O polskiej pomocy dla Ukraińskiej Republiki Ludowej, udzielanej już po zawieszeniu broni w wojnie polsko-bolszewickiej, rozmawiamy z prof. Zbigniewem Karpusem, historykiem, badaczem stosunków Polski z jej wschodnimi sąsiadami w okresie międzywojennym, autorem rozprawy "Wschodni sojusznicy Polski w wojnie 1920 roku. Oddziały wojskowe ukraińskie, rosyjskie, kozackie i białoruskie w Polsce w latach 1919-1920", dziekanem Wydziału Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
***
18 października 1920 roku weszły w życie postanowienia zawieszenia broni w wojnie polsko-bolszewickiej. Na mocy tych postanowień Polska jednostronnie wypowiedziała umowę sojuszniczą swojemu największemu aliantowi podczas wojny 1920 roku – Ukraińskiej Republice Ludowej. Jakie były kulisy tej decyzji?
Ukraińska Republika Ludowa była nie tylko największym, ale właściwie jedynym sojusznikiem Polski w wojnie 1920 roku. Układ Piłsudski-Petlura został zawarty w kwietniu 1920 roku, tuż przed wyprawą kijowską, i zakładał wspólną walkę z bolszewikami o niepodległą Ukrainę. Rzeczą charakterystyczną jest to, że Polska udzielała Ukraińcom pomocy już od lutego 1920 roku, czyli dwa miesiące przed podpisaniem oficjalnego porozumienia.
Środowisko atamana Symona Petlury było przekonane, że dla nieuznawanej międzynarodowo Ukrainy nie ma alternatywy poza walką ramię w ramię z Polską. Samego Petlurę dużo łączyło z Piłsudskim, obaj wywodzili się ze środowisk lewicowych, obaj rozumieli wielonarodowy charakter Polski i Ukrainy (ministrem rolnictwa, a później ministrem zdrowia w rządzie Petlury był Polak Stanisław Stępowski). Żołnierze URL byli wiernymi sojusznikami, którzy dowiedli swojej wartości nie tylko w czasie wyprawy na Kijów, ale też w czasie walk o Lwów i obrony Zamościa, a także podczas kampanii wołyńsko-podolskiej latem 1920 roku.
Współpraca z Petlurą wpisywała się w koncepcję federacyjną Józefa Piłsudskiego, której jednym z filarów było powstanie niepodległej, ale związanej ścisłym sojuszem z Polską, Ukrainy. To nie Piłsudski jednak wybierał delegatów na rozmowy pokojowe z bolszewikami w Rydze, a Sejm zdominowany wówczas przez narodową demokrację. Politycy tej opcji nie byli zainteresowani tworzeniem państwa ukraińskiego, a jedynie włączeniem w granice Rzeczpospolitej obszarów, których ludność można byłoby spolonizować. Dlatego polska delegacja w końcu przystała na żądanie Sowietów, by wyłączyć z rozmów Ukraińską Republikę Ludową.
"Wznoszę okrzyk: Niech żyje wolna Ukraina!". Piłsudski i przyjaźń polsko-ukraińska
Mimo utraty sojusznika Ukraińcy postanowili podjąć beznadziejną walkę o swoją ojczyznę. Wbrew zapisom postanowień o zawieszeniu broni strona Polska zaopatrywała Ukraińców w niezbędny sprzęt. Jaka była skala tej pomocy?
Ukraińcy liczyli na osłabienie Armii Czerwonej po bitwie warszawskiej. Duże nadzieje pokładali też w wojskach "białych" (tzn. przeciwnych bolszewikom) Rosjan pod dowództwem Piotra Wrangla, które walczyły na Krymie.
W październiku 1920 roku siły Ukraińskiej Republiki Ludowej liczyły około 40 tys. żołnierzy, przy czym tylko połowa z nich była gotowa do walki na froncie. Ale z drugiej strony, dzięki polskim dostawom wyposażenia, broni i amunicji, siły ukraińskie były w pewnym momencie lepiej wyposażone niż oddziały Wojska Polskiego znajdujące się na linii zawieszenia broni.
Polska była jedynym krajem zainteresowanym wsparciem Ukrainy. W okresie od lutego do listopada 1920 roku przekazała armii URL m.in. 29 tys. karabinów, 328 karabinów maszynowych, 38 armat polowych, 6 ciężkich armat. Rozważano też przekazanie stronie ukraińskiej samolotów, ale to nie doszło do skutku. W listopadzie 1920 roku strona polska wspierała również Ukraińców danymi wywiadowczymi, w tym pozyskanymi od znakomitego polskiego radiowywiadu. Polska podjęła także próbę zakupu sprzętu dla Ukrainy, ale na realizację tego planu zabrakło czasu i pieniędzy.
Nie mogliśmy wówczas zaoferować Ukrainie większej pomocy. II Rzeczpospolita z ogromnym wysiłkiem odparła najazd bolszewicki. Żołnierz polski często walczył boso i z karabinem na sznurku. Odrodzona Polska była państwem biednym, wyniszczonym trwającą na jej obszarze I wojną światową, de facto osamotnioną w walce z bolszewikami. Zbliżała się zima, jak się miało okazać o wiele cięższa niż te zimy, których doświadczamy obecnie. Tak Polska, jak bolszewicka Rosja, dążyły za wszelką cenę do zakończenia walk. Na szczęście dziś jest inaczej i możemy sobie pozwolić na większe wsparcie dla walczącej Ukrainy.
Bitwa Warszawska. Ukraiński sojusznik w przełomowych dniach
Ekwipunek to jedno, ale organizacja ochotniczego polsko-ukraińskiego oddziału, który miał walczyć po stronie Petlury, to zupełnie inna sprawa. Tymczasem taki oddział powstał. Co o nim wiemy?
Dziś na Ukrainie walczy złożony z Białorusinów Ochotniczy Pułk im. Konstantego Kalinowskiego, w walkach bierze też udział Legion Międzynarodowy, w którym służą m.in. polscy ochotnicy. Ale taka sytuacja to nic nowego w dziejach wojen. Podobnie było m.in. właśnie w czasie wojny polsko-bolszewickiej.
Pod koniec września 1920 roku, a więc już w czasie trwania rozmów pokojowych, z inicjatywą stworzenia polsko-ukraińskiego oddziału ochotniczego wystąpił ppłk Walery Sławek. Szef sztabu gen. Tadeusz Rozwadowski i Naczelny Wódz Józef Piłsudski oficjalnie sprzeciwili się temu pomysłowi – powstanie takiej jednostki mogło wpłynąć na przebieg negocjacji w Rydze. Oczywiście nieoficjalnie Piłsudski popierał tę inicjatywę. Zgodę na sformowanie takiego oddziału wydał za to Petlura, ludzie Sławka mieli więc podlegać ukraińskiemu dowództwu i walczyć przy boku 6 Siczowej Dywizji Strzelców.
Informacje o tej jednostce zachowały się w polskich dokumentach przechowywanych w… Państwowym Archiwum Wojskowym w Moskwie. Oddział udało się sformować bardzo szybko. Liczył 1200 osób, składał się z dwóch batalionów piechoty, dwóch szwadronów jazdy, artyleryjskiej baterii konnej i pododdziałów pomocniczych. Wstępowali do niego – choć nie tylko – głównie Polacy pochodzący z Wołynia i Podola. Do oddziału Sławka przystąpił m.in. cały szwadron pod dowództwem rtm. Tadeusza Kruka-Strzeleckiego.
Niestety niewiele wiemy na temat udziału jednostki ochotniczej w walkach. Pewne jest, że wraz z 6 Siczową Dywizją Strzelców pod koniec listopada wycofał się teren Rzeczypospolitej. Sławek chciał, by jego oddział został przerzucony do "zbuntowanych" sił Lucjana Żeligowskiego w Litwie Środkowej, ale ostatecznie jednostkę rozformowano.
Kliknij w obrazek i zobacz serwis specjalny poświęcony Bitwie Warszawskiej:
Nazwisko Sławka nie zaskakuje, był on w końcu jednym z akuszerów porozumienia polsko-ukraińskiego.
Sławek był człowiekiem do zadań specjalnych Piłsudskiego. Cieszył się jego zaufaniem od lat. To on współtworzył Organizację Bojową PPS (co przypłacił utratą oka i kilku palców, gdy jedna z bomb eksplodowała mu w rękach). Potrafił działać w trudnych warunkach, odznaczał się nieprzeciętną odwagą.
Znamienne jest to, że dwóch sygnatariuszy polsko-ukraińskiej konwencji polityczno-wojskowej z kwietnia 1920 roku, Sławek i Wacław Jędrzejewicz, pochodziło z Podola, z obszarów obecnej Ukrainy. Ci ludzie, którzy wyszli z polskich dworków rozsianych pośród ukraińskich wsi, znakomicie posługiwali się językiem, znali ukraińską mentalność (co było niezwykle istotne podczas negocjacji z URL) i rozumieli prawo tego narodu do samostanowienia. Rozumieli też zagrożenie rosyjskie i potrzebę odgrodzenia się od nawały ze wschodu.
Sławek zdążył też dobrze poznać się z Symonem Petlurą, bo latem 1920 roku służył jako oficer łącznikowy przy sztabie Armii Czynnej URL.
Armia Czerwona zdołała pokonać Ukraińców. 21 listopada wojska Ukraińskiej Republiki Ludowej przekroczyły polsko-bolszewicką linię zawieszenia broni na Zbruczu. Ilu Ukraińców znalazło się wówczas w Polsce?
Zbrucz przekroczyło 19,5 tys. ukraińskich żołnierzy, a także ich sojusznicy: ok. 8 tys. "białych" Rosjan z 3 Armii gen. Borysa Peremykina i ok. 1,5 kozaków esauła Wadima Jakowlewa. Do tego należy doliczyć kilka tysięcy ludności cywilnej – ukraińskich urzędników i członków rodzin żołnierzy. Zgodnie z prawem międzynarodowym rozbrojono ich i przeniesiono do obozów internowania.
Należy pamiętać, że część żołnierzy URL rekrutowała się spośród jeńców wziętych podczas walk polsko-ukraińskich na przełomie 1918 i 1919 roku, nadal żywili oni urazę do Polaków. Inni nie chcieli trafić do obozów internowania. Część chciała po prostu wrócić do domów. Dlatego około 5 tys. z nich postanowiło wrócić na obszar zajętej przez bolszewików Ukrainy. W kwietniu 1921 roku w obozach internowania było 15 tys. Ukraińców.
15 maja 1921 roku Józef Piłsudski odwiedził internowanych żołnierzy armii Petlury i skierował do nich słynne słowa: "ja was, Panowie, przepraszam, ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być". Czy ukraińscy weterani w Polsce mogli liczyć na coś więcej niż przeprosiny Marszałka?
Zacząć należy od tego, że przebywanie w obozach internowania nie równało się z uwięzieniem. Ukraińcy mogli poruszać się dość swobodnie poza obrębem obozów. Długo zachowali również nadzieję na walkę o suwerenność ojczyzny – jeszcze w listopadzie 1921 roku miał miejsce tzw. II pochód zimowy, czyli rajd ukraińskich powstańców z terenów Rzeczpospolitej i Rumunii, którego celem było wzniecenie powstania.
Cała sprawa zakończyła się tragicznie, powstańców rozbito, wielu z nich rozstrzelano. Po tym wydarzeniu Ukraińcy – przy pomocy polskiej administracji i na własną rękę – zaczęli szukać pracy w Polsce i sposobu na włączenie się do normalnego życia społeczeństwa. Było to na rękę również władzom Rzeczpospolitej, bo utrzymywanie obozów dla internowanych stanowiło spore obciążenie dla budżetu.
Sytuacja w kraju była trudna, bezrobocie wysokie.
Dlatego Wojsko Polskie, nadal znajdujące się pod przemożnym wpływem Piłsudskiego, ułatwiało byłym ukraińskim sojusznikom zatrudnienie w jednostkach, gdzie wykonywali oni prace pomocnicze jako kowale, ślusarze czy stajenni. Warto wspomnieć tutaj o zatrudnieniu 23 Ukraińców, w większości oficerów lotnictwa, w Niższej Szkole Pilotów w Bydgoszczy i działającej przy niej Szkole Mechaników Centralnych Zakładów Lotniczych. Ukraińscy instruktorzy byli jednymi z tych, którzy wyszkolili pierwsze pokolenie adeptów lotnictwa w odrodzonej Rzeczpospolitej.
Weterani armii URL, wraz z rodzinami, dali początek diasporom Ukraińców i "białych" Rosjan na zachodzie kraju (to tutaj znajdowało się kilka obozów dla internowanych) – w Toruniu, Bydgoszczy czy Poznaniu. Na nabożeństwa w toruńskiej parafii prawosławnej, która powstała dla społeczności ukraińskiej sto lat temu, uczęszczają dziś m.in. Ukraińcy, którzy przybyli do Polski po 24 lutego.
Gorzej było z pracą dla oficerów, którzy byli w bardziej zaawansowanym wieku, i dla inwalidów wojennych. Z myślą o nich otwarto utrzymywaną przez rząd tzw. Stanicę Ukraińską w Kaliszu. Funkcjonowała ona w latach 1924-1937, a maksymalnie przebywało w niej 800 osób.
Strona polska ubiegała się też o to, by Ukraińców przyjęły również inne kraje europejskie – np. do Francji wyemigrowało około 5 tys. Ukraińców. Wśród nich znalazł się w końcu sam Symon Petlura, który od 1923 roku przebywał w Paryżu.
Pańska najnowsza książka, napisana razem z prof. Michałem Klimeckim, przedstawiająca horyzont dziejów Ukrainy i Ukraińców w latach 1914-2022, nosi znamienny tytuł "Czas samotności". Dziś, zupełnie inaczej niż w 1920 roku, Ukraina osamotniona nie jest. Czy to oznacza, że odrobiliśmy lekcję sprzed stu lat?
Polska tę lekcję zachowała w pamięci, stąd nasza jednoznaczna postawa od pierwszych dni konfliktu. Na szczęście dla Ukrainy jesteśmy dziś państwem w o wiele lepszej sytuacji niż II RP w 1920 roku. Co istotniejsze, lekcję odrobiła też Europa – mimo początkowej postawy wyczekiwania na rozwój sytuacji – państwa europejskie przyjęły w większości jednoznaczną postawę wobec wojny. Sto lat temu nikt, poza Polską, nie traktował Ukraińców jako narodu mającego prawo do samostanowienia. Czy wraz z wojną ukraińsko-rosyjską czas samotności Ukrainy skończył się definitywnie? Wiele na to wskazuje, ale nie możemy jeszcze popadać w przedwczesny tryumfalizm. Ukraina nadal potrzebuje wsparcia.
"Czas samotności. Ukraina w latach 1914-2022", Zbigniew Karpus i Michał Klimecki; wyd. Bellona
Rozmawiał Bartłomiej Makowski