Jeszcze przed wojną, zanim jesienią 1941 roku Niemcy utworzyli getto w Drohobyczu na terenie starej dzielnicy żydowskiej, Bruno Schulz chodził do tej części miasta, by ją, choćby w rysunku, uwieczniać.
– Malował te rudery, chłopcy pomagali mu nosić statywy – wspominał jego uczeń z drohobyckiego gimnazjum Alfred Schreyer. – Pewnego razu ktoś go zapytał, dlaczego maluje te straszne domki i brodatych Żydów, przecież w Drohobyczu jest tyle pięknych willi. On wtedy powiedział: "chłopcy, wnet nadleci straszny sztorm i to wszystko zniknie".
Słowa te okazały się prorocze. Kataklizm nadszedł, zniknęło wszystko.
12:41 alfred schreyer___318_96_ii_tr_1-1_ebaf2f8e[00].mp3 Alfred Schreyer wspomina Brunona Schulza. Audycja Joanny Szwedowskiej z cyklu "Zapiski ze współczesności" (PR, 1996)
Pod podwójną okupacją
Wojska niemieckie wkroczyły do Drohobycza 11 września 1939 roku, jednak już niecałe dwa tygodnie później wycofały się przed nacierającą ze wschodu Armią Czerwoną. Miasto znalazło się pod okupacją sowiecką. Bruno Schulz w tym czasie pracował jako nauczyciel rysunku i robót ręcznych w 10-klasowej szkole powszechnej.
Po 22 czerwca 1941 roku – napaści III Rzeszy na Związek Sowiecki – i po przejęciu Drohobycza przez Niemców szkoły zostały zamknięte. Drohobyccy Żydzi musieli zacząć nosić na lewym ramieniu opaskę z gwiazdą Dawida, nie wolno im było jeździć pociągiem czy dorożką, mieszkać przy głównych ulicach, byli zmuszani do niewolniczej pracy. W każdej chwili mogli zostać zastrzeleni przez Niemców lub wywiezieni do obozu śmierci w Bełżcu.
"Drohobycki Oskar Schindler"
Bruno Schulz miał wówczas na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i swoją schorowaną siostrę Hanię oraz jej cierpiącego na stany depresyjne syna Zygmunta. W tych dramatycznym dla niego czasie przyszedł my z pomocą Tulek Backenroth – "drohobycki Oskar Schindler", jak określił go w Polskim Radiu Marcel Woźniak, znawca biografii pisarza.
- Tulek przed wojną był agronomem u samego Nikity Chruszczowa. Kiedy Niemcy weszli, podrobił papiery, z których wynikało, że jest pół-Niemcem – opowiadał Marcel Woźniak. – Dostał pracę szefa brygad budowalnych i wyznaczał z Komitetu Żydowskiego pracowników do pracy. Dzięki temu ci ludzie mogli być ocaleni od represji.
To właśnie Tulek Backenroth wpadł na pomysł, że Bruno Schulz – znany ze swoich plastycznych umiejętności – mógłby pracować dla Felixa Landaua.
Bruno Schulz, jedna z ilustracji do zbioru opowiadań "Sanatorium pod Klepsydrą", Warszawa 1937 r. Fot. Polona
Zbrodniarz Landau
Tulek Backenroth miał nadzieję, że dzięki temu ocali Schulza od śmierci, bo znajdzie dla niego "niemieckiego protektora". Felix Landau, nazista pochodzenia austriackiego, był bowiem ważną personą w świecie drohobyckich okupantów. Ważną i potworną.
– Był sadystą, zbrodniarzem, wielokrotnym mordercą – podkreślał Marcel Woźniak. – Kiedy wybuchła wojna między Rzeszą a Sowietami, został wysłany najpierw do Lwowa, żeby między innymi dokonywać czystek na polskiej inteligencji . Potem dostał rozkaz, by z Lwowa pojechać do Drohobycza.
Felix Landau, tłumaczył Marcel Woźniak, miał za zadanie nadzorować rabowanie mienia z okolicznych miejscowości, klasyfikację zagrabionych dóbr i wysyłanie ich do Rzeszy. – Co mógł, wysyłał również do swojej rodziny w Wiedniu, co mógł - do swojego mieszkania. I umyślił sobie, że jeśli ma sprowadzić do swojej wilii w Drohobyczu narzeczoną i dzieci z poprzedniego małżeństwa, musi umalować dom na ich przyjazd.
Dlatego gestapowiec zainteresował się utalentowanym plastycznie Brunonem Schulzem. Potrzebował dobrego malarza.
51:03 PR3 2022_08_07-14-07-45.mp3 Z Marcelem Woźniakiem, autorem książki "Egzekutor", rozmawia Tomasz Zapert. Audycja z cyklu "Trójka literacka" (PR, 2022)
Baśnie braci Grimm
Felix Landau rozkazał Schulzowi pracować w zajętej przez siebie drohobyckiej wilii. – Wymyślił, że Schulz przygotuje mu malunki inspirowane… baśniami braci Grimm. Wcześniej pisarz musiał namalować portret Felixa i jego narzeczonej – opowiadał Marcel Woźniak, autor książki "Egzekutor" poświęconej Landauowi.
Bruno Schulz przy pracy dla nazisty dokonał, oczywiście w tajemnicy przed swoim "mecenasem", szczególnej rzeczy: bohaterom którzy przewijali się w tych baśniowych scenkach, domalował twarze drohobyckich Żydów. – Może czuł, że to jest jego misja – mówił Marcel Woźniak.
(W 2001 roku w willi należącej podczas wojny do Landaua niespodziewanie odkryto część malowidłem Schulza. Autentyczność sensacyjnego znaleziska potwierdzili wówczas m.in. rzeczoznawcy z Muzeum Narodowego w Warszawie. W maju 2001 roku w willi zjawili się przedstawiciele Yad Vashem i w niejasnych okolicznościach wywieźli pięć z dziesięciu fragmentów malowidła do Izraela).
***
Czytaj także:
***
Oddech śmierci
Jesienią 1941 roku Bruno Schulz, podobnie jak inni Żydzi z Drohobycza, musiał opuścić swoje dotychczasowe, wieloletnie mieszkanie, i przenieść się do nowo utworzonego getta, do ciasnej izby w parterowym budynku. Zmagał się z chorobami, z depresją, z wycieńczeniem, z paraliżującym strachem o życie. Starał się jednak wciąż pracować: wykonywał np. malunki na ścianach kantyny gestapo, katalogował zrabowane przez Niemców cenne książkowe zbiory.
"Schulz zaliczony został do kategorii potrzebnych Żydów : nosił na rękawie tzw. glejt − opaskę w oprawie z celuloidu, chroniącą go, jako fachowca, przed łapankami czy wywózką do obozów", pisał Jerzy Ficowski, znawca jego twórczości .
Ale żaden glejt nie gwarantował przeżycia.
– W tamtym czasie to od Landaua zależało, czy Schulz przeżyje kolejny dzień czy nie – mówił Marcel Woźniak.
Według wspomnień jednego z drohobyckich znajomych Schulza, pisarz – pod nieobecność w Drohobyczu Landaua – ukrywał się w piwnicy. Jakby przeczuwał, że bez swojego "protektora" może dojść do najgorszego.
Drohobycz, ul. Mickiewicza, koniec lat 20. XX w. Fot. Polona
Nałkowska chciała go uratować
– Schulz nie zdecydował się na ucieczkę z Drohobycza ze względów rodzinnych: miał siostrę i siostrzeńca. Wydawało mu się, że jego obecność gwarantuje im przetrwanie, ale to było złudzenie – mówiła w jednej z radiowych audycji Agata Tuszyńska, autorka książki "Narzeczona Schulza".
– Nie był zdolny do podjęcia decyzji, skorzystania z "aryjskich papierów", które szykowali dla niego przyjaciele, przede wszystkim Zofia Nałkowska. Należało go tylko przetransportować w inne miejsce. Ale bał rozpoznania jako Żyd – podkreślała Agata Tuszyńska.
17:23 KAT I PROTEKTOR.mp3 Jak zginął Bruno Schulz? O ostatnich dniach artysty opowiadają Agata Tuszyńska oraz Jacek Kleyff. Audycja Katarzyny Hagmajer-Kwiatek (PR, 2019)
Autora "Sklepów cynamonowych" prześladował w tym czasie pewien sen. Oto jedzie już pociągiem, nagle zatrzymuje się na jakieś małej stacji, włączają się reflektory, zostaje wywołany z przedziału krzykami "Komm, du Jude, komm!". I zostaje – niczym bohater "Procesu" Franza Kafki – zastrzelony "jak pies".
- Pani Zofia Nałkowska chciała go uratować. Miał przejechać do Drohobycza oficer Armii Krajowej w mundurze niemieckim, władający wspaniale językiem niemieckim, i miał Schulza wywieźć do Warszawy – dopowiadał Alfred Schreyer, drohobycki uczeń wielkiego pisarza.
Bruno Schulz rozpaczliwie i panicznie bał się tej próby ucieczki. Jednak według części badaczy jego biografii – w końcu (zwłaszcza że nie żyła już jego siostra) zdecydował się.
Wyjazd miał nastąpić 19 listopada 1942 roku.
"Czarny czwartek"
– Jednym z potwornych kaprysów nazistów była próba "zdominowania lokalnego rynku", rywalizacja i walka o strefy wpływów – mówił w Polskim Radiu Marcel Woźniak, przywołując kontekst dramatycznych wydarzeń z 19 listopada 1942 roku.
Rywalem Felixa Landaua był inny nazista Karl Günther. – Walczyli o to, kto ma większą władzę nad Żydami, mieli też swoje prywatne zatargi – tłumaczył Marcel Woźniak. – Günthera rozjuszyło kiedyś to, że Landau miał ponoć zabić "jego" stolarza czy dentystę. Kogoś, kto był pod protekcją właśnie Günthera. Ten postanowił więc się zemścić.
Okazja do zemsty nadeszła 19 listopada. Dzień ten przeszedł do historii Drohobycza jako "czarny czwartek".
– Jakiś Niemiec się zirytował, że żydowski aptekarz go zadrasnął czy uderzył. Od tego zaczęła się wielka rzeź, zginęło ponad 200 osób – opowiadał Marcel Woźniak. - Günther na fali tego niemieckiego motłochu zobaczył Brunona Schulza, który wychodził z bochenkiem chleba, podszedł do niego i wpakował mu dwa naboje, zabijając na miejscu.
Drohobycz - tablica upamiętniająca miejsce, w którym został zamordowany Bruno Schulz. Fot. Shutterstock
Wersji przedstawiających okoliczności śmierci Brunona Schulza jest kilka, różnią się większymi i mniejszymi szczegółami. Alfred Schreyer wspominał przed radiowym mikrofonem tak:
– Schulz przyszedł do budynku Rady Żydowskiej przy ulicy Czackiego po przydział chleba. Stał we trójkę: on, adwokat i ktoś jeszcze. I z góry, od strony ulicy Mickiewicza, nadszedł Karl Günther, podbiegł do Schulza. Inni schronili się do bramy, ale Schulz został – biegać nie umiał, no i myślał, że Niemiec nie będzie do niego strzelał, ponieważ wykonywał dla gestapo ważną pracę. Ale Günther go dopadł, chwycił za kołnierz, kazał mu się odwrócić i strzelił mu dwa razy w głowę.
Leżał wzdłuż trotuaru. Taki był jego straszny koniec.
***
Jedna z przyjaciółek Schulza, Alicja Dryszkiewicz, wspominała po latach w liście do Henryka Berezy rozmowę z pisarzem przeprowadzoną gdzieś na zakopiańskiej hali, na długo przed apokalipsą.
"«A czy myślisz, że będę kiedyś sławnym i bogatym, i szczęśliwym?»
« Oczywiście, że tak, ale po śmierci» .
Przelękłam się tego, co palnęłam, bo on jakby chore zwierzę skulił się w kłębek, zbladł – ale to skulenie się jego – było jakby płodu w brzuchu matki (...). Tak się on skulił i stał się podobny do brzydkiego tego płodu i twarz zawsze jakoś trójkątna (...) wtedy mnie przeraziła. Podniósł ręce i nimi objął głowę. Rozpaczliwie odrywałam mu te ręce – przepraszałam za to, co powiedziałam. Nie chciał patrzeć na mnie – nie chciał się rozprostować – przez dłuższy czas. Był po prostu zwitkiem cierpienia!".
***
"Nie ma śladu po grobie Schulza; nie ma nawet śladu po starym żydowskim cmentarzu, gdzie spoczęło ciało pisarza w pobliżu grobu matki i ojca, dla których przed laty sam projektował kamienne nagrobki", pisał Jerzy Ficowski. "Na terenie niegdyś cmentarnym wznosi się dziś nowa dzielnica mieszkaniowa".
Autoportret Brunona Schulza. Fot. Forum
VIDEO
jp/im
Źródła:
"Słownik schulzowski", oprac. i red. Wł. Bolecki, J. Jarzębski, St. Rosiek, Gdańsk 2003; Anna Kaszuba-Dębska, "Bruno. Epoka genialna", Kraków 2020; cytat z listu Alicji Dryszkiewicz za: Orzeszek, J. (2017). Śmierć (3). Antyhasło do Słownika schulzowskiego. Schulz/Forum, (10), 85–110. https://doi.org/10.26881/sf.2017.10.06.