Święta Bożego Narodzenia to czas, który jednoznacznie kojarzy się z ciepłem rodzinnego domu, spotkaniami z bliskimi i suto zastawionym stołem. Jednak zaledwie kilkadziesiąt lat temu tysiące naszych rodaków o takich warunkach mogło tylko pomarzyć. W sowieckich łagrach czy podczas zesłania na Syberii jedyne, co im pozostało, to wspomnienia o poprzednich Świętach i nadzieja, że następne spędzą w domu z najbliższymi.
Wigilia żołnierska
Na terenach II Rzeczypospolitej, które od września 1939 roku znajdowały się pod sowiecką okupacją, w latach 1940-1941 przeprowadzone zostały cztery masowe deportacje. W ich wyniku bydlęcymi wagonami na Sybir i do Kazachstanu wywieziono nawet kilkaset tysięcy ludzi, w większości Polaków.
Jedną z takich osób był Mieczysław Serwacki, który w 1940 roku trafił do sowieckiego łagru. W kolejnym roku dostał się do formowanej w ZSRR polskiej armii pod dowództwem gen. Władysława Andersa. W audycji Radia Wolna Europa wspominał, jak wyglądała Wigilia roku 1941 w obozie 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty, do której został przydzielony. Jednostka formowała się w Tatiszczewie koło Saratowa nad Wołgą.
05:49 Mieczysław Serwacki wigilia rwe 1986.mp3 Wspomnienia Mieczysława Serwackiego - żołnierza armii gen. Władysława Andersa na temat pierwszej Wigilii po wyjściu z łagrów sowieckich w 1941 roku. Fragment audycji przygotowanej przez Krystynę Miłotworską (RWE, 24.12.1986)
- Stałem na baczność w czworoboku uformowanym przez 5 dywizjon artylerii przeciwlotniczej. Pośrodku czworoboku nasz dowódca odczytywał rozkaz świąteczny generała Andersa. Słowa padały w podniosłej ciszy - opowiadał w 1986 roku Mieczysław Serwacki.
Dla najmłodszego wówczas żołnierza dywizjonu i jego kolegów chwila ta była niezwykle wzruszająca.
- Oczy błyszczały mocno podnieconą radością. Po wrześniowej klęsce i tysiącu późniejszych klęsk osobistych, po długich dniach i nocach ciągłego poniżania, po tiurmach [pot. carskie lub sowieckie więzienia - przyp. red.], łagrach i zsyłkach, po konwojach i transportach była to pierwsza Wigilia wolności. "Bóg się rodzi, moc truchleje" darliśmy się na cały głos, aż sypał się śnieg ze świerków, a na policzkach marzły łzy wzruszenia, których nie można było opanować - opowiadał żołnierz gen. Andersa.
Armia Andersa - zobacz serwis specjalny
Wkrótce do 5 dywizjonu dołączyły pozostałe oddziały i cała dywizja, mimo czterdziestostopniowego mrozu, chóralnie śpiewała polskie kolędy na rosyjskiej ziemi.
- Na pytanie o mój najszczęśliwszy wieczór wigilijny w całym życiu bez wahania odpowiedziałbym, że właśnie ten. Później były inne, syte, pyszne, z dzwonami najpiękniejszych katedr i najlepszymi chórami, ale jakże to wszystko jest uboższe od tamtej nocy nad Wołgą - dodawał Mieczysław Serwacki.
Za obozowymi drutami
Zupełnie inne wspomnienia mieli żołnierze Armii Krajowej, którzy zostali wywiezieni w głąb Rosji pod koniec wojny. Dla Sowietów stanowili "niebezpieczne elementy", przeszkadzające w budowaniu nowych porządków na przyłączonych do ZSRR Kresach Wschodnich i podporządkowanej Stalinowi Polsce. Z wyrokami "niemieckich kolaborantów" lub "zdrajców ojczyzny sowieckiej" polscy żołnierze trafiali do obozów na dalekiej Syberii.
12:08 wigilie zesłańców 1994.mp3 Wspomnienia sióstr zesłanych z całą rodziną na Syberię i żołnierza 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, więźnia sowieckich łagrów. Audycja "Wigilie zesłańców" przygotowana przez Wandę Paszewską (PR, 25.12.1994)
- Pierwsze Święta w łagrach były chyba najcięższe - wspominał w audycji Polskiego Radia żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, który pod koniec 1944 roku trafił do zespołu łagrów w Borowiczach. - Nie byliśmy przygotowani do tak trudnych warunków.
Więźniom nieustannie towarzyszyły głód, zimno, wszy oraz upokarzający surowy reżim obozowy. Jak wyglądała Wigilia w Borowiczach w 1944 roku?
- Mnie i kolegom zostało kilka skórek z chleba. Dzieliliśmy się tymi skrawkami jak opłatkiem, życząc sobie przede wszystkim powrotu do kraju. Myśli nasze biegły do domów, rodzin. To wszystko musieliśmy przeżyć w ciszy, a przy życiu utrzymywała nas nadzieja, że wrócimy - słyszymy w audycji z 1994 roku.
Dwa lata później, po przeniesieniu do obozu położonego jeszcze dalej w głębi Rosji, za miastem Świedrłowsk (ob. Jekaterynburg), Święta wyglądały trochę inaczej.
- Były tam lepsze warunki mieszkaniowe, ale sam obóz położony był w środku tajgi. Dojazd był po grobli zrobionej z okrąglaków, a wokół same moczary i bagna syberyjskie. Depresja dopadła wówczas nawet tak dzielnych ludzi, jak ci zahartowani w bojach żołnierze - kontynuował wspomnienia łagiernik.
W Wigilię osadzonym pozwolono śpiewać kolędy.
- Ale cóż to był za śpiew, kiedy z tych łagrów otoczonymi wysokimi na dwa metry deskami widać było tylko wierzchołki drzew i budki strażnicze. Mimo tego wszystkiego przetrwaliśmy - dodał.
Kolędowanie z kryminalistkami
Danuta Kominiak, łączniczka i członek małego sabotażu Armii Krajowej, została aresztowana we wrześniu 1944 roku. Trzymiesięczne śledztwo zakończyło się rozprawą sądową w Wigilię Bożego Narodzenia. Została skazana na 10 lat łagru i 5 lat przymusowego osiedlenia. Po sześciu tygodniach drogi w wagonie towarowym dotarła do obozu w Połowince na Uralu.
Tak w audycji Polskiego Radia wspominała Wigilię 1945 roku:
- Choinkę na naszą prośbę przyniosły nam z lasu Litwinki. Ozdobiłyśmy ją sznureczkami, niteczkami, watą. Jedyną zabaweczką był krasnoludek, któremu przyczepiłyśmy tabliczkę z numerem paragrafu, z którego byłyśmy sądzone - mówiła Danuta Kominiak w audycji z 1992 roku.
13:30 wspomnienia sybiraków 1992.mp3 Sybiracy - Tadeusz Prężyna, Maria Wójcicka i Danuta Kominiak - przywołują swoje bożonarodzeniowe wspomnienia. Audycja "Inne święta" przygotowana przez Małgorzatę Glabisz-Pniewską (PR, 26.12.1992)
Sybiraczka zaznaczyła, że były to jeszcze dobre czasy, ponieważ więźniarkom pozostały małe zapasy przywiezionej żywności.
- Wyjęłyśmy swoje zapasy, czyli pół tuszonki i konserwę rybną. Chleb, który otrzymałyśmy na kolację, pokroiłyśmy na drobne kawałeczki. Podzieliłyśmy się tymi kanapeczkami, siadłyśmy na łóżkach i zaczęłyśmy śpiewać kolędy. Całkowicie się zapomniałyśmy - wspominała więźniarka.
Świąteczny śpiew zaalarmował strażników, którzy wpadli do baraku, wyrzucili choinkę i zakazali śpiewania. Gdy wyszli, polskie więźniarki odwiedziły rosyjskie kryminalistki, które w obozie miały duże wpływy. Rosjanki zauroczone Polkami kazały im śpiewać dalej.
- Powiedziały: "Strażnicy nie mają tu nic do powiedzenia, my wam pozwalamy, śpiewajcie". I myśmy te kolędy śpiewały, a Rosjanki siedziały i słuchały. Nikt nam więcej nie zabronił śpiewać kolęd - dodała Danuta Kominiak.
"To były normalne, pracowite dni"
W ateistycznym, totalitarnym kraju, jakim był Związek Radziecki, władze nie uznawały chrześcijańskich świąt. W łagrach te dni nie różniły się od pozostałych, w których więźniowie byli zmuszani do wykonywania morderczej pracy.
- Wigilia i Święta to były normalne, pracowite dni - mówił w audycji z 1992 roku Tadeusz Prężyna.
Więzień sowieckich łagrów tak wspominał Wigilię 1945 roku:
- Nie była ona ciekawa, bo nie było choinki. Kiedy wróciliśmy wieczorem po pracy, barak oświetlały dwa patyczki świerkowe. Kolacja był normalna. Życzenia jakie mogły być? Oczywiście powrotu do domu. Ktoś zanucił kolędę, ktoś inny podchwycił, ale to wszystko było na zaciśniętym gardle. Nikt nie poderwał tej kolędy, nikt nie miał siły śpiewać.
W Wigilię 1946 roku polskie więźniarki w Połowince na Uralu miały za zadanie odśnieżyć 18-kilometrowy odcinek drogi. Gdy zapadł zmrok, wyczerpane Polki, którym w śnieżycy udało się odkopać nieco ponad połowę zasypanego traktu, poprosiły dziesiętnika o zakończenie pracy. Strażnik, z pochodzenia Niemiec, zarządził powrót do obozu.
- Byłyśmy takie szczęśliwe. W międzyczasie śnieg przestał padać. Zauroczyła nas sceneria: zaśnieżone lasy, a w tle majaczące szczyty Uralu. Idąc, zaczęłyśmy śpiewać kolędy, w tym "Stille Nacht! Heilige Nacht!" dla naszego dziesiętnika, który płakał i rękawem wycierał łzy - opowiadała Danuta Kominiak.
Po dotarciu do obozu w baraku czekała na więźniarki świąteczna wieczerza.
- Starsze panie, który nie były z nami w pracy, zdołały ubrać choinkę watą, sznurkami i podartą gazetą. Przyniosły nam kolację, czyli śledzie, chleb i zupę grochową - dodała.
"Okresy świąteczne dodawały wiary"
W łagrze jedynie w wigilijny wieczór można było choć trochę odczuć ducha Świąt.
- W warunkach obozowych Boże Narodzenie wiązało się tylko z wigilią. I to tylko dlatego, że wyniosłyśmy to z domu i tęskniłyśmy za tym. To łączyło się to z naszymi wspomnieniami z dzieciństwa. Jako dziecko uważałam Boże Narodzenie za najpiękniejsze święta i to zderzenie, ten kontrast to było naprawdę smutne - mówiła Danuta Kominiak.
W warunkach codziennej ciężkiej pracy, głodu, zimna i braku pewności, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy się bliskich, Święta były czasem wyjątkowym.
- Te okresy świąteczne, okresy cichej modlitwy dawały bardzo dużo wewnętrznej wiary w to, że to przeminie – wspominał w 1994 roku żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.
Na zesłaniu
Inną, obok skazania na katorżniczą pracę w łagrze, formą represji stosowaną przez Sowietów na podporządkowanych sobie ziemiach polskich była deportacja. Na zesłanie, czyli przymusowe osiedlenie się na danym terenie, Sowieci zsyłali całe rodziny.
- Na kolację wigilijną były ugotowane w mundurkach ziemniaki, cebula pokrojona w plasterki i polana olejem, który mama zdobyła z innego kołchozu, i przede wszystkim zupa, czyli kapusta kiszona z wodą i starkowaną rzepą - wspominały w audycji Polskiego Radia jedne ze Świąt siostry, które jako dzieci wraz z rodzicami spędziły na Syberii lata 1941-1946.
Cała rodzina zajmowała jeden pokój w domu Rosjanki, mieszkającej z synem. W Boże Narodzenie w maleńkiej izbie pod sufitem powieszono choinkę, a obok kołyskę, w której spała najmniejsza, trzecia siostrzyczka.
- Nie mieliśmy opłatka, więc podzieliliśmy się czarnym, gliniastym chlebem. Mama zaczęła "Lulajże, Jezuniu" i tak wszyscy śpiewaliśmy, a tata ciągle wychodził. Ja, mając te 12 lat, myślałam, że może po prezent jakiś dla nas, ale on chyba płakał. Mama też płakała, a ja zastanawiałam się "dlaczego?", przecież była cała miska kartofli - słyszymy w audycji.
"Cieszyłam się, że mogę się najeść"
Podczas jednej z masowych deportacji na Syberię wywieziona została Maria Wójcicka, córka oficera Wojska Polskiego. Wraz z siostrą zamieszkały w rejonie Gór Ałtajskich, na pograniczu Rosji, Mongolii i Kazachstanu. W audycji Polskiego Radia wspominała jedną z Wigilii z tego czasu.
- Była tak strasznie mroźna zima, bo mróz dochodził do minus 60 stopni. Mieszkałyśmy w takim zimnym pokoju, na ścianach cały czas utrzymywał się szron o grubości jakichś dwóch centymetrów - mówiła.
Trzy miesiące wcześniej jej starsza siostra za pracę dostała dynię, którą obiecały sobie zjeść dopiero w Wigilię. Przy nieustającym głodzie wymagało to dużych pokładów silnej woli.
- Taki był człowiek głodny, że zjadłby tę dynię oczami, no ale w końcu się doczekałyśmy. Zrobiłyśmy z dyni lepioszki [rodzaj placków chlebowych, popularnych w Azji Środkowej - przyp. red.] i jeden cieńszy placek jako opłatek. Ubrałyśmy też choinkę. Nie było waty, więc poskubałyśmy kołdrę. Podzieliłyśmy się tym niby-opłatkiem i zaczęłyśmy ucztować. Pamiętam, że jako dziecko cieszyłam się tylko z tego, że mogę się najeść - wspominała Sybiraczka.
***
Zachęcamy do wysłuchania archiwalnych audycji Polskiego Radia, w których zesłańcy i łagiernicy dzielą się swoimi wspomnieniami o Świętach spędzonych na Syberii.
Tomasz Horsztyński