W filmie "Biała odwaga" historia nieszczęśliwego trójkąta miłosnego staje się pretekstem do przedstawienia trudnego tematu postaw górali podczas niemieckiej okupacji. Była ona w warunkach Podhala szczególna, bo jej elementem była koncepcja Goralenvolku – narodu góralskiego. Na czym polegała ta inicjatywa?
Należy zacząć od tego, że koncepcja Goralenvolku nie była dziełem górali podhalańskich. To była koncepcja niemiecka. Chodziło o wbicie "klina" w naród polski, przygnębiony klęską roku 1939, w imię zasady "dziel i rządź" i wciągnięcia ludności góralskiej w kolaborację z okupantem.
Cała akcja była zaplanowana przez niemiecki wywiad, Abwehrę, jeszcze przed wojną. Od 1934 roku w Zakopanem działał Witalis Wieder. Był kapitanem rezerwy Wojska Polskiego, pochodził z Wielkopolski. Prowadził największy pensjonat w Zakopanem - "Maraton". Był postrzegany jako osoba poważana. Tymczasem był to agent Abwehry, który rozpracowywał środowisko góralskie i turystyczno-narciarskie zimowej stolicy Polski pod kątem pozyskania ludzi do współpracy.
Drugą ważną dla tej historii figurą był mój dziadek, Henryk Szatkowski, który był działaczem narciarskim i turystycznym (był nawet okazjonalnie komentatorem sportowym Polskiego Radia, relacjonował zawody narciarskie). Później to on stał się mózgiem akcji Goralenvolk.
Główny bohater filmu, Andrzej Zawrat (w tej roli Filip Pławiak), zostaje do idei Goralenvolku przekonany przez niemieckiego naukowca i alpinistę Wolframa von Kamitza (wciela się w niego Jakub Gierszał). Ten przedstawia góralowi wizję, zgodnie z którą jego ziomkowie mieli być zaginionym plemieniem germańskim. Obaj są postaciami fikcyjnymi, ale czy to właśnie na takich, pseudonaukowych, podstawach starano się oprzeć ideę Goralenvolku?
Koncepcja Goralenvolku bazowała na nazistowskiej teorii o hierarchii ras i z poszukiwań rasy aryjskiej, rasy Panów, od której rzecz jasna pochodzić mieli Niemcy. Naukowcy na usługach III Rzeszy poszukiwali jej śladów (niczym filmowy von Kamitz) w Himalajach, ale nie tylko. W momencie, w którym wybuchła wojna, oni mieli już przygotowany grunt pod teorię o odrębności rasowej górali podhalańskich względem Polaków.
Niemieccy pseudonaukowcy, bo tak ich trzeba chyba zakwalifikować, zaczęli pisać artykuły publikowane w gazecie "Das Generalgouvernement", która była wydawana już po upadku Polski w 1939 roku. Dowodzili w nich, że górale wcale nie są Polakami, że są pochodzenia aryjskiego. Przytaczali szereg "dowodów" na poparcie swojej tezy. Argumentem było występowanie u wielu górali niebieskiego koloru oczu, jasnej cery i blond włosów. Podkreślano niezależność kultury góralskiej, która – zdaniem niemieckich badaczy – miała mieć germańskie korzenie. Oczywiście przywoływano też "krzyżyk niespodziany", czyli symbol swastyki, który występował od dawna w góralskim wzornictwie. Przywoływano podobieństwo góralskich zapinek do wzorów gockich (co ciekawe, autorem tej obserwacji był polski archeolog Włodzimierz Antoniewicz). Powoływano się na nazwy niektórych wsi, takich jak Falsztyn, Frydman, Szaflary, które miały być niemieckiego pochodzenia.
Dowodzono w ten sposób, że górale to szczep germański, który przetrwał pod Tatrami w pewnej izolacji od żywiołu polskiego. Oczywiście tezy te były wyssane z palca, ale w rzeczywistości okupacyjnej były bardzo groźne.
Cała sprawa Goralenvolku kojarzy mi się z grą, w której obie strony mają swoje cele i interesy. Na co liczyli liderzy Goralenvolku, a na co Niemcy?
Na co liczyli liderzy Goralenvolku? Cóż, obyśmy nigdy nie musieli stanąć przed takimi wyborami. To była straszna, okupacyjna rzeczywistość. Niektórym działaczom góralskim wydawało się, że przez ten alians z Niemcami, że przez przekroczenie granicy zdrady, zdołają oni ocalić swoich ziomków. Widzieli, co działo się w okupowanej Polsce, na Podhalu. Widzieli, że kraj spłynął krwią Polaków i Żydów. Ale niektórzy członkowie Komitetu Góralskiego, swoistego góralskiego pararządu, czerpali również korzyści majątkowe z kolaboracji.
Z kolei Niemcy uważali, że górali, w dalszym etapie, trzeba poddać germanizacji, ale że jest to lud "zdolny do życia". Pozostała cześć ludności, która nie spełniała kryteriów rasowych lub nie deklarowała się jako członkowie Goralenvolku, miała zostać zlikwidowana. Takie dyrektywy wobec górali przygotowywał Reichsführer-SS Heinrich Himmler, który w III Rzeszy odpowiadał za kwestie rasowe. Administracja Generalnego Gubernatorstwa miała bardziej "miękki" stosunek do górali – zakładano współpracę i wykorzystanie ludzi, którzy postanowili podjąć współpracę.
Andrzej Zawrat podejmuje współpracę z Niemcami nie tylko po to, by ocalić górali, ale liczy też – początkowo – na swoistą autonomię polityczną górali. Czy rzeczywiście w grę wchodziła jakaś podhalańska odrębność w ramach imperium III Rzeszy?
Mój dziadek Henryk Szatkowski, w ramach działań separatystycznych, przygotował w 1940 roku memoriał dla władz niemieckich, w którym zakładał wyodrębnienie górali z narodu polskiego. W 1942 roku powstał Komitet Góralski. W tym samym roku zorganizowano akcję wydawania góralskich kenkart. Pewną odrębność zatem zakładano, ale jako etap dalszej germanizacji.
Wacław Krzeptowski, przywódca Goralenvolk, wita w Zakopanem generalnego gubernatora Hansa Franka. Fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Skoro już mowa o kenkartach: jaki był zasięg akcji Goralenvolk? Ile osób przyjęło góralską kenkartę i co źródła mówią nam o powodach podjęcia takiej decyzji?
Górale stawali przed tragicznym, krytycznym wyborem. Ludzie, którzy mieszkali na Podhalu, musieli mieć dokumenty tożsamości. Ich brak, w przypadku dostania się w ręce niemieckie, groził – w najlepszym wypadku – wywózką na roboty. A zdarzały się takie przypadki, że brak kenkarty skutkował śmiercią z rąk okupantów.
Akcja wydawania góralskich kenkart miała na celu sprawdzenie, jakim poparciem cieszył się Komitet Góralski i sama akcja Goralenvolk. Podhalanie mogli zadeklarować przynależność do narodu góralskiego, polskiego, ukraińskiego, żydowskiego lub cygańskiego. Góralską kenkartę pobrało 16 proc. mieszkańców obszaru objętego akcją – 27 tys. osób.
Musimy pamiętać jednak, że pobranie kenkarty, broń Boże, nie oznaczało, że ktoś jest zdrajcą. Ludzie w niektórych miejscowościach, np. w Cichem, nie mogli dostać innych kenkart, bo te polskie zostały podarte przez działaczy Komitetu Góralskiego. W Szczawnicy do pobrania góralskich kenkart Niemcy zmuszali terrorem – ci, którzy nie pobrali takiego dokumentu, mieli się pakować i wyjeżdżać. Ważna była postawa lokalnych elit, np. w Krościenku nad Dunajcem wójt, pan Grotowski, pobrał kenkartę polską i tam odsetek kenkart góralskich wynosił zaledwie 2 proc.
Niektórzy pobierali kenkarty, bo wierzyli, że dzięki temu będzie im się lepiej wiodło w okupacyjnej rzeczywistości. Życie w górach nigdy nie było łatwe, a po okupacją stało się dramatycznie trudne. Brakowało jedzenia, panował głód, nie było lekarstw. Każdy dzień był walką o życie. Tymczasem okazało się, że posiadanie kenkarty góralskiej nie pomagało. Można było trafić do Auschwitz lub zostać wywiezionym na roboty również z tym dokumentem.
W filmie wybrzmiewa jednak góralski separatyzm. Jesteśmy my i są "Poloki", "cepry". Gdybyśmy mieli scharakteryzować samoświadomość góralską przed wojną, to jak by ona wyglądała? Czy górale czuli się obywatelami Rzeczpospolitej?
Film jest filmem i, choć Marcin Koszałka opierał się na źródłach historycznych, należy pamiętać o marginesie jego wolności twórczej. Od lat 70. XIX wieku, kiedy Zakopane zostało "odkryte" przez Tytusa Chałubińskiego, górali uważano za Polaków. W dwudziestoleciu międzywojennym górale byli wręcz gloryfikowani jako "super-Polacy" - złączeni z naturą, silni. Inspirowali artystów, przykładem jest choćby balet "Harnasie" Karola Szymanowskiego. Jednocześnie oni sami identyfikowali się z polskością. Oczywiście mieli poczucie swojej niezależności, wynikające z trudnych warunków bytowania. Ale ich polskości dowiodła chociażby pierwsza wojna światowa, kiedy do Legionów poszło mnóstwo górali z Podhala.
Skoro już jesteśmy przy kwestii kultury góralskiej, to widzów niezaznajomionych z nią z całą pewnością zaskoczą sceny związane ze zwyczajami pogrzebowymi. Umierający górale udają się do jaskini, gdzie po śmierci rodzina grzebie ich pod głazami. Czy taki zwyczaj istniał na Podhalu? Czy był praktykowany jeszcze podczas II wojny światowej?
Ja nie słyszałem o takim zwyczaju. Być może Marcin Koszałka chciał nawiązać do germańskich, pogańskich pochówków? W każdym razie nie spotkałem się z takim zwyczajem na Podhalu. Więc to trzeba traktować jako fikcję.
W filmie poruszony jest też wątek wywózki społeczności żydowskiej z Zakopanego.
Zakopane miało być niemieckim kurortem, więc wszystkie ślady po Żydach miały zostać zniszczone. Zrównano z ziemią synagogę i cmentarz żydowski. Żydów zmuszono do wyjazdu do getta w Nowym Targu. Wojnę przeżyło około 150 z nich.
W filmie jest scena, jak działacze Komitetu Góralskiego przejmują budynki pożydowskie na Krupówkach. To mogło mieć miejsce i pewnie miało miejsce, bo część z kolaborantów prowadziła własne sklepy na terenie Zakopanego w czasie wojny.
Wracając do głównego wątku filmu, bohaterami "Białej odwagi" są bracia Andrzej i Maciek Zawratowie (w Maćka wciela się Julian Świeżewski). Jeden decyduje się na drogę kolaboracji, drugi zostaje kurierem tatrzańskim – żołnierzem Armii Krajowej, który dzięki znajomości gór przerzucał przez granicę emisariuszy i kurierów Polskiego Państwa Podziemnego. Zawratowie to postaci fikcyjne, ale czy można odnaleźć podobne dramatyczne podziały w historii Podhala?
Wątek kuriera tatrzańskiego jest bardzo istotny. Bo to byli niezwykli bohaterowie. Wspaniałe nazwiska takie, jak Helena Marusarzówna, Stanisław Marusarz, Jan Marusarz, trzech braci Frączystych – Franciszek, Gustaw i Stanisław z Chochołowa, Jan i Stanisław Kulowie. Żeby wymienić tylko kilka nazwisk spośród tych 30 niezwykle odważnych ludzi. Poza tym na Podhalu działała konspiracyjna Konfederacja Tatrzańska, była partyzantka.
W filmie jest taka scena narady góralskiej. I w tej scenie Maciek Zawrat niejako godzi się częściowo na tę współpracę, którą podjął jego brat, ale sam nie ma zamiaru przykładać do niej ręki. Kwituje to mocnymi słowami, że on nie chce, żeby później ktoś powiedział, że "Zawraty to zdrajcy i sku***syny". To jest moim zdaniem dobra puenta. Gdy porówna się liczbę osób zaangażowanych w Goralenvolk z liczbą tych, którzy odmówili wzięcia udziału w tej akcji i próbowali po prostu przeżyć okupację, i w końcu tych, którzy podejmowali olbrzymie ryzyko, by wywalczyć wolność dla Polski, to okazuje się, że Podhalanie wypadają w tym zestawieniu zdecydowanie pozytywnie. To chciałbym bardzo podkreślić.
Mam wrażenie, że Marcin Koszałka i Łukasz Maciejewski inspirowali się, pokazując odmienne postawy braci Andrzeja i Maćka Zawratów, na historii kuzynów Krzeptowskich – Wacława i Józefa.
Wacław Krzeptowski był liderem Goralenvolku, twarzą tej inicjatywy, nazywany był przez Niemców "góralskim księciem". Była to postać tragiczna. Krzeptowski na pewno miał ambicje polityczne, przywódcze, być może ponad swoją miarę. Ale on naprawdę wierzył, że może uratować górali. Krzeptowski miał powiedzieć, że "nie sztuką jest na wojnie umrzeć, sztuką jest przeżyć".
Rozmawiałem z członkami rodziny Krzeptowskich i mówiło się, że Wacław po prostu chciał ratować górali. Pewne działania Komitetu Góralskiego na to wskazują, na przykład pomoc pogorzelcom ze wsi Krauszów, czy zakładanie kuchni ludowych, gdzie dawano jedzenie najbiedniejszym. Pomagał w wyciągnięciu z niemieckich obozów jenieckich ludzi góralskiego pochodzenia. Mamy całe listy osób, które Krzeptowski wyciągnął z więzienia. On myślał, że da radę pomóc góralom, był jednak marionetką w rękach Niemców – dlatego twierdzę, że był postacią tragiczną.
Natomiast Józef Krzeptowski był kurierem tatrzańskim. Przeszedł Zakopane-Budapeszt w czasie okupacji około 50 razy. Nazywano go królem kurierów tatrzańskich. Pytano Józefa, dlaczego się tak naraża w czasie wojny. Miał powiedzieć, że po prostu chciał to zrobić dlatego, żeby chociaż o jednym z rodziny Krzeptowskich mówili dobrze. Józef Krzeptowski zapisał chwalebną kartę, zresztą zapłacił za to srogą cenę – po wojnie, wiosną 1945 roku, trafił na Syberię na 3 lata.
Dwaj Krzeptowscy. Po lewej: Wacław, przywódca Goralenvolku (fot. NAC). Po prawej: Józef, kurier tatrzański (fot. PAP/Stanisław Czarnogórski)
Symbolem klęski koncepcji Goralenvolku była próba stworzenia Legionu Góralskiego Waffen-SS (w filmie jego twórcą jest Andrzej Zawrat). Członkowie jednostek Waffen-SS rekrutowali się spośród ludności podbitych i podporządkowanych Niemcom państw. Były m.in. legiony francuski, holenderski, skandynawski. Z Legionem Góralskim nie poszło tak łatwo.
To jest dość wiernie oddane w filmie. Niemcy pod 1943 roku ponosili tak duże straty, że uzupełniali je, kim się dało. Wpadli na pomysł stworzenia Legionu Góralskiego w Waffen-SS. O ochotników było trudno, więc rekrutację przeprowadzili podstępem: spili 350, niektórzy mówią o 400, górali i przeprowadzili ich z hotelu "Morskie oko" w Zakopanem, Krupówkami, potem ulicą Kościuszki (wówczas Bahnhofstrasse) na dworzec kolejowy. Wpakowano ich do pociągu i wywieziono do obozu szkoleniowego SS w Trawnikach na Lubelszczyźnie. No ale jak wytrzeźwieli, to część z nich od razu uciekła z tego pociągu, bo gdzieś tam on po drodze stawał. W każdym razie dojechało ich zdecydowanie mniej. Potem poddano ich badaniom lekarskim. Większość z wygłodzenia nie nadawała się do służby. No i w sumie tych legionistów góralskich zostało 12.
W filmie jest scena, w której Niemcy nakazują góralom w mundurach SS dokonać zbrodni – rozstrzelać góralską rodzinę. Czy takie wydarzenie miało miejsce? Co wiemy o działalności Legionu?
To już inwencja twórców filmu. Nie wiemy wiele o działalności "legionu". To było tylko 12 żołnierzy, dysponujemy szczątkowymi informacjami o zaledwie jednym z nich, który nazywał się Suleja i który służył w SS w Pradze. No więc tu zalecałbym daleko idącą ostrożność.
W "Białej odwadze" jest też scena, w której oddział partyzancki dokonuje egzekucji góralskich kolaborantów…
Zlikwidowano szereg działaczy Komitetu Góralskiego i tak zwanych "mężów zaufania", którzy się szczególnie dali we znaki ludności góralskiej. Było tych wyroków trochę. Jeden z nich wykonano w 1945 roku na Wacławie Krzeptowskim, który został powieszony na Krzeptówkach. Wtedy była to część Kościeliska, dziś to już Zakopane. Zginął na kilka dni przed wkroczeniem do Zakopanego Armii Czerwonej.
W ostatnim akcie filmu przedstawiona jest sytuacja powojenna. Major Urzędu Bezpieczeństwa (w tej roli Adam Woronowicz) mówi Maćkowi Zawratowi, że sprawa kolaboracji zostanie puszczona w niepamięć, jeśli "załatwiona zostanie sprawa jego brata". A jak naprawdę rozliczano ludność Podhala?
Zaraz po wojnie, w listopadzie 1946 roku, odbył się tzw. proces góralski. Nota bene miał on miejsce w Willi Palace, gdzie podczas okupacji była katownia gestapo. Przesłuchano ponad 250 świadków. Zapadły wyroki dla osób zasiadających w Komitecie Góralskim, w wymiarze od 5 do 15 lat więzienia. Ale najważniejsze jest to, że w konkluzji procesu oceniono, że Podhalanie, w znakomitej większości, pozostali wierni Polsce.
A co się stało z szarymi eminencjami Goralenvolku – Witalisem Wiederem i Henrykiem Szatkowskim?
Obaj, Wieder i Szatkowski, jako zdrajcy Polski zostali skazani zaocznie na karę śmierci. Nigdy jej jednak nie wykonano.
Witalis Wieder widząc, że Niemcy przegrywają wojnę, opuścił Zakopane jeszcze prawdopodobnie w 1944 roku i z rodziną wyjechał na teren Bawarii. Mam kontakt z jego wnuczką, panią Georgią Gutschank. Napisaliśmy wspólnie artykuł do kwartalnika "Tatry" Tatrzańskiego Parku Narodowego o naszych przodkach. Wieder był poszukiwany przez nasze służby, ale bezskutecznie. Zmarł w latach 60.
Natomiast Henryk Szatkowski to bardziej skomplikowana sprawa. Mój dziadek prawdopodobnie jesienią 1944 roku trafił do Semmering w Austrii. To taki kurort narciarski. Później znalazł się w Rzymie. Następnie udał się do Londynu i tam się ślady urywają. W Instytucie Pamięci Narodowej znalazłem teczkę mojego dziadka. To było ponad 200 stron materiałów śledczych UB z lat 50. Wynikało z nich, że wówczas Szatkowski pracował w Londynie jako urzędnik, ale brak dodatkowych informacji. Przy czym informacje o nim mogą być spreparowane, bo wiemy, że UB stosowało również taką metodę, jeśli nie było w stanie zdobyć prawdziwych informacji.
Pańska rodzina straciła z nim kontakt?
W momencie, kiedy wyjeżdżał z Zakopanego jesienią 1944 roku, Henryk powiedział swojej żonie Marii, że on się nigdy z rodziną już nie skontaktuje. Że to koniec jego związków z rodziną i Podhalem. Być może były jakieś próby kontaktu, ale wszelka korespondencja została na pewno przejęta, bo naszą rodzinę obłożono ścisłą obserwacją. Jak czytałem w tych archiwach ubeckich, ilu konfidentów, kapusiów kręciło się po Krzeptówkach w rejonie domu Marii Szatkowskiej, mojej babci, to po prostu coś nieprawdopodobnego. To było kilkanaście osób, które donosiły na UB na temat tego, co robi rodzina.
Mój ojciec, Jan Szatkowski, nie mógł zdawać matury w Zakopanem jako syn "tego Szatkowskiego". Musiał zdawać maturę w Katowicach, które wówczas nosiły nazwę, przypomnę, Stalinogród. To była trudna sytuacja dla naszej rodziny, zwłaszcza dla mojej babci, której próbowano odebrać dom - bo przecież dziadek był zdrajcą. Uratowało ją to, że w czasie wojny wzięła polską kenkartę. Warto dodać, że babcia była – w odróżnieniu od dziadka – góralką, pochodziła z rodziny Stopków-Olesiaków. Sama wychowała troje dzieci i znalazła pieniądze na ich wykształcenie. Pracowała od rana do nocy. Była wspaniałą osobą.
Sprawa Goralenvolku dotknęła bezpośrednio pańskiej rodziny, ale też innych rodów Podhala. A jak wygląda pamięć społeczności góralskiej o latach okupacji obecnie?
Tu skonfrontuję dwie historie. Jesteśmy tu na Podhalu bardzo dumni z tego, że mieliśmy kurierów tatrzańskich, niezwykle bohaterskich ludzi, którzy dokonywali rzeczy karkołomnej. Obecnie jest przygotowywany pomnik kurierów, który ma stanąć w Kuźnicach. Są rajdy szlakiem kurierów. Jest duma z działań Konfederacji Tatrzańskiej.
Z kolei jak przeprowadzałem wywiady z różnymi ludźmi tu na Podhalu, często spotykałem się z takim, może nie milczeniem, ale niechęcią do rozmawiania na temat Goralenvolku. Ja się w ogóle nie dziwię, bo chociaż większość górali nie poparła tej akcji, to pamięć o niej jest trudna dla całej społeczności. Rozumiem to doskonale, bo sam musiałem uporać się z historią zdrady mojego dziadka. Była to jednak dla mnie okazja, by zmierzyć się z tym tematem i mam nadzieję, że na kanwie filmu "Biała odwaga" Marcina Koszałki wywiąże się na Podhalu dyskusja o Goralenvolku i nastąpi swego rodzaju oczyszczenie. Najważniejsze jest, żeby młode pokolenie mogło poznawać historię z każdej strony, z zachowaniem proporcji, o których wspominałem.
Czy takie jest też założenie wystawy, która powstaje właśnie w Willi Palace?
Zakopiańska Willa Palace była największą katownią gestapo na Podhalu, jedną z większych na terenie dawnej Małopolski. Gestapowcy torturowali i zabili tu kilkaset osób. To było straszne miejsce. I chwała Muzeum Tatrzańskiemu za to, że w tym miejscu powstanie jego filia, gdzie przedstawiona będzie historia wojny na Podhalu ze wszystkimi jej elementami. Otwarcie muzeum zbiega się w czasie z premierą "Białej odwagi", ale to nie było zamierzone. Z kolei otwarcie ekspozycji – bo nie cała jest jeszcze gotowa – ma nastąpić pod koniec marca. To będzie prawie pięć pięter powierzchni wystawienniczej skomponowanej w bardzo nowoczesny sposób. Wielkie wrażenie robią też cele, w których gestapo przesłuchiwało więźniów.
Na zakończenie naszej rozmowy chciałbym zapytać, czy poleca Pan, jako znawca tematu, film "Biała odwaga"?
Widziałem "Białą odwagę" i uważam, że trzeba ten film zobaczyć. Z całą pewnością wywoła on duże kontrowersje, ale radzę podejść do niego bez emocji. W mojej ocenie to jest przede wszystkim film o ludzkich wyborach.
Rozmawiał Bartłomiej Makowski