Premiera kolejnej adaptacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza "Znachor", tym razem w reżyserii Michała Gazdy, jest dobrą okazją, by przypomnieć autora tej książki oraz dzieje powstania i odbioru tego tekstu.
Jest rok 1936, Tadeusz Dołęga-Mostowicz zaczyna pisać swoją kolejną powieść, którą zatytułuje "Znachor". Jaki to był moment w biografii, przede wszystkim twórczej, tego pisarza?
Tadeusz Dołęga-Mostowicz był w tym momencie jednym z najbardziej poczytnych polskich autorów, jeśli nie najpoczytniejszym. A przy tym człowiekiem niesłuchanie majętnym, który dorobił się na swojej twórczości.
Działo się to już po wielkim sukcesie "Kariery Nikodema Dyzmy", która uczyniła Mostowicza gwiazdą literatury. Potem napisał jeszcze kilka powieści sensacyjnych, m.in. "Prokurator Alicję Horn", "Braci Dalcz i S-ka", stworzył również powieści obyczajowe, takie jak "Trzecia płeć", "Świat pani Malinowskiej".
Był zatem uznanym pisarzem, aczkolwiek było to uznanie publiczności. Jemu natomiast brakowało uznania krytyków zajmujących się tzw. literaturą wysoką. A ci albo w ogóle nie chcieli go dostrzegać, albo mówiono, że Mostowicz to "pornograf" czy "pisarz dla kucharek" (rzeczywiście w jego twórczości nie brakuje erotyzmu, ale pornografią ta twórczość na pewno nie jest). Oskarżano go też, że epatuje przemocą, pokazuje tylko ciemne strony rzeczywistości (napisał m.in. cykl o doktorze Murku, w którym II RP była opisana jako państwo dosyć nieprzyjazne dla ludzi wrażliwych i uczciwych).
Tadeusz Dołęga-Mostowicz myślał więc o tym, by przełamać ten stereotyp. Myślał o takiej fabule, w której mógłby pokazać rzeczywistość z lepszej strony, pokazać jasną stronę człowieka. Zresztą, on był pisarzem, który eksperymentował. Właściwie każda jego kolejna powieść jest inna. Starał się stworzyć coś nowego, czego jeszcze w polskiej literaturze popularnej nie było.
I to jest ten moment, w którym zaczyna pisać "Znachora".
Tadeusz Dołęga-Mostowicz, fotografia przedwojenna. Fot. Wikimedia/domena publiczna
Już same okoliczności powstawania tej książki wydają się intrygujące – bo w tle były inspiracje autentycznymi wydarzeniami?
Tak, Mostowicz zaczął pisać "Znachora" podczas wakacji w 1936 roku w Sikorzu. To był majątek Eugenii i Stanisława Piwnickich, którzy prowadzili otwarty dom, latem zapraszali do siebie artystów, literatów, tworzyli im tam warunki do pracy i do wypoczynku.
W 1936 Dołęga-Mostowicz był już przyjacielem domu w Sikorzu. I wydaje mi się, że pobyt tam dwojako zainspirował tego twórcę do napisania "Znachora".
Po pierwsze, podczas jednej z wycieczek po okolicy trafił do miejscowości Radotki. Tam był młyn, a jeden z jego pracowników słynął z tego, że leczy ludzi ziołami. Ów młynarz nazywał się Różycki (w ogóle tych Różyckich znachorów w Radotkach była cała dynastia, jeszcze niedawno jakiś znachor tam przyjmował, a może jeszcze przyjmuje).
Mostowicz, jako człowiek ciekawy świata, porozmawiał sobie z tym znachorem. Odwiedził też coś w rodzaju znachorskiego gabinetu, a znajdował się on w zwykłej wiejskiej chałupie. Zdaje się, że to zainspirowało pisarza do "Znachora" (w powieści zmienił nazwę Radotki na, bardziej po litewsku brzmiącą, Radoliszki).
To była pierwsza rzecz, jeśli chodzi o powstanie "Znachora". Według mnie pobyt w Sikorzu zainspirował pisarza jeszcze od innej, prywatnej strony.
Otóż Mostowicz w 1936 roku zaczął starać się o względy córki państwa Piwnickich – wtedy 15-letniej Kasi, na którą mówiono Kate. Pisarz zakomunikował rodzicom Kasi o swoim uczuciu do ich córki. I potem przez kolejne lata aż do śmierci Mostowicza, w 1939 roku, Kasia była jego "oficjalną kandydatką na narzeczoną". Mowa była o tym, że zaręczą się, kiedy Kasia skończy 18 lat, kiedy będzie mogła podjąć suwerenną decyzję. To miało przypaść na listopad 1939 roku, niestety pisarz tego nie dożył.
Ale była to rzeczywiście wielka miłość. I Mostowicz chyba się zastanawiał nad tym, co będzie, kiedy on się zestarzeje, a Kasia będzie o te ponad 20 lat od niego młodsza. I w "Znachorze" mamy właśnie taki motyw.
Główny bohater, profesor Rafał Wilczur, jest dużo starszy od swojej żony Beaty. Ona się w nim zakochała jako bardzo młoda dziewczyna. I wyszła za niego dzięki swoistemu splotowi podziwu dla mądrego mężczyzny i fascynacji intelektualnej. A jak wiemy z powieści, Beata w pewnym momencie, kiedy prof. Wilczur się postarzał, zakochała się w kimś młodszym. I porzuciła swojego męża.
Wydaje mi się, że Mostowicz stworzył w "Znachorze" sytuację fabularną, zastanawiając się nad swoją własną przyszłością.
***
Czytaj także:
A czy ta fabuła była od początku planowana w formie powieściowej?
Nie, Dołęga-Mostowicz napisał najpierw "Znachora" jako scenariusz filmowy albo szkic scenariusza. Dostarczył ten tekst jakiemuś filmowemu producentowi i… dostał odmowę!
To jest bardzo ciekawe, bo Mostowicz był przecież wielką gwiazdą literatury. A dwa lata wcześniej wielkim przebojem, chociaż różnie przyjętym przez krytyków, był film na podstawie jego powieści "Prokurator Alicja Horn". Co więcej, filmowcy wielokrotnie prosili pisarza o jakiś scenariusz. Tym bardziej, że jego książki były takie bardzo filmowe: tworzone w schemacie ówczesnego kina, z wyrazistymi bohaterami, ze scenami pościgów samochodowych, z mrocznymi sytuacjami, które przeplatały się z komicznymi.
Mostowicz tworzył swoje powieści właśnie na wzór filmów. A tu napisał scenariusz i dostał odmowę. Ów producent, niewymieniany przez pisarza z nazwiska, twierdził, że ta historia nie ma potencjału, że jest wydumana, no i nie ma suspensu, bo od samego początku wiadomo, że znachor jest profesorem Wilczurem.
Mostowicz pomyślał wtedy sobie, że szkoda tej historii. I przerobił ją na powieść.
Najpierw, jak to wówczas bywało, "Znachor" został opublikowany w odcinkach w gazecie: w "Wieczorze Warszawskim", potem nastąpiły przedruki w gazetach regionalnych.
Kiedy okazało się, że czytelnicy tak żywo na "Znachora" zareagowali, kolejki producentów filmowych – jeszcze zanim powieść skończyła się ukazywać w odcinkach – zaczęły się ustawiać pod mieszkaniem Mostowicza. Pisarz mógł wtedy już przebierać w propozycjach.
Kazimierz Junosza-Stępowski jako prof. Rafał Wilczur w filmie „Znachor” z 1937 r. w reż. Michała Waszyńskiego. Fot. NAC/domena publiczna
Efektem tych wyborów był, jak wiemy, film "Znachor" z 1937 roku w reżyserii Michała Waszyńskiego. Ale trzymając się samej książki – czy "Znachor" powtórzył wydawniczy sukces "Kariery Nikodema Dyzmy"?
Ten sukces był z całą pewnością jeszcze większy niż przy "Dyzmie", dlatego że powiększył się krąg czytelników. Musimy bowiem pamiętać o tym, jak wyglądało czytelnictwo w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym. Szacuje się, że ci, którzy aktywnie czytali, należeli do około dziesięciu procent ówczesnego polskiego społeczeństwa. A siedemdziesiąt pięć procent Polaków to byli wtedy chłopi – którzy nie czytali i to z kilku powodów.
Po pierwsze, część z nich była po prostu niepiśmienna. Po drugie, nie czytali z powodów ekonomicznych. Owszem, przed I wojną światową zaczęło się kształtować chłopskie czytelnictwo, ale ono potem upadło, dlatego że polska wieść znalazła się w gospodarczej zapaści, która się pogłębiła podczas Wielkiego Kryzysu. Chłopów nie było stać na książki ("Kariera Nikodema Dyzmy" kosztowała np. 10 zł, dla chłopów to był majątek).
Dlatego Mostowicz postanowił uczynić ze "Znachora" taką książkę – i taką fabułę – która dotrze do chłopów. Bo, co warto podkreślić, należał on do tych pisarzy, którzy myśleli o czytelniku. Oczywiście, każdy pisarz myśli o tym, kto go będzie czytał, ale dla Nałkowskiej czy dla Tuwima takim wymarzonym odbiorcą był inteligent, intelektualista. Natomiast Mostowicz patrzył na to inaczej.
Można powiedzieć, że on podbił pewien obszar czytelniczy, który do tej pory był niezagospodarowany. Kiedy "Znachor" ukazywał się w odcinkach, docierały do pisarza wiadomości, że w różnych wsiach prenumerują gazety po to, żeby zbierać się gdzieś u sąsiada, w miarę dobrze czytającego, i żeby ten czytał innym "Znachora" na głos. Potem, kiedy w 1937 roku ukazał się "Znachor" filmowy, odbywały się pielgrzymki ludzi, którzy szli ze wsi do miasteczka, by tę adaptację zobaczyć.
Dołęga-Mostowicz mógł "Znachora" zdyskontować finansowo, mógł na tym bardzo dobrze zarobić. Ale on zrobił coś niezwykłego. Ten pisarz, który umiał dbać o swoje interesy, w tym przypadku niejako uwolnił "Znachora". Zgadzał się na przedruki, na tanie wydania dołączane do gazet, na publikowanie prasowych odcinków "Znachora" w formie już do wycięcia i własnego spięcia w książkę.
"Znachor" stał się w ówczesnej Polsce własnością publiczną. Była to naprawdę "znachoromania", a prof. Wilczur stał się polskim bohaterem ludowym. Dlaczego? Proszę choćby zwrócić uwagę na to, jak opisane są w tej powieści wiejskie charaktery: z ogromną życzliwością, z empatią. To są ludzie może niewykształceni, ale kierujący się w swoim życiu wzniosłymi wartościami. Chłopi nie są tu przedstawieni w protekcjonalny sposób. Dlatego publiczność chłopska patrzyła na "Znachora" jak na swoją epopeję.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz, "Znachor", okładka tużpowojennego wydania. Fot. Polona/domena publiczna
Mówił Pan o tym literackim zagospodarowaniu przez Dołęgę-Mostowicza obszarów wcześniej niedocenianych albo i pogardzanych. Ówcześni znawcy zarzucali autorowi "Znachora", że te artystyczne wybory pisarza wypływają z wyrachowania, ze schlebiania "najmniej wybrednym gustom". Według Pana książki za taką strategią Mostowicza stało jednak coś więcej.
Mostowicz od początku swojej kariery pisarskiej, a nawet od czasów, kiedy jeszcze zajmował się dziennikarstwem, mówił o tym, że literatura popularna i film powinny docierać z wartościowym przekazem do bardzo szerokiej publiczności. Że to są wehikuły, dzięki którym można bardzo wiele zrobić.
Jego koledzy po piórze wyobrażali sobie swoją misję w ten sposób, że będą docierać do inteligentów, może do ziemiaństwa. A pozostałych trzeba zostawić, bo "przecież oni mają tak fatalny gust". A Mostowicz chciał właśnie docierać do tych, do których jego koledzy nie docierali.
Proszę zobaczyć: prof. Wilczur jest to taki inteligent, jakiego polski lud by chciał, jakiego potrzebował. Ten bohater nawet wtedy, kiedy już odzyskał pamięć, myślał o tym, że po prostu Polacy potrzebują opieki medycznej. No i trzeba zrobić wszystko, żeby oni tę opiekę mieli. On jest cały czas wybitnym chirurgiem, ale zaczyna myśleć o medycynie w inny sposób. Przede wszystkim o tym, jako o czymś - w podstawowym zakresie - powszechnie dostępnym. Dopiero potem jako o dyscyplinie, w której ważni są wirtuozi dokonujący jakichś nadzwyczajnych operacji.
Mimo tych niewątpliwych wartości "Znachora" – czy książka ta przetrwała próbę czasu? Dziś "Znachor" kojarzony jest przede wszystkim z jego filmowymi adaptacjami. Czy polecałby Pan tę powieść współczesnemu czytelnikowi?
Polecałbym, jak najbardziej. Jest to ponadczasowa baśń o tym, że ludzie bywają różni, ale generalnie są dobrzy, kierują się w życiu raczej wzniosłymi motywacjami. To jest tekst niezwykle krzepiący.
Co do filmu zaś: pamiętajmy o tym, że adaptacja Jerzego Hoffmana powstała wtedy, kiedy jeszcze duża część publiczności mogła pamiętać "Znachora" przedwojennego. To było niejako przypomnienie świata sprzed kilku dekad. Teraz będziemy oglądali nową ekranizację, nie pamiętając tego, czym była ta powieść, jaką zrobiła furorę. A wydaje mi się, że właśnie o żywotności "Znachora" jako powieści świadczy to, że jest on wciąż adaptowany. Bo przecież mamy nie tylko filmy, ale i słuchowiska radiowe, i spektakle teatralne.
"Znachor” jest cały czas obecny, cały czas wzrusza. I cały czas ma swoją publiczność.
Rozmawiał Jacek Puciato