Nie odbijano wielkich przywódców Polski Podziemnej, nie odbijano aresztowanego niedawno Delegata Rządu, nie odbijano największych polskich polityków, wojskowych, uczonych... (…)
- To prawda, że tych wszystkich naprawdę wielkich i ważnych nie odbijano, ale Rudego musimy odbić.
(A. Kamiński, "Kamienie na szaniec")
26 marca 1943 roku pod warszawskim Arsenałem – u zbiegu ulic Bielańskiej, Długiej i Nalewki – członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów uwolniły harcmistrza Jana Bytnara "Rudego" oraz 20 innych więźniów politycznych przewożonych z siedziby Gestapo przy alei Szucha na Pawiak.
– Tego rodzaju rozmiar akcji był pierwszym wydarzeniem zbrojnym na terenie Warszawy od czasów jej oblężenia w roku trzydziestym dziewiątym – wspominał dowodzący akcją Stanisław Broniewski "Orsza".
Jak doszło do tego wyjątkowego – uwiecznionego m.in. w "Kamieniach na szaniec" Aleksandra Kamińskiego – wydarzenia? Jaki był przebieg akcji? Niech o tych dramatycznych wydarzeniach opowiedzą sami świadkowie.
47:39 alek, zośka, rudy___14947_tr_0-0_1fb39a3d[00].mp3 Relacja Stanisława Broniewskiego ps. "Orsza" m.in. o akcji pod Arsenałem. Opowieść Barbary Wachowicz m.in. o rodzicach Jana Bytnara i uczestnikach akcji pod Arsenałem. Wspomnienia Zdzisławy Bytnar, matki Jana Bytnara. Fragmenty audycji Danuty Żelechowskiej (PR, 1981)
23 marca 1943
Warszawa, al. Niepodległości 159, mieszkanie rodziny Bytnarów. Tu nad ranem 23 marca zostali aresztowani przez Gestapo Jan Bytnar "Rudy" oraz jego ojciec Stanisław.
22-letni "Rudy" należał do warszawiaków mocno zaangażowanych w walkę z niemieckim okupantem. Od 1941 roku był w Szarych Szeregach, później został m.in. komendantem hufca Ochota w Warszawie, ukończył kurs szkoły podchorążych AK. Brał udział m.in. w akcjach Organizacji Małego Sabotażu "Wawer".
– Dostałam telefon od sąsiadki, od pani Bukowskiej z pierwszego piętra, ażebym natychmiast przyjechała. Bezzwłocznie – zaczęła Zdzisława Bytnar, matka Janka, swoje radiowe wspomnienia z tych dni. - Potem jakoś prędko Dusia [Danuta, siostra Janka – przyp. red.] zawiadomiła chłopców, że mamusia jest. I przyleciał zaraz rano Alek Dawidowski. Uścisnął mnie, rzuciłam się w jego ramiona. A on powstrzymał mnie, abym nie płakała.
Jan Bytnar "Rudy". Fot. PAP/Alamy
"To jest przecież szaleństwo"
Do zrozpaczonej matki przyszedł kolega jej syna (również działacz konspiracyjny i żołnierz Armii Krajowej) Maciej Aleksy Dawidowski ps. "Alek". Okazało się, że od początku, od aresztowania "Rudego", przyjaciele Rudego z Szarych Szeregów – na czele z Tadeuszem Zawadzkim ps. "Zośka", który wszystko zaplanował – postanowili odbić Janka.
Wiedziano, jaki los przygotowali Niemcy zatrzymanemu młodemu żołnierzowi: podczas przesłuchań w siedzibie Gestapo w alei Szucha "Rudy" był brutalnie bity. Bestialskimi sposobami próbowano wymusić na nim zdradzenie informacji o działalności konspiracyjnej, żądano nazwisk i adresów.
Liczyła się każda godzina.
- "Proszę pani, my jesteśmy przygotowani". Mnie, matce, zdradził największą tajemnicę. "My go chcemy odbić" – opowiadała w Polskim Radiu w 1981 roku Zdzisława Bytnar spotkanie z Alkiem. – Ja go wtedy tylko pobłogosławiłam. "Żeby wam się to udało!". Potem rozmyślałam: "to jest przecież szaleństwo, na jakie rzucają się ci chłopcy".
18:33 Akcja pod Arsenałem - aud. Wojciecha Kaliny.mp3 Akcja pod Arsenałem - wspomnienia uczestników akcji. Opowiadają: Stanisław Broniewski "Orsza". Lech Suski "Katoda", Witold Bartnicki "Kadłubek", Zygmunt Kaczyński "Wesoły" i Andrzej Wolski "Jur". Audycja Wojciecha Kaliny (PR, 29.09.1963)
Jaki był plan akcji?
W istocie było to szaleństwo.
Tadeusz Zawadzki ps. "Zośka" opracował szybko plan. Miejsce? Na trasie przewozu zatrzymanego z siedziby Gestapo przy al. Szucha do więzienia na Pawiaku, w punkcie oddalonym od tych dwóch nabitych Niemcami budynków. Dodatkowo miał być to punkt w miarę ruchliwy, zatłoczony (by nie rzucać się w oczy), a przy tym taki, w którym samochód z więźniami będzie zmuszony zwolnić na zakręcie.
Dlatego padło na zbieg ulic Bielańskiej, Długiej i Nalewki, niedaleko budynku dawnego Arsenału.
Samochód miał zostać zatrzymany przez sekcję uzbrojoną w butelki zapalające. W razie niepowodzenia: w gotowości były dwie kolejne sekcje z bronią maszynową. Pozostawała jeszcze w obwodzie sekcja czwarta, zaopatrzona w granaty.
Oprócz tych sekcji, składającej się na grupę "Atak", akcję mieli również wspierać członkowie grup zabezpieczających.
"Odpowiedzialność za tych chłopców"
Wywiad Szarych Szeregów ustalił, że "Rudy" będzie przewożony 23 marca po południu z gmachu Gestapo na Pawiak. Ale akcja była bez precedensu, obawiano się również niemieckiego odwetu po jej przeprowadzeniu. Dlatego ostateczną zgodę na odbicie Janka Bytnara miało podjąć dowództwo Oddziałów Dyspozycyjnych Kedywu KG AK. Jednak szef Oddziałów mjr Jan Wojciech Kiwerski "Lipiński" był wówczas poza Warszawą.
– Dla mnie, jako dla dowódcy, sam moment walki to nie wszystko. Obok tego były jeszcze inne sprawy, takie jak decyzja podjęcia samej akcji, jej plan. Zwłaszcza sprawa decyzji – wspominał w Polskim Radiu Stanisław Broniewski "Orsza".
Jak dodawał, "decyzja ta podejmowana była w warunkach trudnych". – Z jednej strony był wpływ zespołu uczuć oddziału, z drugiej: konieczność chłodnego poczucia odpowiedzialności za miasto, za Warszawę – tłumaczył. – Tego rodzaju rozmiar akcji był pierwszym wydarzeniom zbrojnym na terenie Warszawy od czasów jej oblężenia w roku trzydziestym dziewiątym. Trudno nam było przewidzieć, w jaki sposób zachowa się okupant, jakie spowoduje to represje, w jaki sposób zareaguje ludność i jak w ogóle przebiegnie cała akcja.
W grę wchodziło jeszcze jedno.
– Chodziło o odpowiedzialność za oddział, za tych dwudziestu kilku chłopców, którzy byli w oczach moich i w oczach nas wszystkich widziani raczej w przyszłości, raczej w Polsce przyszłej, a nie jako ci skazani na utratę życia – mówił po latach, już wiedząc o przebiegu akcji i jej cenie, Stanisław Broniewski "Orsza".
"Decyduję rozładować akcję"
W radiowych wspomnieniach "Orszy" zachowało się również to opisujące moment, kiedy 23 marca akcję należało w ostatniej chwili odwołać.
– Nie było decyzji [z góry]. Musiałem ją podjąć sam i podjąłem negatywną. Pamiętam swoje słowa: "Decyduję rozładować akcję". Słowa te powiedziałem do Tadeusza Zawadzkiego, do tego najbardziej uczuciowo zaangażowanego człowieka. Nastąpiło, nie potrafię powiedzieć ile, z 15 sekund. I po tym moim tragicznym dla Tadeusza zdaniu odpowiedział: "chłopcom trzeba powiedzieć, że Rudy w tym transporcie nie jedzie". To znaczy on już, mimo że to był cios dla niego, że to była dla niego straszna decyzja, on już pracował nad tym, jak by najlepiej wykonać ten straszny dla siebie rozkaz. Nazwałem ten moment "misterium karności" – opowiadał Stanisław Broniewski "Orsza".
"Jest już w drodze"
Kolejna szansa na odbicie "Rudego" pojawiła się trzy dni później. Przyszła już zgoda mjr. Kiwerskiego. I informacja, że "Rudy" po 17.00 będzie przewożony na Pawiak.
Skąd wiedziano o transporcie więźnia? Tu pomógł Zygmunt Kaczyński ps. Wesoły”, który jako akwizytor słodyczy firmy Wedel mógł bywać w siedzibie Gestapo.
– 26 marca otrzymałem wiadomość, że "Rudy" został przewieziony do gmachu Gestapo na Aleje Szucha – wspominał w Polskim Radiu "Wesoły". – Ustaliliśmy hasło, za pomocą którego miałem telefonicznie dać znać o tym, czy "Rudy" jedzie, czy nie jedzie, o której godzinie. Byłem wtedy na Szucha i widziałem niesionego na noszach, zupełnie skatowanego "Rudego" do więźniarki. Dlatego zdecydowałem się działać szybko i nadać sygnał telefoniczny nie ze sklepiku, który był wyznaczony jako miejsce telefonu, a bezpośrednio z gmachu Gestapo. Było dosyć duże napięcie nerwów, dlatego że korzystałem z telefonu, który stał na biurku, przy którym siedział gestapowiec. Ale zadzwoniłem, prosząc "pana Janka", i powiedziałem do niego, że "towar będzie dzisiaj dostarczony".
Jak to wyglądało z drugiej strony (ze względów bezpieczeństwa "Wesoły" dzwonił do pośrednika, "pana Janka"), opowiadał z kolei Andrzej Wolski ps. Jur.
– Tadeusz cichym głosem dał mi rozkaz: "Jur! Pójdziesz do restauracji, która znajduje się zaraz za rogiem, i tam zadzwonisz pod numer 925-60. Nawiążesz kontakt »w sprawie mąki«". Poszedłem. Knajpa normalnie warszawska, taka dorożkarska, pełna ludzi zapijaczonych, zadymiona. Zapytałem się oberżysty, czy mogę zadzwonić, nawiązałem kontakt "z panem Jankiem" – wspominał Andrzej Wolski "Jur".
Po minutach nerwowego oczekiwania na oddzwonienie "Jur" w końcu usłyszał wiadomość: "mąka już jest w drodze". Pobiegł szybko i przekazał wieści "Zośce".
"Pamiętam dobrze wszystkie szczegóły"
Co do przebiegu samej akcji – w archiwach radiowych zachowało się niewiele wspomnień. Ale nawet te fragmentaryczne uzmysławiają, jak dramatyczne i trudne musiały być dla Polaków te chwile.
– W pewnym momencie spostrzegłem, że od strony ulicy Długiej nadjeżdża niemiecki patrol policyjny na motocyklach. Siedziało na nich trzech żołnierzy – opowiadał Lech Suski "Katoda" o sytuacji tuż przed rozpoczęciem akcji. – Nie wiedziałem, co zrobić, czy puścić ich wolno, czy zacząć strzelać. Decyzja była bardzo trudna. To był jeden z najtrudniejszych momentów mojego życia.
Na szczęście "Katoda", który zabezpieczał wylot ulic od strony Starego Miasta, wytrzymał napięcie, nie wystrzelił, a niemiecki patrol się oddalił.
Tymczasem więźniarka - ciężarówka marki Renault - zbliżała się do Arsenału.
– Samochód jechał bardzo szybko – wspominał Witold Bartnicki ps. Kadłubek, ubezpieczający z kolei akcję od strony placu Teatralnego. – Byłem ogromnie zdenerwowany, bo od momentu przejechania samochodu upłynęło, tak mi się wtedy wydawało, mnóstwo czasu, a nie słyszałem żadnych strzałów. Zacząłem podejrzewać, że akcja z jakichś powodów została przerwana. Ale wkrótce wszystko się zmieniło. Rozległy się strzały.
Już na początku akcja nie przebiegała według założonego planu. W miejscu wydarzenia pojawił się nagle policjant granatowy, "Zośka" strzelił do niego. Strzały pewne usłyszał kierowca ciężarówki, bo w ostatniej chwili chciał zmienić kierunek jazdy.
Samochód został w końcu – po obrzuceniu go butelkami zapalającymi, po wymianie ognia z Niemcami – zatrzymany.
– Mimo lat, jakie upłynęły od tych chwil, wydaje mi się, że pamiętam dobrze wszystkie szczegóły – przywoływał moment akcji pod Arsenałem jej dowódca Stanisław Broniewski "Orsza".
– Najwyraźniej rysuje mi się w pamięci obraz grupki uwolnionych. Grupki biegnącej, w kilka sekund po otworzeniu więźniarki, w moim kierunku, na skos przez jezdnię. Muszę powiedzieć, że trudno zapomnieć fizycznie odczuwalną falę radości, która uderzyła w momencie, jak spostrzegłem tę grupkę. Radości jednak nie w pełni może zasłużonej. Myśmy całe nasze siły skupili na odbiciu naszego kolegi Janka Bytnara – wspominał "Orsza".
***
Czytaj także:
***
W akcję pod Arsenałem po stronie polskiej zaangażowanych było 28 osób. Dwóch akowców – Maciej Aleksy Dawidowski "Alek" i Tadeusz Krzyżewicz ps. Buzdygan – zostało ciężko rannych i wkrótce zmarło. Jeden z uczestników został schwytany, później rozstrzelany.
Straty nieprzyjaciela wyniosły: czterech zabitych i kilku rannych.
Janek Bytnar "Rudy" został odbity. Tak scenę spotkania z przyjacielem wspominał w swoim pamiętniku Tadeusz Zawadzki "Zośka":
"W tyle wozu ukazuje się Janek. Porwaliśmy go na ręce. Każde dotknięcie go przez nas wywoływało krzyk bólu. Patrzył na mnie olbrzymimi, szeroko rozwartymi oczami. Na twarzy malował się uśmiech poprzez skurcz bólu. Wziął moją rękę w swoją i trzymał mocno. Dłonie miał czarne i spuchnięte. Mówił: »Tadeusz. Ach, Tadeusz, gdybyś wiedział«. Uspokoiłem go, mówiąc, że za chwilę będzie w domu".
Janek Bytnar, bestialsko skatowany przez Niemców, mimo udzielonej mu pomocy medycznej nie przeżył. Zmarł 30 marca 1943 roku.
Wcześniej, bo już nazajutrz po akcji pod Arsenałem, Niemcy dokonali odwetu, rozstrzeliwując na Pawiaku 140 więźniów.
Jan Bytnar "Rudy" zmarł 30 marca 1943 r. Tego samego dnia zmarł Maciej Aleksy Dawidowski "Alek" – w czasie akcji pod Arsenałem i uwalniania "Rudego" Alek" został ciężko ranny. Na zdjęciu: grób bohaterów na warszawskich Powązkach. Fot. Shutterstock
jp
Źródła: www.ipn.gov.pl; "Akcja pod Arsenałem", www.batalionzoska.pl.