W liceum uczyła się w klasie o profilu aktorskim, wybór studiów nie był więc przypadkowy. Marta Nieradkiewicz ukończyła Łódzką Filmówkę i od sześciu lat jest w drodze - między Bydgoszczą, Wrocławiem, Opolem i Krakowem.
- Moje pierwsze aktorskie wspomnienie wiąże się ze szkołą podstawową. W jednym z przedstawień grałam drzewko, miałam zielone getry, a na bluzce zielone listki... - śmieje się gość "EX Magazine". - Za to w liceum już wiedziałam, że to właściwy kierunek, tyle że miałam problem, bo w ogóle nie wymawiałam litery "r". To mnie dyskwalifikowało już na starcie i było powodem gigantycznej pracy, którą wykonałam z logopedą - wspomina.
Do szkoły filmowej w Łodzi Marta Nieradkiewicz dostała się za drugim podejściem. Na pierwszym roku towarzyszył jej niepohamowany entuzjazm; nieco później pojawiły się wątpliwości. Aktorka trafiła do obsady popularnego serialu telewizyjnego, zaczęła dobrze zarabiać i zauważyła, że przestają ją zapraszać na castingi.
- Podsumowałam wszystkie "za" i "przeciw"; doszłam do wniosku, że jeśli teraz nie powiem "nie", to najprawdopodobniej będzie to ostatnia rola, jaką zagram w życiu - wspomina rozmówczyni Uli Kaczyńskiej. - Dostałam etat w teatrze w Bydgoszczy i zaczęłam, krok po kroku, odbudowywać w sobie wiarę we własne możliwości i w aktorski fach...
W listopadzie Martę Nieradkiewicz oglądać będziemy mogli w "Płynących wieżowcach" w reżyserii Tomka Wasilewskiego.
- Z Tomkiem poznaliśmy się jeszcze w szkole filmowej, a przy jego fabularnym debiucie byłam nawet drugim reżyserem - opowiada aktorka. - W "Płynących wieżowcach" gram dziewczynę, której chłopak zakochuje się w innym mężczyźnie. Pracując na planie, mieliśmy świadomość, że dotykamy delikatnej materii. Graliśmy na detalach i nie wprost, bo tego wymagał od nas reżyser. Mam wrażenie, że się udało. Że zrobiliśmy dobry film - podkreśla.
kul