem"
Wielką pasją Ireneusza Kani była szeroko pojęta kultura Wschodu, ze szczególnym uwzględnieniem świata buddyzmu.
- Kiedy miałem osiemnaście lat, dostałem kilka książek, które mnie rzeczywiście zafascynowały. To był podręcznik sanskrytu po niemiecku, to były jakieś teksty hebrajskie. Wreszcie: rzeczy o buddyzmie – opowiadał w Polskim Radiu tłumacz o początkach swoich "wschodnich" zainteresowań.
Owocem tym spotkań z "fascynującymi książkami" stały się po latach przekłady na język polski takich dzieł, jak choćby "Opowieści Zoharu. O kabale i Zoharze" (z hebrajskiego), "Tybetańska Księga Umarłych" (z tybetańskiego), "Bhartrhariego strof trzykroć po sto - o mądrości życia, o namiętności miłosnej i o wyrzeczeniu Trisatakam" (z sanskrytu).
- Sprowadzałem książki z całego świata, szczególnie z Indii, z ośrodka tybetańskiego, w którym przebywa na ogół Dalajlama. Dzięki tym materiałom mogłem się zacząć uczyć tybetańskiego. A przede wszystkim studiowałem buddyzm, bo w przypadku Tybetu cała kultura oparta jest na buddyzmie i z niego wyrosła – opowiadał Ireneusz Kania w "Zapiskach ze współczesności" o warsztacie tłumacza "Tybetańskiej Księgi Umarłych".
Bo, jak dookreślał w rozmowie z 2022 roku, "tłumacz musi być najlepszym czytelnikiem". - Musi zrozumieć nie tylko tekst, który ma do przetłumaczenia, ale wszystkie jego konotacje, wszystkie podteksty. Również te rzeczy, których nieraz sam twórca nie całkiem dokładnie rozumie. To wszystko musi zrobić, żeby w ogóle móc się zabierać do poważnej roboty, jaką jest tłumaczenie, zwłaszcza bardzo poważnych dzieł. A ja staram się tylko takie robić – przyznawał.
27:59 OWZK, Ireneusz Kania.mp3 Z Ireneuszem Kanią, autorem przekładów z kilkunastu języków, rozmawia Dorota Gacek. Audycja z cyklu "O wszystkim z kulturą" (PR, 8.02.2022)
"Próba gromadzenia mądrości"
Jak nietrudno zauważyć, w przypadku Ireneusza Kani praca tłumacza stanowiła coś więcej niż tylko realizowanie filologicznych czy lingwistycznych pasji. Dla tego poligloty i myśliciela język był kluczem do tekstów, a poprzez nie – do nowych światów.
- Zawsze miałem niezwykłą ciekawość świata jako mozaiki odmiennych kultur, sposobów bycia, duchowości. Bardzo to mnie pociągało i chciałem jakoś się do tego się zbliżyć. Dlatego uczyłem się wielu języków – mówił w 1996 roku przed mikrofonem Polskiego Radia. – Uczyłem się ich głównie po to, żeby dzięki nim móc wniknąć, wejść w te inne światy. Żeby móc je poznawać niejako od środka.
To otwieranie kluczem języka "innych światów" okazało się, po latach, pewną spójną całożyciową strategią.
- Uświadomiłem sobie, że mój dorobek, rzeczywiście bardzo duży i różnorodny, ma jakiś wektor ogólny – przyznawał 82-letni Ireneusz Kania w Polskim Radiu. - Uświadomiłem sobie, że jest to jakaś próba gromadzenia mądrości. Nie chodzi tu nawet o wiedzę o świecie, bo tej nigdy nikt do końca nie posiądzie. Mądrości zresztą też nie, ale nie zawsze o to chodziło. Chodziło mi o to, żeby więcej rozumieć po prostu. Żeby więcej wiedzieć niż to, co dotychczas wiem czy rozumiem. To był mój główny napęd, który trwał właściwie od dziecka.
***
Czytaj także:
***
W tym "bardzo dużym i różnorodnym" dorobku Ireneusza Kani znalazły się również takie dzieła, jak teksty rumuńskiego XX-wiecznego filozofa Emila Ciorana, poezje współczesnego greckiego poety z Aleksandrii Konstandinosa Kawafisa, "Pasaże" - opus magnum Benjamina Waltera, dziennik wielkiego religioznawcy Mircei Eliadego, książki Umberta Eco czy słynna powieść Nikosa Kazandzakisa "Grek Zorba".
jp