"Wczoraj dałam pierwszy wykład". Triumf i cierpienie Marii Skłodowskiej-Curie
4 listopada 1911 roku w gazecie "Le Journal" ukazał się artykuł ujawniający skandal obyczajowy w kręgach paryskich elit - romans dwojga wybitnych naukowców Marii Skłodowskiej-Curie i Paula Langevina. Błaha nowina stała się wstępem do zaciekłego ataku na noblistkę. Rozpętana potem kampania prasowa i polityczna obnażyła podwójną moralność francuskiego społeczeństwa i obudziła chyba wszystkie demony mizoginii i nacjonalistycznej nienawiści.
Kto boi się Marii Curie?
W listopadzie 1911 roku nikt nie miał wątpliwości, że Maria Skłodowska-Curie (1867-1943) to światowa gwiazda, i to nie tylko w środowisku naukowym, lecz także w powszechnej opinii konsumentów środków masowego przekazu. Osiem lat wcześniej wraz z mężem Piotrem Curie oraz Henrim Becquerelem otrzymała nagrodę Nobla za odkrycie promieniotwórczości. Od pięciu lat wykładała na wydziale fizyki Uniwersytetu Paryskiego jako pierwsza profesorka w dziejach tej instytucji. Właśnie odkryła rad, który jeszcze w tym samym miesiącu miał przynieść jej Nobla z chemii.
Szczególnie dumni z osiągnięć i sławy uczonej byli oczywiście Polacy i - przede wszystkim - Polki, zarówno z trzech zaborów, jak i z polskich kolonii emigracyjnych rozsianych po Europie i całym świecie. Problematyczna była za to pozycja Marii Skłodowskiej-Curie w kraju nad Sekwaną. Fakt, że tak genialny i odkrywczy umysł należy do kobiety i to przybyłej z innego kraju, był solą w oku strażników narodowej godności Francji. Nie trzeba dodawać, że strażnikami tymi byli wyłącznie mężczyźni.
Dopóki żył Pierre Curie (1859-1906), mąż i współpracownik Marii, można było zawsze jemu przypisać całą zasługę w dziedzinie naukowych sukcesów pary. Zabiegów takich dokonywano zresztą nie tylko w sferze opinii publicznej. W archiwum komisji noblowskiej znajdziemy listy francuskich uczonych, którzy usilnie starali się nie dopuścić do nagrodzenia Marii Skłodowskiej w 1903 roku, kierując uwagę Szwedów wyłącznie na jej męża.
Wśród spiskowców był prof. Gabriel Lippmann (1845-1921), który ledwie kilka miesięcy wcześniej był promotorem pracy Marii Curie - pierwszego w historii Francji doktoratu z fizyki obronionego przez kobietę. Knowania te zniweczył Pierre Curie, wyjaśniając w osobnym liście, że małżeństwo ściśle współpracowało nad zagadnieniem promieniotwórczości. Zapomniał tylko dodać, że właściwie to on dołączył do badań prowadzonych już przez Skłodowską, porzuciwszy zajmujący go wcześniej temat magnetyzmu metali.
Również posadę profesora Sorbony otrzymała Curie w 1906 roku nie tyle jako wybitna uczona, co jako wdowa po "francuskim bohaterze", którego tragiczna śmierć pod kołami wozu towarowego wstrząsnęła całym krajem. Z początku zresztą planowano powierzyć jej obowiązki zmarłego męża bez faktycznej nominacji na kierownika katedry. Dopiero potem zgodzono się nadać jej tytuł profesorski.
Rok "różnych trosk"
W ciągu kolejnych lat Maria Skłodowska-Curie udowodniła, że nie działała w cieniu męża jako jego asystentka i że naprawdę jest genialną badaczką, samodzielnie dokonującą kolejnych przełomowych odkryć w dziedzinie radioaktywności. Wkrótce odkryła rad i określiła jego ciężar atomowy. Ale to wciąż było za mało dla świata władanego przez mężczyzn. Gdy więc w styczniu 1911 roku Curie za namową kolegów zgłosiła swoją kandydaturę do paryskiej Akademii Nauk, która szczyciła się niechlubną tradycją niewpuszczania kobiet choćby za drzwi swej siedziby, zrobiono wiele, by udaremnić zamiar uczonej.
W autobiografii, która po polsku ukazała się w 1935 roku pod tytułem "Marja Skłodowska-Curie o swojem życiu i pracach", autorka tak wspominała ten epizod:
"Wahałam się bardzo, albowiem zwyczaj wymaga, aby kandydat złożył osobiście mnóstwo wizyt członkom Akademji. Zgodziłam się jednak w końcu, dla korzyści, jakie z mego wyboru mogły wyniknąć dla laboratorjum. Kandydatura moja wywołała żywe zainteresowanie publiczne, wysuwając sprawę zasadniczą przyjmowania kobiet do Akademji. Wielu akademików zasadę tę zwalczało i ostatecznie zabrakło mi paru głosów przy wyborach. Nigdy już więcej kandydatury nie ponowię, z powodu wstrętu do koniecznych przy tem starań osobistych".
Ten lapidarny opis nie oddaje jednak istnego festiwalu pogardy, jaki zorganizowały wówczas rozjuszone "zuchwalstwem" Polki gazety francuskie. Kandydatura Skłodowskiej wpisana została w gorącą wówczas kwestię feminizmu i rzekomych zagrożeń płynących z prób "zrównywania kobiet i mężczyzn". Przeciwnikom Marii Curie nie mieściło się w głowie, że możliwe byłoby najmniejsze odstępstwo od wielowiekowej tradycji Akademii Nauk. Jedną z najpoważniejszych przeszkód miało być to, że kobieta na pewno dziwnie wyglądałaby w ceremonialnym zielonym fraku, jaki mieli obowiązek przywdziewać Akademicy.
W prasowej gorączce sięgnięto także po argumenty... antysemickie. Maria Curie miała być przedstawicielką "dreyfusardów", projektowanej przez prawicowe środowiska grupy "żydowskich zdrajców", do których francuscy nacjonaliści od zawsze zaliczali słynnego Alfreda Dreyfusa, choć oficer ten dawno został oczyszczony z zarzutów. Do chóru dołączyły gazety katolickie, które raz zarzucały Polce ateizm, a raz protestantyzm.
Wiele z tych niesprawiedliwych ocen oraz inwektyw powróci jesienią tego samego roku, w czasie, który będzie zarazem chwilą kolejnego triumfu Marii Skłodowskiej-Curie, jak i jedną z najtrudniejszych "lekcji" udzielonych przez przesiąknięte hipokryzją społeczeństwo Francuzów. To, co wydarzyło się po 4 listopada 1911 roku, było dla niej traumatyczne, choć w spisanych po latach wspomnieniach uczona znów jest bardzo powściągliwa i kwituje sprawę krótko: "w wyniku różnych trosk, jakie mię spotkały, zachorowałam poważnie w końcu roku 1911, kiedy powtórnie, sama tym razem, otrzymałam nagrodę Nobla".
Profesor i "Madame"
Paul Langevin (1872-1946) trafił pod skrzydła Pierre'a Curie na przełomie XIX i XX wieku. Zdolny uczeń zainteresował się prowadzonymi przez profesora badaniami magnetyzmu, z których Curie wkrótce zrezygnował na rzecz radioaktywności. Bazując na pracy nauczyciela, Langevin stał się wkrótce specjalistą od magnetyzmu, po latach zaś wykorzystał odkryte przez Pierre'a Curie zjawisko piezoelektryczności do stworzenia prototypu sonaru do wykrywania łodzi podwodnych.
Po śmierci swego mistrza Paul Langevin pozostał przyjacielem rodziny - wdowy Marii, jej dwóch córek Ireny i Ewy oraz teścia Eugène'a Curie. Sam przy tym był żonaty z Jeanne z domu Desfosses, z którą miał czworo dzieci. Podobno nie grzeszył wiernością, lecz zgodnie z francuskim zwyczajem małżonka przymykała oko na jego romanse, o ile kochanki Langevina nie zagrażały jej pozycji. Gdy dowiedziała się, że od pewnego czasu jej mąż kocha się - z wzajemnością - w "sławnej wdowie" Marii Curie, wpadła we wściekłość. Taki związek wykraczał poza konwenans - francuskie kochanki powinny pochodzić z niskich warstw, być niesamodzielne i zdane na łaskę "panów".
By uratować się przed rozwodem, Jeanne Langevin wynajęła włamywaczy, by wykradli listy kochanków ukryte w miejscu ich schadzek. Korespondencję wykorzystała następnie do szantażu, dzięki któremu udało jej się doprowadzić do rozstania Marii i Paula. Później jednak opacznie zrozumiała fakt, że pod koniec października 1911 roku Skłodowska i Langevin znaleźli się w Brukseli na zjeździe naukowym zwanym "konferencją Solvaya" od nazwiska organizatora Ernesta Solvaya (1838-1922), belgijskiego chemika i przedsiębiorcy. W spotkaniu wzięli udział najwybitniejsi naukowcy europejscy - m.in. Albert Einstein, Max Planck i Ernest Rutherford. Curie byłą jedyną kobietą w gronie 21 uczonych.
Wściekła Jeanne Langevin zaniosła listy do redakcji dziennika "Le Journal" i tam właśnie w sobotnim wydaniu z dnia 4 listopada 1911 roku ukazał się pierwszy artykuł na temat romansu. Nosił tytuł "Historia miłości Madame Curie i profesora Langevina" i już w nim samym ujawnia się jadowita natura francuskiej opinii publicznej. Langevin jest profesorem, ale Curie staje się nagle po prostu "Madame", mimo że badaczka jest osobą dalece bardziej zasłużoną dla nauki.
Inne gazety, przede wszystkim skrajnie prawicowe, podchwyciły temat. Na Marię Curie posypał się grad oskarżeń. Nie przebierano w słowach - Curie była "konkubiną", "złodziejką mężów", która niszczy "zdrową francuską rodzinę". Wkrótce zaczęły ukazywać się anonimowe broszury, których nie obowiązywała "elegancja" oficjalnych wydawnictw. Tam wprost padały wyzwiska.
23 listopada w nacjonalistycznym i antysemickim tygodniku "L'Oeuvre" wbrew dziennikarskim obyczajom ujawniono treść miłosnej korespondencji Curie i Langevina. Na łamach gazety sprawa została tak przedstawiona, by ostrze krytyki skierować w stronę "cudzoziemki" "brukającej i bezczeszczącej Francję". Z faktu, że drugie imię Skłodowskiej brzmiało "Salomea", swobodnie wysnuto wniosek o żydowskim pochodzeniu uczonej. Znów zaczęto używać nazwiska Dreyfusa, a relację łączącą dwoje naukowców wpisywano w zmyślony spisek semickich kół rządzących uniwersytetami nad Sekwaną.
Ksenofobiczne ataki były wprawdzie marginesem (choć hałaśliwym) na tle całości ówczesnej prasy, jednak głosów biorących w obronę Marię Skłodowską-Curie było również niewiele. Najbardziej charakterystyczne było milczenie gazet o umiarkowanej orientacji politycznej, co nie tylko oznaczało brak wzmianek o skandalu obyczajowym w "szanujących się" czasopismach, lecz także de facto służyło ogólnej atmosferze nieufności do badaczki. Postać Marii Curie stała się niewygodna, więc jej obecność na łamach prasowych ograniczono do minimum.
Tymczasem zaledwie trzy dni po publikacji dziennika "Le Journal" nadeszła ze Sztokholmu wieść o przyznaniu Skłodowskiej nagrody Nobla z chemii za jej przełomowe badania nad radem i polonem. W tej perspektywie nagonka na uczoną jawi się bardziej jako kolejna próba dyskredytacji Marii Curie podjęta przez patriarchalny świat, który musiał po raz wtóry poradzić sobie z "hańbą", jaką było nagrodzenie kobiety zamiast wyróżnienia mężczyzny.
Doszło do tego, że wybitny chemik szwedzki i noblista Svante August Arrhenius, który wcześniej forsował kandydaturę Skłodowskiej, teraz starał się ją odwieść od przybycia na ceremonię noblowską, "ponieważ nikt nie może przewidzieć, co by się stało podczas wręczania nagrody". Maria Curie jednak nie przestraszyła się. Przyjechała do Szwecji i odebrała swojego Nobla. Nic gorszącego się nie wydarzyło.
Przemilczane, przypomniane
O tym, jak trudnym doświadczeniem była dla Marii Skłodowskiej-Curie tzw. "afera Langevina", świadczyć może fakt, że o całej sprawie nie ma ani słowa w pierwszej - bardzo szczegółowej - biografii uczonej autorstwa jej córki Ewy Curie, a także - jak już wspomnieliśmy - w autobiografii samej Skłodowskiej.
Dopiero pod koniec XX wieku zaczęto na nowo odkrywać ów już zapomniany, a tak niegdyś głośny skandal. Zaczęły ukazywać się publikacje szczegółowo odtwarzające przebieg związku Curie i Langevina, lecz tym razem przedstawiające ich miłość z czułością i empatią, której zabrakło Francuzom na początku ubiegłego stulecia. W tym samym duchu sprawę przedstawia film "Maria Skłodowska-Curie" w reżyserii Marie Noelle z Karoliną Gruszką w tytułowej roli.
I tylko Iwona Kienzler, poczytna autorka około dwustu książek popularnohistorycznych, nie oparła się pokusie i stworzonej przez siebie biografii Marii Skłodowskiej-Curie dała - w ślad za paryską bulwarówką - sensacyjny podtytuł "złodziejka mężów". Na szczęście dziś nikt już nie musi stawać w obronie największej uczonej w historii polskiego narodu, bo znaczenia tej postaci po prostu nie sposób w żaden sposób umniejszyć - a już na pewno nie poprzez oczywiste przypomnienie, że Maria Skłodowska-Curie zdolna była do odczuwania ludzkich uczuć.
***
Korzystałem z publikacji:
- "Marja Skłodowska-Curie o swojem życiu i pracach", tłumaczone z angielskiego przez dr. J. S. i H. S., wyd. Towarzystwo Instytutu Radowego im. M. Skłodowskiej-Curie, Warszawa 1935
- Susan Quinn, "Życie Marii Curie", tłum. Anna Soszyńska, Warszawa 1997
- Irène Frain, "Kochanek. Nieznany romans Marii Skłodowskiej-Curie", tłum. Dorota Malina, Kraków 2017
- Barbara Golsmith, "Geniusz i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie", tłum. Jarosław Szmołda, Poznań 2021
- Laurent Lemire, "Maria Skłodowska-Curie", tłum. Grażyna i Jacek Schirmerowie, Warszawa 2003
- Natacha Henry, "Uczone siostry. Rodzinna historia Marii i Broni Skłodowskich", tłum. Anna Broczkowska-Nguyen, Poznań 2016
***
Michał Czyżewski