Solaris
Wydana w 1961 roku powieść Lema opowiada o Krisie Kelwinie (Donatas Banionis) kosmonaucie przyszłości, który zostaje wysłany z Ziemi na odległą stację kosmiczną. Na miejscu orientuje się jednak, że kosmiczny ocean, którego badaniem zajmują się naukowcy pracujący na stacji, ma bardzo specyficzne właściwości. Będąc czymś w rodzaju inteligentnej istoty, być może figury Boga, próbuje "porozumiewać" się z ludźmi wytwarzając istoty przypominające postaci, z którymi naukowcy zetknęli się w przeszłości na ziemi, a nawet byli z nimi w bliskich relacjach.
Problem w tym, że istoty te, wydobyte niejako z podświadomości pracowników stacji, odzwierciedlają wszystko to co każdy z nich chowa na dnie swojej świadomości - ich lęki, obsesje i wyrzuty sumienia. Kelvinowi ukazuje się postać jego zmarłej żony Harey, która lata temu popełniła samobójstwo, za co on się obwinia. Kosmonauci przebywający na stacji nie mają wyjścia i każdy z nich musi skonfrontować się ze swoją przeszłością i tym co tak naprawdę najbardziej go dręczy.
27:50 Solaris.mp3 Rozmowa Andrzeja Wiktora Piotrowskiego z profesorem Stefanem Treuguttem na temat powieści "Solaris" Stanisława Lema. (PR, 24.05.1987)
Lem
W latach 60. i 70. Stanisław Lem nie wierzył w filmy z gatunku science fiction ze względu niski poziom techniczny ówczesnych środków filmowego wyrazu, w stosunku do rozbuchanej wyobraźni autorów piszących książki zaliczane do tego gatunku. Kino nie było w stanie inscenizować wielu śmiałych wizji na temat kształtu świata przyszłości, które między innymi Lem snuł już wtedy bardzo śmiało. Przed filmem Tarkowskiego pisarz był zadowolony tylko z jednej adaptacji swojego tekstu. Był to krótkometrażowy film Andrzeja Wajdy z 1968 roku pod tytułem "Przekładaniec".
Jednak pierwowzorem filmu Wajdy był scenariusz autorstwa samego Lema. Wajda podejmując się więc tej realizacji z miejsca zgadzał się, że w pewnym sensie będzie to po prostu sfilmowana wizja Lema. W ten sposób nie narażał się więc wybrednemu autorowi. Inna sprawa, że obraz Wajdy rzeczywiście był udany ale był to jednak kameralny film telewizyjny, który uniknął poważnego ukazywania przyszłości, kryjąc się za formą wdzięcznej groteski.
W późniejszych latach Lem zaczął doceniać możliwości dynamicznie rozwijającej się techniki filmowej, które jednak już w latach 70. były coraz bardziej zaawansowane. Oczywiście nie sposób porównywać ich ze zdobyczami dostępnych dzisiaj technik komputerowych, ale "Solaris" Tarkowskiego, jeśli chodzi na przykład o możliwość ukazania wnętrz stacji kosmicznej, technicznie zrealizowany był zadowalająco. Inna sprawa, że reżyser robił wszystko, żeby kosmiczna technologia nie zdominowała obrazu.
Lem o filmie najwybitniejszego rosyjskiego reżysera miał zdanie jak najgorsze. Sęk w tym, że nie o możliwości techniczne tu chodziło.
- On wcale nie nakręcił "Solaris" tylko "Zbrodnię i karę" – mówił Stanisław Lem w wywiadzie udzielonym Stanisławowi Beresiowi - W mojej książce niezwykle ważna była cała sfera rozważań i kwestii kognitywnych i epistemicznych, która mocno wiązała się z literaturą solarystyczną i samą istotą solarystyki, ale niestety film został z tych jakości dość gruntownie wytrzebiony. Losy ludzi na stacji, które poznajemy tylko w drobnych ogniwach w kolejnych najazdach kamery, też nie są żadną egzystencjalną anegdotą, lecz wielkim pytaniem dotyczącym pozycji człowieka w kosmosie i tak dalej.
Tarkowski
Andriej Tarkowski był artystą, którego interesowała przede wszystkim warstwa duchowa ludzkiej egzystencji i problem wewnętrznej wolności. Jednak mając takie upodobania, żyjąc i tworząc w Rosji Radzieckiej, nie miał i nie mógł mieć łatwej drogi.
Zygmunt Kałużyński bardzo naiwnie zarzucał Tarkowskiemu w audycji Polskiego Radia, że w swoich pierwszych filmach uprawia twórczość pretekstową. To znaczy, że posługuje się sztafażem gatunku ("Dziecko wojny" – film wojenny, "Andriej Rublow" – film historyczny, "Solaris" – science fiction) tylko po to żeby przemycić opowieść o tym, co go naprawdę interesuje.
- Ja w tym jednak widzę jakąś płochliwość artysty, który się jakby lękał mówić wprost w swojej wielkiej sprawie i szuka przebrań i wybiegów – mówił Kałużyński.
17:00 Program III.mp3 Rozmowa Zbigniewa Podgórca z krytykiem filmowym Zygmuntem Kałużyńskim na temat filmu "Solaris" Andrieja Tarkowskiego. (PR, 3.11.1972)
Pozostaje mieć nadzieję, że powyższe słowa krytyka to jedynie głęboka naiwność, a nie chęć przypodobania się komunistycznej władzy, która w Rosji przez lata rzucała kłody pod nogi słynnemu już jednak na całym świecie Tarkowskiemu. Na tyle słynnemu, że ciężko byłoby zupełnie zabronić mu robienia filmów bez narażania się na gwałtowną krytykę ze strony Zachodu. Jest jednak oczywiste, że owe preteksty o których mówił Kałużyński były Tarkowskiemu potrzebne miedzy innymi po to, aby móc przemycić swoje przesłanie przez sito cenzorów zasiadających we władzach radzieckiej kinematografii.
Andriej Tarkowski w wywiadzie udzielonym Jerzemu Illgowi i Leonardowi Neugerowi w 1985 roku powiedział:
- Bardzo cenię Stanisława Lema i bardzo lubię jego utwory, ale też nad czymś ubolewam, że on nie bardzo lubi, nie rozumie co to jest kino. I dlatego, kiedy współpracowaliśmy z sobą, byliśmy nierównymi partnerami. Ja bezgranicznie uwielbiałem jego książki, a on był całkowicie obojętny w stosunku do mojego kina. Jest wielu takich ludzi, nawet bardzo inteligentnych, którzy doskonale znają literaturę, poezję, muzykę ale kina nie zaliczają do sztuki. Albo uważają, że kino jeszcze się nie narodziło, albo go nie czują, nie widzą w lesie drzew – w tym sensie, że nie są w stanie odróżnić kina prawdziwego od komercyjnego. I widocznie Lem nie traktuje poważnie kina jako sztuki. Właśnie dlatego uważał, że powinniśmy w scenariuszu naśladować jego powieść, po prostu ilustrować ją. Czego ja zrobić nie mogłem. On powinien był zwrócić się w takim wypadku nie do mnie, ale do reżyserów, którzy są "ilustratorami".
Trudne rozmowy
Po pełnych niezrozumienia spotkaniach reżysera z pisarzem, które odbyły się w Moskwie, Lem niechętnie zgodził się na pewne modyfikacje fabuły. Powstała wtedy wersja scenariusza, którą Tarkowski napisał z literatem Fridrichem Gorensztejnem.
- Napisaliśmy wtedy wariant scenariusza, który bardzo mi się podobał – wspominał Tarkowski. - Tam prawie wszystko rozgrywało się na ziemi, przeszło połowa akcji, ta prehistoria z Harey, dlaczego ona w ogóle "powstała" tam na Solaris. To przypominało "Zbrodnię i karę" i oczywiście było całkowicie niezgodne z zamysłem Lema, dlatego, że mnie interesowała problematyka wewnętrzna, by tak rzec duchowa, a jego interesowało zderzenie człowieka z kosmosem, z Nieznanym (z dużej litery).
Z kolei Lem był oburzony rozmiarem ingerencji scenariusza w fabułę powieści, o czym opowiadał po latach w wywiadzie udzielonym Stanisławowi Beresiowi.
- A już zupełnie okropne było to, że Tarkowski wprowadził do filmu rodziców Kelvina, a nawet jakąś jego ciocię. – mówił Stanisław Lem. - Ale przede wszystkim matkę – bo matka to mat’, a mat’ to jest Rossija, rodina, ziemla. To mnie już porządnie rozgniewało.
Jeden ze współpracowników Tarkowskiego Łazar Łazariew tłumaczył później, że to nie chodziło o mat’ Rossiję, czy wielkoruskie zapędy, które tak zdenerwowały pisarza zmuszonego przecież do opuszczenia rodzinnego Lwowa, tylko o ekspozycję. Film to nie powieść i ma swoje zasady. Zwłaszcza jeśli ta powieść zaczyna się od tego, że kosmonauta, o którym nic nie wiemy po przybyciu na stację kosmiczną snuje się dłuższy czas po korytarzach. Kino bardzo źle znosi tego typu zabiegi. Stąd pomysł wprowadzenia większej ilości scen wprowadzających informacje na temat ziemskiego życia bohaterów.
Kliknij w obrazek i zobacz nowy serwis specjalny poświęcony Stanisławowi Lemowi - galaktykalema.pl:
Konflikt zasadniczy
Jednak zasadniczy konflikt miedzy artystami polegał na tym, że dla każdego z nich wartość powieści polegała na czymś zupełnie innym. Podczas, gdy Lem chciał opowiadać o problemie poznania i granicach tego poznania, Tarkowskiego zainteresowało coś zupełnie innego.
- Powieść ta interesowała mnie tylko dlatego, że po raz pierwszy zetknąłem się z dziełem, o którym mógłbym powiedzieć: to jest pokuta, historia pokuty. Co to jest pokuta? – Skrucha. W prostym, klasycznym sensie tego słowa – kiedy nasza pamięć o popełnionych występkach, o grzechach, przeobraża się nam w rzeczywistość. Dla mnie to właśnie był powód, dla którego zrobiłem taki film.
Lem był jednak uparty i zagroził, że wycofa zgodę na realizację filmu, jeśli większość akcji nie będzie się działa na stacji kosmicznej. Ponieważ prace przygotowawcze trwały już pełną parą Tarkowski nie miał wyjścia i musiał przekonstruować scenariusz. W efekcie tego kompromisu powstał film, którego nie lubił ani autor powieści ani reżyser.
Film był nominowany do głównej nagrody w Cannes i zdobył tam nagrodę FIPRESCI oraz Grand Prize of the Jury. Jednak z całą pewnością jest to najsłabszy film Tarkowskiego, który i tak, dzięki jego geniuszowi, jest dziełem na wysokim poziomie. Lecz niestety dziełem złamanym.
az/im