Czas niepewności
XIX wiek był czasem, w którym rozum i nauka coraz śmielej sięgały w rejony, w których do tej pory niepodzielne rządy sprawowała wiara. Jednym z takich zagadnień była kwestia śmierci. Ludzkość próbowała poradzić sobie z tym zjawiskiem w sposób metodyczny. Jednak nawet rozwój medycyny nie pozwalał precyzyjnie wyznaczyć granicy między życiem a śmiercią. Zgon orzekano na podstawie niekiedy bardzo mylących dowodów: lekarze stwierdzali brak tętna, naciskając palcami na tętnice, brak oddechu – przykładając lusterko do nosa "zmarłego". Pierwsze stetoskopy (wynalazek 1816 roku) również były omylne.
Dziś wiadomo, że nawet stwierdzenie bezruchu i utraty wrażliwości na ból (uznawanych za symptomy śmierci) nie zawsze muszą oznaczać zgon pacjenta. Ta niepewność tylko podsycała pierwotny lęk przed śmiercią.
Swoją rolę odegrała też masowa prasa, chętnie szukająca sensacyjnych i makabrycznych historii. Jedną z nich była ta, która przydarzyła się Mary Hart 16 października 1872 roku. Dziewczyna była sierotą, oddaną pod opiekę ciotce Sarah Hart. Feralnego dnia, podczas prac domowych, Mary nagle padła bez życia na ziemię. Pogrzeb odbył się jeszcze tego samego dnia. W nocy Sarah dręczyły koszmary. Następnego dnia wyprosiła u miejscowego pastora odkopanie grobu. To, co zobaczyła po otwarciu wieka trumny, było przerażające. Wieko było całe podrapane, palce dziewczyny zdarte do kości. Na twarzy Mary zastygł grymas przerażenia i paniki…
Podobne historie znaleźć można też w polskiej prasie, jak chociażby tę o Annie Reginie Kilemann, która nie tylko miała zostać przedwcześnie pochowana, ale na dodatek urodzić pod ziemią dziecko. Ile prawdy w tej ostatniej historii? Trudno stwierdzić, ale nagrobek Kilemann można do dziś podziwiać na warszawskim cmentarzu ewangelicko-augsburskim.
Zjawisko napędzało mroczną wyobraźnię twórców, zwłaszcza autorów gotyckiej grozy. Wśród nich największym talentem okazał się Edgar Allan Poe. Motyw powrotu zza grobu stale przewijał się w twórczości poczytnego pisarza. Można go znaleźć w "Beczce Amontillado", "Berenice", "Czarnym kocie", "Zagładzie domu Usherów". Ale najlepiej Poe odmalował problem w "Przedwczesnym pogrzebie". Życie głównego bohatera zatruwa ciągły strach przed pogrzebaniem żywcem, podsycany przez doniesienia prasowe o podobnych przypadkach. Wydaje krocie na przebudowę swojego grobowca w ten sposób, by można było z niego uciec. Jego koszmar spełnia się, gdy budzi się pewnego dnia skrępowany w ciasnocie, ciemności, czując tylko zapach drewna i ziemi…
Przypalanie, nakłuwanie i… lewatywy
Ta paranoja związana z przedwczesnym pochówkiem zaowocowała wieloma metodami upewniania się, że śmierć faktycznie nastąpiła. Uświęconym tradycją sposobem, choć jego pierwotne znaczenie uległo zatarciu, było odczekanie trzech dni między zgonem i pogrzebem – w tym czasie rodzina gromadziła się na modlitwach przy katafalku.
"Trumna chłopska" obraz Aleksandra Gierymskiego. Fot.: Muzeum Narodowe w Warszawie/dp
Wobec coraz powszechniejszego lęku zaczęto stosować inne, niekiedy równie makabryczne jak samo pochowanie żywcem, sposoby na upewnienie się, że denat faktycznie przeszedł na drugą stronę. Zalecano lekarzom wcieranie w dziąsła nieboszczyka papryki i tabaki, wsypywanie ich do nosa, a nawet… podawanie w formie lewatywy.
Inną metodą było nakłuwanie ciała igłami, przypalanie go rozżarzonym metalem i wylewanie na nie rozgrzanego wosku. Wszystkie te metody miały za zadanie sprawdzić, czy nieboszczyk nie wykazuje reakcji na ból.
Miejsce tymczasowego spoczynku
Lęk przed przedwczesnym pochówkiem stał się też motorem wielu praktycznych rozwiązań. Wszystko zaczęło się najpewniej jeszcze pod koniec XVIII wieku w Manchesterze. Umierając w 1791 roku, niejaki Robert Robinson, pastor jednego z odłamów anglikanizmu, nakazał złożenie swoich doczesnych szczątków w mauzoleum, w którym znajdować się miała trumna z okienkiem. Polecił rodzinie co kilka dni sprawdzać, czy na szybce nie zbiera się para z oddechu. Jednak dopiero w drugiej połowie XIX wieku obawy przed pochowaniem żywcem były już tak powszechne, że nowe patenty na trumny ratunkowe zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu. W amerykańskim urzędzie patentowym zarejestrowano ponad 100 rozwiązań, które miały umożliwić nieszczęśnikom poinformowanie świata zewnętrznego o swoim stanie i wydostanie się z grobów.
Grobowiec z szybką, podobny do tego, który nakazał sobie przygotować Robinson, znajduje się na cmentarzu Evergreen w amerykańskim stanie Vermont. Należy do zmarłego w 1893 roku Timothy’ego Clarka Smitha, konsula USA w Rosji i Rumunii. Dyplomatę stać było na wymurowanie okazałego monumentu, ale już wkrótce popularnością cieszyć się zaczęły "wersje budżetowe" trumien ratunkowych, przeznaczone dla mniej zamożnych niedoszłych nieboszczyków. Jednym z pionierów takiego rozwiązania był zrusyfikowany Polak i zarazem carski szambelan Michał Karnice-Karnicki. W 1897 roku skonstruował i opatentował trumnę wyposażoną w dopływ powietrza oraz dzwonek i chorągiewkę wystające nad powierzchnię grobu.
Inny Polak, Wojciech Kwiatkowski, opatentował pięć lat wcześniej podobny wynalazek, przy czym jego trumna wyposażona była w jednorazowy system informujący o pogrzebaniu żywego człowieka: w tym przypadku ponad mogiłę wystawała rurka, z której niedoszły nieboszczyk, za pomocą sprężyny, mógł wystrzelić pęk kolorowych piór.
Trumna projektu Kwiatkowskiego. Fot.: Wikimedia Commons/dp
Opatentowana w 1868 roku skrzynia pogrzebowa miała nawet zainstalowaną drabinę. Innym problemem zajął się z kolei Johan Jacob Toolen. W 1907 roku opatentował on w Stanach trumnę wyposażoną w system dźwigarów i przekładni. Ich zadaniem było pomóc nieszczęśnikowi, który obudził się wewnątrz, w podniesieniu wieka.
Tafefobię, jako jednostkę chorobową, opisał po raz pierwszy Enrico Morselli, wybitny włoski psychiatra. Było to w roku 1891. To również nie przypadek: u styku wieków Italia była wiodącym ośrodkiem psychiatrii. Naukowiec uznał tafefobię za szczególny rodzaj klaustrofobii.
Chopin bał się pobudki w trumnie
Wśród cierpiących na tafefobię odnaleźć można kilka znanych nazwisk. Hansa Christiana Andersena ogarniał strach, że jego bliscy mogą pomylić głęboki sen duńskiego bajkopisarza ze zgonem, więc przed położeniem się do łóżka zostawiał dla nich odpowiednie liściki, w których podkreślał, że jeszcze żyje. W swoich ostatnich dniach tak bał się przebudzenia w trumnie, że jego wolą było, by po śmierci otwarto mu dla pewności żyły. Podobną instrukcję wydał Alfred Nobel.
Z kolei Nikołaj Gogol miał przejawiać wobec zjawiska pogrzebania żywcem podobną do tej charakteryzującej Poego mieszankę fascynacji i lęku. Gogol zmarł w 1852 roku i został pochowany na terenie Monastyru Daniłowskiego w Moskwie. Gdy 80 lat później Sowieci zdecydowali się zamienić klasztor na sierociniec dla dzieci, których rodzice padli ofiarą stalinowskich represji, szczątki Gogola ekshumowano. Odkryto wówczas, że ciało pisarza spoczywa na brzuchu. Niewykluczone więc, że wielkiego twórcę dosięgło urzeczywistnienie się jego lęku…
Tafefobia dręczyła również najwybitniejszego polskiego kompozytora. Tuż przed śmiercią, 17 października 1849 roku, Fryderyk Chopin w ostatnich słowach do zgromadzonych przy łóżku umierającego powiedział: "Gdy ten kaszel mnie zadusi, zaklinam Was, każcie otworzyć ciało moje, żebym nie został pochowany żywcem".
Dla pewności – dom przedśmiertny i… strzał z armaty
Przypadki tafefobii spotkać można w tamtym czasie także na ziemiach polskich. Frederike Kempner była śląską, niemieckojęzyczną poetką. Największy rozgłos przyniosła jej jednak nie twórczość liryczna, a działalność społeczna. Kobieta zmagała się z podobną jak u Gogola mieszanką fascynacji i lęku przed przedwczesnym pogrzebem. Problem ten zaowocował najsłynniejszym dziełem poetki – "Memoriałem o konieczności ustawowego wprowadzenia domów pogrzebowych", w którym kobieta domagała się zakładania przez państwo kostnic. Tam – jej zdaniem – można byłoby przetrzymywać ciała aż do wykluczenia śmierci pozornej. Kempner obawiała się, że pomyłka lekarzy dosięgnie ją samą, więc wyposażyła swój grobowiec w system dzwoneczków. Ostatecznie Fryderyka, nie chcąc ryzykować, nakazała kremację swoich zwłok po śmierci.
Najbardziej spektakularna jest jednak historia wielkopolskiego hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Arystokrata również cierpiał na lęk przed pogrzebaniem żywcem, najpewniej wywołany przez doniesienia, które obiegły Poznań po likwidacji jednej z nekropolii w latach 20. XIX wieku. Majątek pozwalał mu ulżyć ludziom odczuwającym podobny strach. Hrabia ufundował na poznańskiej nekropolii na Wzgórzu Świętego Wojciecha (dziś to Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan) przysionek śmierci. Budowę obiektu dokończył po śmierci ojca jego syn Roger. Otwarcie nastąpiło 1 stycznia 1848 roku. W niewielkim budynku przetrzymywano ciała umarłych. Do palców nieboszczyków przywiązywano dzwoneczek. Dozorca nasłuchiwał, czy z pomieszczenia nie dobiega brzęk. Gdyby tak się stało, miał powiadomić lekarza, którego zadaniem było ocucenie zmarłego poprzez opuszczenie na jego język kropli nafty. Dom przedpogrzebowy nie był oryginalnym pomysłem poznaniaka – w owym czasie w Niemczech funkcjonowało ok. 30 podobnych obiektów. Po kilku latach budynek rozebrano z uwagi na niewielkie zainteresowanie samych poznaniaków.
Lęk przed pogrzebaniem żywcem nie opuścił za to Edwarda Raczyńskiego. Gnębiony depresją arystokrata popełnił samobójstwo. Być może, by upewnić się, że będzie ono skuteczne i że nie obudzi się we własnym grobie, hrabia odebrał sobie życie w spektakularny i bez wątpienia skuteczny sposób: strzelił sobie w głowę… z armaty.
Kres histerii związanej z obawą przed pogrzebaniem żywcem przyniosły nowe praktyki związane z pochówkiem – a zwłaszcza kremacja i balsamowanie zwłok. Oba te zabiegi wykluczają rzecz jasna możliwość obudzenia się w trumnie. Pochodzący z połowy 2019 roku przykład 29-letniego Gonzalo Montoya Jiménez pokazuje jednak, że – mimo astronomicznego rozwoju medycyny, jaki miał miejsce od XIX wieku – warto poczekać z organizacją pogrzebu (w Polsce muszą minąć co najmniej 24 godziny od stwierdzenia zgonu). Sytuacja miała miejsce w jednym z hiszpańskich więzień. Jiméneza odnaleziono w jego celi. Zgon, na podstawie braku bicia serca, oddechu oraz występowania sinicy i stężenia pośmiertnego, stwierdziło trzech lekarzy. Zwłoki zapakowano do worka i wywieziono do kostnicy. Po jakimś czasie z chłodni zaczęły dobiegać dziwne dźwięki, które okazały się… chrapaniem denata. Okazało się, że Hiszpan popadł w stan katalepsji, podczas którego aktywność serca i oddech spadły do minimum, co spowodowało inne "pośmiertne" objawy. Stan mężczyzny był spowodowany nieregularnym przyjmowaniem leków na padaczkę. Nie tylko historia, ale i współczesność pokazują, że lęk przed obudzeniem się w grobie nie jest do końca irracjonalny.
Bartłomiej Makowski
Korzystałem z:
"Na granicy życia i śmierci, czyli rzecz o pochówkach nie do końca zmarłych, porodach trumiennych i tafefobii", Adam Tyszkiewicz, Krzysztofa Schoeneich; MDWUM nr 10/2020 str. 38-43
"Czy masz tafefobię? Jej ofiary i kulturowe następstwa", Magdalena Konczewska, Archeologia Żywa 2 (64) 2018)
"Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie", Adam Węgłowski, Znak Horyzont, 2016;
"People Feared Being Buried Alive So Much They Invented These Special Safety Coffins", Lawrence Tarazano, Smithsonian Magazine