"Droga do Polski" Samuela Bogumiła Lindego – tego wielkiego miłośnika polskiej książki i polszczyzny, zmarłego 8 sierpnia 1847 roku w Warszawie – była oznaczona wielką pracowitością, konsekwentnym dążeniem do obranych celów, uporem godnym odkrywcy nowych lądów.
A podróż ta zaczęła się w 1771 roku, u progu epoki zwanej oświeceniem, w toruńskiej rodzinie. Ojciec Samuela, szwedzki imigrant, zajmował się ślusarstwem, ale i piastował stanowisko miejskiego rajcy. Matką zaś była torunianka o niemieckich korzeniach.
Nic nie zapowiadało, że najmłodsze z ośmiorga dzieci państwa Lindów stanie się w przyszłości jedną z wielkich postaci polskiej kultury.
Alojzy Misierowicz, "Toruń nad Wisłą: dom, w którym się urodził w r. 1771 Samuel Bogumił Linde", 1880 r. Fot. Polona/dp
"Polskiego do końca nigdy nie opanował"
– Wtedy, za czasów młodości Lindego, wychowywało się "na kogoś". Rodzina inwestowała, zwłaszcza w chłopaka. No i w którymś momencie planów rodzinnych postanowiono, że zostanie on pastorem – mówił w Polskim Radiu językoznawca prof. Włodzimierz Gruszczyński.
I tak 18-letni Samuel, ukończywszy toruńskie gimnazjum, pojechał do Lipska. "Udałem się za radą i pomocą brata mego księdza kaznodziei w Gdańsku, w roku 1789, do uniwersytetu lipskiego", wspominał Linde początek swoich studiów teologicznych.
Pod koniec lipskiej edukacji natomiast nastąpił ów wiążący dla całej biografii przyszłego uczonego moment. Jeden z ówczesnych nauczycieli Lindego – widząc, jak uzdolnionego ma studenta – namówił go, by ten starał się o zwolnioną właśnie uniwersytecką posadę lektora języka polskiego. Ponoć wtedy jeszcze, w 1791 roku, Linde był daleki od określenia go mianem mistrza polszczyzny (choć język ten, jako torunianin, znał). Ale gdy posadę lektora uzyskał, z pasją zabrał się za naukę.
– Wielokrotnie we wspomnieniach ludzi jemu współczesnych i jego własnych powraca myśl, że polski to jest język, którego nigdy dokładnie nie opanował. Ale na tyle dobrze go znał, że mógł być lektorem – mówił w radiowej Dwójce o tym intrygującym aspekcie życia przyszłego polskiego leksykografa prof. Mirosław Bańko, językoznawca.
15:34 2017_08_16 15_01_24_PR2_Kwadrans_bez_muzyki.mp3 "Samuel Bogumił Linde. Portret leksykografa". Mówią Jolanta Zaczkowska i prof. Mirosław Bańko. Audycja Anny Sieradzan z cyklu "Kwadrans bez muzyki" (PR, 16.08.2017)
"Żyłem z Polakami, dla Polski"
Wraz z posadą lektora uzdolniony torunianin otrzymał również stanowisko "przysięgłego translatora Sądu Handlowego w Lipsku".
"Powinnością jego odtąd było (pisał po latach Linde, w trzeciej osobie!, o tym etapie swojego życia) szczególniejsze usiłowania poświęcić poznawaniu literatury polskiej, w czym niemało korzystał z obcowania codziennego z bawiącymi wtedy w Lipsku i Dreźnie znakomitymi Polakami".
Ważną bowiem okolicznością, która wpłynęła na Lindego, były inspirujące spotkania z przedstawicielami polskiej elity kulturalnej przebywającej wówczas w tych niemieckich miastach. Miejsca te były głównymi ośrodkami oświeceniowej emigracji politycznej obozu reform po klęsce wojny w obronie Konstytucji 3 maja.
Wśród osób, które poznał tam Linde byli m.in.: Julian Ursyn Niemcewicz (którego "Powrót posła" Linde przełożył na niemiecki), Ignacy Potocki, Franciszek Ksawery Dmochowski czy Hugo Kołłątaj. Przyjaźń z tymi polskimi twórcami i działaczami wpłynęła choćby na to, że Linde przetłumaczył na język niemiecki dwutomową rozprawę "O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja".
Więcej na temat Konstytucji 3 maja znaleźć można w serwisie [kliknij obrazek poniżej]:
"Żyłem w Lipsku jak w Polsce, z Polakami, dla Polski", napisze później autor "Słownika języka polskiego".
Naukowe buszowanie po bibliotekach
Pomysł napisania słownika przyszedł Samuelowi Lindemu do głowy, kiedy pracował jako lektor na lipskim uniwersytecie.
– Zachował się jak nauczyciel języka obcego, któremu przyszło uczyć w kraju, gdzie nie ma odpowiednio dobrego słownika. Zaczął po prostu wypełniać tę lukę – opowiadał prof. Włodzimierz Gruszczyński.
Rzecz jasna praca ta nie należała do najłatwiejszych.
Na początku Samuel Linde robił wypisy ze wcześniejszych słownikowych źródeł – choćby z "Nowego dykcjonarza, to jest mownika polsko-niemiecko-francuskiego…" z lat 40. XVIII wieku autorstwa Michała Abrahama Trotza.
W 1894 roku (wcześniej zdążył zrobić jeszcze doktorat z filozofii) Linde przyjechał do Warszawy. Tu, obok innych zajęć, "oddawał się raz przedsięwziętej koło słownika pracy, pożytkując ze znajdującej się w Warszawie Biblioteki Załuskich, z bibliotek pijarskich, z obcowania z sławnej pamięci Kopczyńskim (Onfurym, prekursorem badań nad polską gramatyką – przyp. red.) i Dmochowskim", pisał w autobiografii.
Czas spędzony w warszawskich bibliotekach należał do kolejnego etapu gromadzenia przez Samuela Lindego materiałów do słownika. Następną bardzo ważną okolicznością, która pomogła przy tym zakrojonym na szeroką skalę przedsięwzięciu, była praca Lindego na stanowisku bibliotekarze u hrabiego Józefa Ossolińskiego w Wiedniu.
29:39 samuel bogumił linde___420_06_ii_tr_0-0_7f572866[00].mp3 "Biografie niezwykłe: Samuel Bogumił Linde". O leksykografie opowiada m.in. prof. Włodzimierz Gruszczyński. Audycja Elżbiety Łukomskiej (PR, 28.04.2006)
06:20 samuel bogumił linde - twórca słownika języka polskiego___2170_02_iv_tr_0-0_1080036426e4f87f[00].mp3 Samuel Linde - audycja Andrzeja Sowy i Wojciecha Dmochowskiego z cyklu "Kronika niezwykłych Polaków". (PR, 4.07.2002)
"To największe novum tego dzieła"
Józef Maksymilian Ossoliński – późniejszy założyciel Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie – zaprosił Samuela Lindego do uporządkowania swojego księgozbioru. Uczony z Torunia od tego zaczął, ale zajął się również poszerzaniem biblioteki.
– Jemu te książki były potrzebne jako źródło cytatów do ilustracji użycia wyrazów w słowniku – mówił w Polskim Radiu prof. Mirosław Bańko. Dzieło Lindego bowiem miało opierać się, i tak się stało, na nieprzeliczonych źródłach.
– To, co bodaj było w tym słowniku najnowocześniejszego, to jego materiałowy charakter. To znaczy: słownik mówi przede wszystkim językiem cytowanych w nim autorów. I ten dokumentacyjny charakter to jest chyba największe novum tej pracy. Bo, owszem, cytowali przed Lindem różni leksykografowie, ale czynili to raczej dla ozdoby, dla podniesienia autorytetu słownika. A nie tak, jak Linde: dla systematycznej ilustracji, dla pokazania, że słowo jest w użyciu, od jak dawna, przez kogo, w jaki sposób. To był wynalazek Lindego, którym on wyprzedził swój czas – podkreślał prof. Mirosław Bańko.
60 000 haseł, 3 wieki polszczyzny
Jak ponad 200 lat temu wyglądała w praktyce praca na takim ogromnym materiale?
Jeszcze w czasach wiedeńskich Linde miał w swoim pokoju koszyki. Każdy koszyk z inną literą. Gdy uczony coś przeczytał, znalazł interesujący go fragment z użyciem danego słowa, wrzucał do tych koszyków karteczki z notatkami.
Kiedy Linde wrócił z Wiednia do Warszawy, jego warsztat pracy się rozwinął. – Zamiast koszyków pojawiły się szufladki i w tych szufladkach, w porządku alfabetycznym, Linde gromadził cytaty z przekładami słownikowym – opowiadał prof. Mirosław Bańko.
***
Czytaj także:
***
Praca nad "Słownikiem języka polskiego" trwała około dwóch dekad.
– Dobrodziejów była setka. Linde, pisał, drukował, robił korektę. Co więcej, on przeniósł drukarnię do swojego domu, kupował czcionki, dbał o papier. Wszystkiego praktycznie sam doglądał – mówiła w Polskim Radiu Jolanta Zaczkowska z Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, znawczyni dorobku toruńskiego językoznawcy. – Praca, którą wykonał, jest ogromna. Ale oczywiście towarzyszyła mu masa ludzi. On miał ten wielki talent skupiania wokół siebie ludzi z pasją, którzy chcieli mu pomóc, którzy skupiali się nad tymi jego dziełem.
Wydany w latach 1807-1814 "Słownik języka polskiego" Samuela Bogumiła Lindego był pierwszym w dziejach polskiej leksykografii tego typu publikacją. Zawierał około 60 000 haseł z różnych sfer polszczyzny, z ich odpowiednikami w innych (gł. niemieckim i słowiańskich) językach, z informacją o znaczeniu, częściowo o pochodzeniu danego wyrazu oraz - co stanowi ogromną wartość tego dzieła – z przykładami użycia wziętymi z tekstów od XVI do pocz. XIX w.
Portret Samuela Bogumiła Lindego autorstwa Fryderyka Chopina, 1. poł. XIX w. Fot. PAP/Andrzej Rybczyński
Szkoła mistrzów, kuźnia talentów
Jeszcze w trakcie prac nad dziełem swojego życia, w 1803 roku, Samuel Linde przeniósł się do Warszawy, gdzie objął kierownictwo nowego liceum (stanowisko to piastował aż do emerytury) mieszczącego się w w latach 1804-17 w Pałacu Saskim.
Co to była za placówka?
Liceum Warszawskie – przez pierwsze dwa lata działalności pod nazwą Królewskie Liceum Warszawskie – funkcjonowało od 1804 do 1831 roku. Tę państwową średnią szkołę męską powołały władze pruskie (Warszawa leżała wówczas w granicach zaboru pruskiego), a jej nieoficjalnym i rozpisanym na lata celem miała być germanizacja młodych Polaków.
Dzięki umiejętnie kierującemu Liceum Samuelowi Lindemu zamierzeń tych nie udało się zrealizować. Co więcej, po utworzeniu Księstwa Warszawskiego (1807) szkołę przystosowano do potrzeb polskich.
O bardzo wysokim poziomie nauczania w Liceum świadczy choćby fakt, że gdy w 1816 roku (już w okresie Królestwa Polskiego) powołano Królewski Uniwersytet Warszawski, część licealnych nauczycieli została jego wykładowcami. Warto przy tym zaznaczyć, że kadrę Liceum współtworzyli, oprócz Samuela Lindego, takie postaci, jak Zygmunt Vogel (nauczanie rysunku i malarstwa), Franciszek Salezy Dmochowski (polonista), Dawid Chrystian Beicht (profesor historii, geografii i niemieckiego) czy Mikołaj Chopin, ojciec Fryderyka (nauczyciel francuskiego).
Z drugiej strony zaś wychowankami tej jednej z najlepszych placówek oświatowych na Mazowszu byli m.in. Fryderyk Chopin, Karol Beyer (zwany "ojcem polskiej fotografii"), Julian Fontana (pianista i kompozytor), Oskar Kolberg (etnograf i folklorysta) czy poeta Zygmunt Krasiński.
ZOBACZ SERWIS SPECJALNY [kliknij obrazek poniżej]:
Życie wśród książek
"Ważna jest rzecz dla Polaków mieć słusznych ludzi w Warszawie. (…) Dobrze, że Linde otrzymał wybór", pisał Jan Śniadecki, polski matematyk i reformator oświaty, na wieść o tym, że Samuel Bogumił Linde będzie kierował Liceum Warszawskim. Opinia ta świadczy o tym, jak wielkim szacunkiem cieszył się ten związany najpierw z Lipskiem, a potem z Wiedniem uczony.
Linde kierował z powodzeniem warszawskim liceum przez prawie trzydzieści lat. Był poza tym urzędnikiem w wielu ważnych instytucjach oświatowych pierwszej połowy XIX w. Autor monumentalnego słownika wsławił się również jako współtwórca i dyrektor Biblioteki Publicznej przy Królewskim Uniwersytecie Warszawskim – namiastki książnicy narodowej, księgozbioru gromadzącego m.in. bezcenne druki dawne.
Dowodem wielkiego uznania, jakim cieszył się Linde, było m.in. przyznanie mu szlachectwa. Stał się również honorowym członkiem uniwersytetów w Krakowie i w Wilnie, a także kilku zagranicznych towarzystw naukowych.
"Samuel Bogumił Linde: za słownik języka polskiego: ziomkowie 1816", grafika przedstawiająca złoty medal przyznany uczonemu z Torunia. Fot. Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy - Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego/dp
Historia życia Samuela Bogumiła Lindego – pół-Szweda, pół-Niemca – pokazuje, z jakiż złożonych nici utkana jest materia dziejów polskiej kultury.
"Postać Lindego stanowi (…) jedną z najciekawszych i najbardziej sugestywnych ilustracji fascynującego procesu kulturowego, jakim była trwała polonizacja osób z różnych stron przybywających do Rzeczypospolitej i decydujących się na stałe w niej osiedlenie; procesu, dodajmy, z zasady dobrowolnego, któremu rozbiory nie położyły kresu", pisał historyk prof. Wojciech Tygielski.
– Linde sam o sobie mówił, i chyba myślał, jako o Polaku – dookreślał w radiowej audycji prof. Włodzimierz Gruszczyński. – Zresztą, jak mógłby nie czuć się Polakiem, kiedy właściwie wszystko, co w życiu zrobił, robił w związku z językiem polskim, literaturą polską, szkolnictwem polskim, bibliotekami polskimi i tak dalej.
"Winszować sobie nie przestanę, jeżeli dzieło moje będzie pomocne orzeźwionemu duchowi narodowemu do nadania świetności temu najdroższemu dla niego klejnotowi, to jest językowi ojczystemu", pisał sam Samuel Bogumił Linde na zakończenie wstępu do swojego słownika.
Nie miał wątpliwości: tym narodowym klejnotem, językiem jego duchowej ojczyzny, była polszczyzna.
jp
Źródła: "Samuel Bogumił Linde - autobiografia z 1823 roku", Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2000; "Bibliotheca Lindiana. Samuel Bogumił Linde (1771–1847) pierwszy dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. W 165. rocznicę śmierci". Materiały z ogólnopolskiej konferencji naukowej w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie, 19–20 listopada 2012 r., Warszawa 2015.