Dziś w tym miejscu leży Rogoźnica, oddalona około 60 km od Wrocławia. W czasie II wojny światowej Niemcy założyli tu obóz pracy. Gross-Rosen oficjalnie nazywany był przez hitlerowców obozem aresztu ochronnego. W rzeczywistości, jak to przyznali sami członkowie jego załogi w zeznaniach na procesie w Hamburgu, był to jeden z najcięższych obozów koncentracyjnych.
Pierwszy transport więźniów dotarł tu 2 sierpnia 1940 roku. Początkowo był filią KL Sachsenhausen. W maju 1941 roku został przekształcony w jednostkę samodzielną.
Obóz śmierci
Prymitywne pomieszczenia, głodowe racje żywności i wody przyczyniły się do śmierci tysięcy więźniów, którzy trafili do Gross-Rosen.
- Pamiętam taki obrazek obozowy: kupa trupów sięgająca aż po dach baraku. Przyniesiono kolejnych pięciu nieboszczyków. Więźniowie z komando brali każdego za ręce, za nogi i rzucali go na tę kupę tak jak snopek siana. Na nas to już nie robiło wrażenia - mówił jeden z więźniów obozu Gross-Rosen.
Wspomnienia tych, którzy przeżyli obozowe piekło, zarejestrowała w 1975 roku Krystyna Żebrowska w audycji pt. "Zerwane druty".
18:17 Zerwane druty - aud. Krystyny Żebrowskiej.mp3 "Zerwane druty" - audycja Krystyny Żebrowskiej. (PR, 15.02.1975)
- Ta zbrodnia działa się od października do grudnia 1941 - mówił Mieczysław Mołdawa. - Krematorium było jakieś 50 m na zboczu, poza obozem. Pamiętam dzień, gdy wszyscy zostaliśmy zatrzymani podczas obiadu, duszkiem dopijaliśmy zupę, nagle wszystkich wypędzono, ustawiono między blokami i kazano co sił śpiewać tę piosenkę "Willkommen in unserer fröhlichen Sänger", zwrotka po zwrotce. Czasami to trwało 20 minut, czasami pół godziny, a nieraz, gdy przychodziły dwa transporty z jeńcami Armii Czerwonej, to musieliśmy śpiewać i 40 minut. Pomiędzy zwrotkami słyszeliśmy strzały.
Pod koniec 1941 i na początku 1942 roku w Gross-Rosen zamordowano ok. 2500 jeńców radzieckich. W obozie zastrzelono też ok. 200 francuskich żołnierzy oskarżonych o szpiegostwo.
- Kiedy przyszło Boże Narodzenie 1944 roku, powstała myśl urządzenia szopki - wspominał Mieczysław Mołdawa. - Włączyły się i inne narodowości. Był powszechny płacz. Rozczuleni tym przedstawieniem okazali się szczególnie Francuzi, bo widowisko, choć ludowe, miało akcenty patriotyczne, narodowe. Śpiewano kolędy, ale teksty łączyły się z naszym życiem więźniarskim i ze zbliżająca się wolnością.
Nadzieja na wolność
Antoni Gładysz w swym obozowym pamiętniku pisał: "Z każdym nowym więźniem przybywały jakieś wiadomości. W ten sposób wiedzieliśmy co dzieje się w kraju".
W drugiej połowie 1944 roku Gross-Rosen stał się miejscem przerzutu dziesiątek tysięcy więźniów ewakuowanych z obozów na wschodzie. Tu m.in. przybyli więźniowie z Auschwitz. Marsz śmierci wyruszył z Gross-Rosen na krótko przed wkroczeniem wojsk radzieckich. Armia Czerwona wyzwoliła obóz 14 lutego 1945 roku.
- To był obóz zdobyty już bez więźniów - opowiadał w audycji inż. Mieczysław Mołdawa. - Około 200 osób zostało wybitych na rewirze, reszta, bardzo mała grupa, została wyratowana; byli to ci, którzy zdołali się jakoś ukryć. I dlatego trudno mówić o pierwszym dniu wolności.
Tę zbliżającą się wolność więźniowie czuli już w styczniu. - Stało nas na apelu ok. 30 tysięcy ludzi, ale nasze twarze były już zupełnie inne. Słyszeliśmy odgłosy walk, czuliśmy, że zbliża się wolność - mówił gość programu.
Zacieranie śladów
U schyłku wojny Niemcy zaczęli budować komorę gazową i powiększać krematorium. Nie zdążyli ukończyć tych robót. Niemcy próbowali na rozkaz Himmlera zatrzeć ślady istnienia obozów, stąd tak wielu ludzi zginęło w ostatnich tygodniach przed wyzwoleniem, wielu nie przeżyło ewakuacji i marszu w głąb Rzeszy.
Te dramatyczne dni mimo wszystko niosły radość. Po wielu miesiącach spotykali się przyjaciele, członkowie rodzin. Kazimierz Dębowski spotkał wówczas syna, który został przewieziony do Gross-Rosen z Auschwitz. - Spodziewałem się go z każdym nadejściem transportu - opowiadał.- Stałem na drodze, czekałem. I wreszcie go zobaczyłem. To moje spotkanie z synem było bardzo rozczulające. Zostaliśmy razem aż do ewakuacji.
Ostatnie ofiary wojny
Niestety, syna utracił kilka miesięcy później, na krótko przed zakończeniem wojny, po opuszczeniu obozu.
- Wymaszerowaliśmy do stacji, kto nie mógł iść o własnych siłach, tego wykańczano - wspominał. - Załadowano nas do wagonów otwartych i jechaliśmy nimi 4 dni. Zaopatrzono nas w obozie po kawałku chleba i to musiało wystarczyć. Przyjechaliśmy do Dorhausen, umieszczono nas w barakach i zabierano do roboty. Tam zaczęły się bombardowania. Po bombardowaniu szukałem syna, ale on zaginął i go nie znalazłem - powiedział Kazimierz Dębski.
O dramatycznych chwilach spędzonych w Gross-Rosen opowiadali też goście Feliksa Kidawy: prof. Kazimierz Guzik, inż.. Mieczysława Mołdawa, dr Jan Nowak oraz red. Juliusz Zagórski. Wspominali wydarzenia, których byli świadkami 15 lat wcześniej.
Przez obóz KL Gross-Rosen przeszło 125 tysięcy więźniów, z czego 40 tysięcy zmarło.
Niemieccy oprawcy przed sądem
Wielu z nich uniknęło kary za popełnione zbrodnie. Najokrutniejszy z esesmanów, Karl Gallasch, który codziennie zabijał ok. 5 osób, został skazany na karę śmierci. Powiesił się 19 maja 1947 roku w więziennej celi we Wrocławiu. Friedrich Entress, naczelny lekarz SS w KL Gross-Rosen, który wykonywał więźniom zastrzyki z fenolu, otrzymał wyrok śmierci i został stracony.
Łaskawie los obszedł się z ostatnim komendantem obozu - Johannesem Hassebroekiem. W 1948 roku brytyjski Trybunał Wojskowy skazał go na karę śmierci za zbrodnie popełnione w obozach koncentracyjnych. Dwa lata później karę zamieniono mu na 15 lat więzienia, a już we wrześniu 1954 wypuszczono go na wolność. Zmarł w 1977 roku w Westerstede.
Posłuchaj dramatycznych wspomnień ludzi, którzy przeżyli obozowe piekło Gross-Rosen.
19:24 Wspomnienia więźniów obozu Gross-Rosen.mp3 Wspomnienia więźniów obozu Gross-Rosen. (PR, 26.04.1960)
bs/im