Urodził się i umarł w Krakowie, ale w ciągu swojego życia kilkukrotnie zmieniał miejsca zamieszkania. Po tym jak dwadzieścia kilka pierwszych lat swojego życia spędził w Małopolsce, następnie mieszkał w Dębicy, Bydgoszczy i Poznaniu – miastach, w których uprawiał zawód nauczyciela szkolnego, a potem (w Poznaniu) także uniwersyteckiego. Następnie przebywał w Łodzi, miał także dom w Szklarskiej Porębie, który jednak został mu odebrany, ponieważ w peerelu nie pozwalano, aby jeden obywatel posiadał dwa mieszkania.
Niemal o każdym z miast, z którymi był związany, pisał. Wbrew pozorom nie był jednak typem wędrowca. Przeciwnie, raczej całe życie szukał miejsca, w którym mógłby osiąść i traktować jako swoje.
Zdarzały się Sztaudyngerowi dalsze podróże, jak te do Brna, w którym schronił się wraz z rodzicami przed frontem I wojny światowej, czy też te dalsze, po Europie w latach 1935-37 w ramach badań nad teatrem lalkowym. Nigdy jednak wojaże nie były jego powołaniem i poeta z przyjemnością powracał na ojczyzny łono.
25:55 Pani Ania.mp3 "Jan Sztaudynger". Audycja Zofii Rokity z cyklu "Biografia dźwiękowa". (PR, 16.10.1996)
Kraków
Kraków kochał jako miasto lat dziecinnych oraz to, w którym zdobywał wykształcenie. Miał tu szczęście do ludzi. Już w liceum imienia Jana III Sobieskiego los zderzył go z Wojciechem Natansonem, z którym przyjaźnił się przez całe życie i który przez lata pisał recenzje z każdej kolejnej książki poety. Natomiast wśród nauczycieli Sztaudyngera znalazł się między innymi znany językoznawca Zenon Klemensiewicz oraz wybitny logik i filozof, ale też awangardowy malarz – Leon Chwistek.
Również w Krakowie rozpoczęła się fascynacja Sztaudyngera romantyzmem, która zaowocowała pracą doktorską na temat mniej znanego poety tego nurtu – Stefana Garczyńskiego, a później tłumaczeniami Kleista i Goethego, na co złożyło się to, że poza polonistyką poeta studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim także germanistykę. Przez cały okres studiów udzielał się w grupie literackiej Helion, którą współtworzyli wraz z nim między innymi Jerzy Braun, Jalu Kurek, Jerzy Stempowski czy Mieczysław Jastrun.
Kraków wiec Sztaudynger kochał, ale ponieważ kochał, pozwalał sobie na liczne złośliwości wobec ukochanego miasta i jego mieszkańców, czemu wyraz dał przede wszystkim w swoich fraszkach.
"Gdyby Adam był z Krakowa, Węża by w kieszeni schował" - drwił Sztaudynger.
16:12 Sztaudynger- satyra.mp3 "Jan Sztaudynger". Audycja autora z cyklu "Satyrycy przed mikrofonem". (PR, 2.05.1957)
Poznań
Z kolei Poznań był miastem debiutu poety (tomik "Dom mój" z 1925 roku), ale i miłości. To tu Jan Sztaudynger poznał i wkrótce poślubił Zofię Jankowską. Owocem ich związku jest córka Anna, która od śmierci ojca bardzo aktywnie działa na rzecz popularyzowania twórczości ukochanego taty oraz opiekuje się odziedziczonym po ojcu domem, który był dla niego upragnioną przystanią odnalezioną wreszcie pod koniec życia.
Łódź
Łódź to miasto, do którego Sztaudynger trafił wraz z rodziną po wojnie. Tu ziściło się jego wielkie marzenie o prowadzeniu pisma na temat sztuki lalkarskiej - jego wielkiej pasji. Tu też doświadczył największej swojej życiowej porażki, kiedy w połowie lat pięćdziesiątych pismo mu odebrano. "Teatr lalek" był periodykiem, o którego wartości, poza ogromnym autorytetem w dziedzinie lalkarstwa redaktora naczelnego w osobie Jana Sztaudyngera, decydowało zaangażowanie wybitnych plastyków tamtego czasu na czele z Jerzym Nowosielskim.
Nieszczęście utraty stanowiska, okupione przez poetę ciężką chorobą żołądka, która towarzyszyła mu przez ostatnie 16 lat życia, miało jednak również swoje dobre strony. Po okresie dłuższej przerwy od literatury spowodowanej licznymi obowiązkami redakcyjnymi Sztaudynger znów mógł do niej powrócić.
Zakopane
Ostatni okres jego życia, najbardziej płodny, związany jest z Zakopanem. To tu, w odziedziczonej po rodzicach willi Koszysta – ostatnim domu pod Skocznią, przy Piłsudskiego 69, poeta znalazł tak długo poszukiwany spokój. Miał tu wymarzony ogród i Tatry zaraz za płotem. Ale także ukochaną żonę i córkę, która wraz z wnuczką Dorotą odwiedzała rodziców jak mogła najczęściej. Miał wszystko, żeby w pełni zająć się twórczością. Jedynie zdrowie co jakiś czas dawało o sobie znać.
Pisał w przypływie natchnienia, najczęściej od wczesnego rana, przez długie godziny. Jeszcze w wiele lat po śmierci ojca córka znajdywała w różnych zakamarkach willi Koszysta nieznane dotąd fraszki poety, których pisał ogromne ilości, ale które poddawał następnie ścisłej selekcji, tak, że drukiem ukazywała się jedynie niewielka, za to starannie przemyślana część.
Popularność
Artysta mógł pozwolić sobie na sielskie życie w położonym u stóp gór mieście artystów, ponieważ książki - zbiory jego krótkich form poetyckich, zyskiwały w Polsce coraz większą popularność. Część z nich doczekała się co najmniej kilku dodruków, z których każdy kolejny liczebnością przewyższał poprzedni minimum dwukrotnie. Utrzymać się pomagały też liczne spotkania autorskie, w których czasie często towarzyszyła mu ukochana córka, która zapamiętała je jako wydarzenia przede wszystkim bardzo wesołe.
– Być może, właśnie dlatego ludzie tak chętnie brali udział w spotkaniach autorskich taty – mówiła w audycji Polskiego Radia Anna Sztaudynger–Kaliszewicz.
W smutnych, szarych czasach "głębokiej komuny" społeczne zapotrzebowanie na radość wydaje się zjawiskiem zrozumiałym. Anna Sztaudynger-Kaliszewicz w innym miejscu audycji zwróciła jednak uwagę na jeszcze jeden możliwy powód popularności pełnych humoru fraszek jej ojca. – Zwięzła fraszka była odpowiedzią na niekończące się, puste przemowy Gomułki. Z natury fraszki wynikało, że na ogół już w drugiej linijce występowała pointa – mówił córka poety.
Można powiedzieć, że precyzja krótkiej formy poetyckiej spełniała rolę antidotum na wszechobecne partyjne pustosłowie.
Jednak z popularnością wśród czytelników nie szła w parze aprobata ze strony krytyków. Gdy dla poety nie znalazło się miejsce w wydanej w latach 50. XX wieku antologii satyry, ten odgryzł się fraszką: "Nie ma mnie w antologii stu trzydziestu trzech, Ach, jaki to dla niej, a nie dla mnie, pech!"
– Tata był ceniony przez ludzi za swoją prostolinijność oraz przeciwstawianie się chamstwu. Także chamstwu dominacji jednej partii – mówiła Anna Sztaudynger-Kaliszewicz w audycji Polskiego Radia.
08:29 Sztaudynger - wspomnienie.mp3 "Jan Sztaudynger". Audycja Wojciecha Natansona. (PR, 19.09.1970)
Rzadki sukces
Jan Sztaudynger, mimo że w swoim czasie popularny nigdy, jako twórca króciutkiej, na ogół satyrycznej formy, nie był traktowany specjalnie poważnie. I choć wiele z jego utworów ma charakter filozoficzny, a nie jedynie rozrywkowy czy wręcz figlarny (liczne fraszki o tematyce erotycznej), to jednak odniósł sukces, którym mogą pochwalić się jedynie nieliczni twórcy. Mianowicie wiele z jego rymowanek na stałe weszło do języka potocznego i zrosło się z nim tak silnie, że często nie pamięta się nawet, że niektóre celne powiedzenia wyszły spod ręki poety.
Ot choćby frywolne: "Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia, ani godziny".
az