Historia

"Nagle pod drzwiami pojawiła się pani premierowa". Ucieczka polskich władz we wrześniu 1939 roku

Ostatnia aktualizacja: 17.09.2024 06:00
Ewakuacja władz Rzeczpospolitej od początku budziła wiele kontrowersji. Uciekinierów nazywano tchórzami, zdrajcami, "grabarzami ojczyzny", próbowano ich nawet stawiać przed Trybunałem Stanu. Czy słusznie?
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneFoto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej (polona.pl/pixabay)

17 września 1939 roku główne organy władz II RP - w tym prezydent Ignacy Mościcki, premier Felicjan Sławoj Składkowski oraz naczelny wódz Edward Śmigły-Rydz - opuściły terytorium Polski przez granicę polsko-rumuńską.

"Z przejściowego potopu uchronić musimy uosobienie Rzeczpospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczpospolitej i naczelnych władz państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników" – napisał tego dnia Mościcki w orędziu do obywateli Polski.

Wzorem dla tego kroku była działalność belgijskiego rządu na wygnaniu w czasie I wojny światowej. Kierowany przez Charles'a de Broqueville'a gabinet po ucieczce z okupowanej przez Niemców Belgii w latach 1914-1918 rezydował we francuskim Hawrze. Sprzymierzona Francja wydzierżawiła Belgom kawałek ziemi, który w ciągu tych kilku lat pełnił rolę eksterytorialnej tymczasowej siedziby rządu (w prawie międzynarodowym nazywa się to "le droit de résidence").

Gdy polskie władze otrzymały informację, że do najazdu niemieckiego dołączyła agresja Sowietów, decyzja o ewakuacji została uznana za konieczność, ale o ewentualności takiego przedsięwzięcia mówiło się już wcześniej. We wrześniu 1939 roku bardzo szybko zorientowano się przecież, że Rzeczpospolita i jej wojsko poniosły druzgocącą klęskę w starciu z militarną potęgą Niemiec.


Przed katastrofą

III Rzesza od początku istnienia wysuwała agresywne żądania terytorialne. Zanim napadła na Rzeczpospolitą Polską, dokonała sprzecznej z prawem międzynarodowym aneksji terytorium państwa austriackiego (1938), a później (1938-1939) ziem czechosłowackich (do rozbiorów Czechosłowacji, choć nie do końca we współpracy z Niemcami, włączyła się także Polska, zagarniając Zaolzie, odebrane wcześniej Polakom podczas konferencji w Spa w 1920 roku).

24 października 1938 roku Niemcy zażądały od Polski zgody na wcielenie do III Rzeszy Wolnego Miasta Gdańsk, a ponadto eksterytorialnej autostrady oraz linii kolejowej przez polskie Pomorze. Absurdalny postulat powtórzono na początku 1939 roku, a potem przypominano go aż do września. Był to najwyraźniejszy jak dotąd sygnał, że nasz zachodni sąsiad dąży do wojny z Polską. Dla wszystkich stało się jasne, że napaść to kwestia czasu.

Polacy przedsięwzięli energiczne kroki w celu stworzenia sojuszy wojskowych na wypadek spodziewanej agresji. Na początku kwietnia 1939 roku Polska otrzymała gwarancję pomocy od Wielkiej Brytanii. Tydzień później dokument z podobnym zapewnieniem powstał we Francji. Hitler tylko czekał na taki pretekst.

28 kwietnia 1939 roku III Rzesza oficjalnie odniosła się do obu tych umów, jednostronnie zrywając deklarację polsko-niemiecką o niestosowaniu przemocy z 1934 roku. Niemcy zakomunikowali, że porozumienia Rzeczpospolitej z Francją i Wielką Brytanią są równoznaczne z "anulowaniem deklaracji przez Polskę".

Dwa tygodnie później przedstawiciele polskiej armii negocjowali w Paryżu warunki wojskowej współpracy dwóch państw w wypadku niemieckiego ataku, odnawiając umowy sojusznicze z 1921 i 1925 roku. 19 maja 1939 roku podpisano polsko-francuski protokół, w którym zapisano, że Francja ruszy na pomoc Rzeczypospolitej w przypadku "agresji niemieckiej przeciwko Polsce lub w wypadku zagrożenia żywotnych interesów Polski w Gdańsku, co wywołałoby zbrojną akcję Polski".

25 sierpnia 1939 roku rządy Polski i Wielkiej Brytanii podpisały w Londynie układ sojuszniczy. Przedstawiciele obu państw zgodzili się, że:

"w razie gdyby jedna ze stron umawiających się znalazła się w działaniach wojennych w stosunku do jednego z mocarstw europejskich na skutek agresji tego ostatniego przeciwko tejże stronie umawiającej się, druga strona umawiająca się udzieli bezzwłocznie stronie umawiającej się, znajdującej się w działaniach wojennych wszelkiej pomocy i poparcia będących w jej mocy".

W tajnym protokole dopisano: "Przez wyrażenie mocarstwo europejskie użyte w tym układzie należy rozumieć Niemcy".

Dwa dni wcześniej wydarzyło się jednak coś, o czym nie wiedział nikt z wyjątkiem władz III Rzeszy i ZSRR. 23 sierpnia 1939 roku państwa te podpisały tzw. pakt Ribbentrop–Mołotow, oficjalnie umowę o nieagresji, do której dołączono jednak tajny protokół dodatkowy. Zgodnie z jego zapisami Niemcy i Rosjanie mieli do woli rozporządzać terytoriami Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii i Rumunii.

Gdy 1 września 1939 roku Niemcy z wielu stron zaatakowały nasz kraj, Polacy mieli jeszcze nadzieję, że przynajmniej ZSRR dotrzyma postanowień polsko-sowieckiego paktu o nieagresji podpisanego w Moskwie 25 lipca 1932 roku. Obowiązywał ponadto układ sojuszniczy z Rumunią, która jednak niebezpiecznie zbliżyła się politycznie z państwem Hitlera, choć zarazem po 1 września zadeklarowała neutralność w trwającej wojnie. Poza tym zobowiązania sojusznicze polsko-rumuńskiej "Konwencji o przymierzu odpornym" z 1921 roku zdefiniowane zostały jako wzajemna pomoc w przypadku niesprowokowanego ataku "na swych obecnych granicach wschodnich" (a więc ze strony ZSRR, a nie Niemiec).

Przed 1 września 1939 roku Europa żyła w stanie napięcia, które w oczywisty sposób najsilniejsze było nad Wisłą. Zarazem w duszach większości Polaków działał mechanizm obronny, który nie dopuszczał myśli o najgorszym. Żywiono nadzieję, że może jednak Hitler cofnie się przed atakiem, a jeśli nie, że waleczna polska armia z sojusznikami u boku zetrze niemieckie siły w proch. Tak przecież powtarzała propaganda.

Dlatego katastrofa, która nastąpiła już w pierwszych dniach wojny, była takim szokiem - zarówno dla zwykłych obywateli Rzeczpospolitej, jak i dla naczelnych władz państwowych, a nawet dowództwa wojskowego.

***

Czytaj więcej:

***

Czas złudzeń

Gdy rankiem 1 września 1939 roku stało się jasne, że Niemcy rozpoczęły na terenie Polski operację wojenną na dużą skalę, minister spraw zagranicznych Józef Beck natychmiast wysłał depeszę do polskich placówek dyplomatycznych, w tym do ambasadorów RP w Londynie - Edwarda Raczyńskiego - i w Paryżu - Juliusza Łukasiewicza, pisząc:

"rząd polski, zdecydowany bronić niepodległości i honoru Polski do końca, wyraża przekonanie, że zgodnie z istniejącymi traktatami otrzyma w tej walce natychmiastową pomoc aliantów".

Tego samego dnia podczas wystąpienia w Reichstagu Adolf Hitler całą winą za wybuch wojny obarczył Polaków (następnego dnia rząd RP wydał oświadczenie, że twierdzenia Führera to "pospolite i świadome kłamstwo"). W swoim przemówieniu Hitler wiele miejsca poświęcił paktowi Ribbentrop–Mołotow, nie wspominając jednak o tajnym załączniku. Równocześnie 1 września Nikołaj Szaronow, ambasador radziecki w Warszawie, przekazał polskiemu MSZ, że ZSRR zachowa neutralność w konflikcie polsko-niemieckim.

Również 1 września prezydent Ignacy Mościcki wygłosił orędzie, którego treść tego samego dnia po południu rozplakatowano w Warszawie: "tej nocy nasz wróg odwieczny napadł na Polskę bez wypowiedzenia wojny […] Cały Naród z błogosławieństwem Bożym, w walce o świętą i słuszną sprawę, wspólnie z Wojskiem, wejdzie do walki w zwartych szeregach, aż do zupełnego zwycięstwa".

Ze względu na bombardowania prezydent już pierwszego dnia wojny opuścił stolicę i na kilka dni przeniósł się do willi jednego ze znajomych w podwarszawskich Błotach (dziś to część warszawskiej dzielnicy Wawer).

2 września na pośpiesznie zwołanych posiedzeniach Sejmu i Senatu premier Felicjan Sławoj Składkowski odczytał oświadczenie zakończone słowami: "zwyciężymy, gdyż mamy potężnych sprzymierzeńców". Wszyscy czekali na spełnienie sojuszniczych obietnic przez Wielką Brytanię i Francję. 3 września nadeszły do Polski wieści o przystąpieniu obu państw do wojny z Niemcami. W łonie rządu i wśród zwykłych Polaków zapanowała wielka radość.

Tymczasem działania militarne Brytyjczyków i Francuzów były tak znikome, że okres od września (lub października) 1939 roku do maja 1940 przeszedł do historii jako "dziwna wojna". Za formalnym wypowiedzeniem wojny nie poszły bowiem niemal żadne aktywności bojowe (nie licząc francuskiej ofensywy w Saarze). Władze Wielkiej Brytanii i Francji wspólnie uznały, że armie obu krajów mogą osiągnąć zdolność do podjęcia ofensywy dopiero w 1940 lub 1941 roku. Zdecydowano więc, że na razie nie zostaną podjęte ataki w celu odciążenia Wojska Polskiego na wschodnim froncie niemieckiej agresji.


Posłuchaj
20:42 polscy prezydenci_ ignacy mościcki___5311_95_iv_tr_0-0_1deecfc0[00].mp3 "Koncepcja, żeby prezydent został w Warszawie, nie może być w ogóle brana pod uwagę, bo urząd prezydenta był związany z ciągłością państwa polskiego. Chyba największym nieszczęściem byłoby, gdyby prezydent dostał się do niewoli radzieckiej lub do niewoli niemieckiej". O działalności Ignacego Mościckiego opowiada historyk Ludwik Malinowski (PR, 1995

 


Wrześniowa odyseja

W Polsce nie od razu stało się jasne, że wojskowa pomoc z Zachodu nie nadejdzie, ale i tak podjęto sprawne działania mające na celu ochronę "uosobienia Rzeczpospolitej i źródła konstytucyjnej władzy". Już w ciągu pierwszych sześciu dni wojny okazało się bowiem, że wbrew propagandowym zapewnieniom Mościckiego i Składkowskiego niemiecka machina wojenna po prostu miażdży Rzeczpospolitą.

Władze ewakuowały się najpierw z bombardowanej Warszawy. Rząd i instytucje państwowe zaczęły opuszczać stolicę w nocy z 4 na 5 września. 5 września wyjechał korpus dyplomatyczny. Felicjan Sławoj Składkowski wyprowadził się ze swej siedziby nad ranem 7 września, przenosząc się do Łucka w województwie wołyńskim. W nieodległej Ołyce dzień wcześniej znalazł się Ignacy Mościcki, który zamienił willę w Błotach na zamek księcia Radziwiłła.

Kierowano się na wschód, jak najdalej od nacierającego frontu niemieckiego. 6 września Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych Edward Śmigły-Rydz wydał rozkaz wycofania polskich wojsk na linię Wisły i Sanu, a sam przeniósł się do nowej kwatery w cytadeli w Brześciu nad Bugiem. W Warszawie pozostał prezydent miasta Stefan Starzyński, od 6 września komisarz cywilny przy Dowództwie Obrony Warszawy.

8 września podczas przeprowadzonej w Brześciu rozmowy generała Kazimierza Sosnkowskiego z ministrem Beckiem wyraźnie rysowała się już ewentualność ewakuacji władz RP oraz polskiego wojska przez terytorium Rumunii.

Józef Beck wspominał także telefoniczną rozmowę z Janem Szembekiem, wiceministrem spraw zagranicznych, który od 9 września przebywał w Krzemieńcu, gdzie znalazł się także korpus dyplomatyczny. Szembek streścił ministrowi treść swojej rozmowy z francuskim ambasadorem Léonem Noëlem, który "wystąpił z bardzo poważną sugestią przygotowania przeniesienia najwyższych władz państwowych do Francji".

Władysław Pobóg-Malinowski, historyk, a zarazem urzędnik MSZ, pisał po latach, że kwestia "opuszczenia terytorium Rzeczypospolitej przez jej władze naczelne (...) już z początkiem drugiego tygodnia wojny narzucać się zaczął jako konieczność twarda i nieunikniona w obliczu katastrofy, rozwijającej się szybko na tle miażdżącej przewagi Niemców i całkowitej bezczynności sojuszników na froncie zachodnim".

9 września Jan Szembek spotkał się również z ambasadorem rumuńskim. Gheorghe Grigorcea zapewnił go, że choć Rumunia zachowa neutralność w konflikcie, ma zamiar udzielić Polakom tzw. droit de passage, czyli umożliwić przejazd głowie państwa i rządowi przez rumuńskie ziemie.

Tego samego dnia Niemcy wysłały za pośrednictwem placówki dyplomatycznej w Bukareszcie ostrzeżenie, że udzielenie azylu polskim władzom będzie traktowane jako zerwanie aktu o neutralności. Rumuni ostrożnie ripostowali, że nie pozwolą na żadną aktywność polityczną Polaków, ale nadal zamierzali zgodzić się na ich przejazd. Ribbentrop nie chciał o tym słyszeć. Napięcie w stosunkach między oboma krajami wzrosło. Rumunia dostała kilka dni na przemyślenie swego stanowiska.

Pomysł ewakuacji władz przez terytorium Rumunii nie był jednak szczególnie bliski ani prezydentowi, ani premierowi, ani naczelnemu wodzowi. Józef Beck, który dzień wcześniej uzyskał od ambasadora Noëla potwierdzenie, że Francja przyjmie polski rząd tak samo, jak w 1914 roku ugościła rząd Belgii, 12 września podczas narady u Mościckiego na zamku w Ołyce bezskutecznie próbował zainteresować zebranych (byli tam też Składkowski i Śmigły-Rydz) sprawą droit de passage oraz droit de résidence.

Kwestie te domagały się jednak rozpatrzenia w obliczu dynamicznie postępującej ofensywy niemieckiej. W połowie września, gdy dla wszystkich było jasne, że toczona właśnie bitwa nad Bzurą kończy się zwycięstwem Niemców, przebywający w Krzemieńcu korpus dyplomatyczny coraz głośniej domagał się jak najszybszego przemieszczenia się w stronę granicy polsko-rumuńskiej. W ślad za tym podjęto również decyzje o kolejnych przeprowadzkach władz RP.

15 września prezydent przeniósł się z Ołyki do majątku Załucze koło przygranicznego Śniatynia, nową kwaterę naczelnego wodza utworzono w Kołomyi (około 40 kilometrów od granicy), urzędnicy MSZ wraz z ambasadorami zatrzymali się w Kutach, gdzie znajdowało się mostowe przejście graniczne, zaś rząd z premierem Składkowskim jako swoją siedzibę obrali leżący tuż obok Kosów.

***

Czytaj więcej:

***

W naszej "Bajce"

Świadkiem pobytu członków rządu w Kosowie był reżyser teatralny i telewizyjny Jan Kulczyński (1931-2015), wówczas ośmioletni chłopiec. W sierpniu i wrześniu 1939 roku spędzał tam wakacje wraz z mamą oraz siostrą i tam właśnie zastała ich wiadomość o wybuchu wojny. Mieszkali w pensjonacie "Bajka", gdzie codzienne wieczorem letnicy słuchali radia, również kanałów zagranicznych. Któregoś dnia usłyszano: "przekupny rząd polski schronił się w małej miejscowości Kosów na samym pograniczu Rumunii".

– Od razu śmiech wybuchnął wśród słuchających: "co ci Niemcy opowiadają, to propaganda, przecież to nieduża miejscowość, żadnego rządu tutaj nie ma, to wszystko jest kłamstwo, będzie dobrze". To był bowiem już taki etap wojny, kiedy się próbowało po tym szoku jak gdyby łapać oddech – mówił Jan Kulczyński w Polskim Radiu w 1998 roku.

Pensjonat Bajka w Kosowie. Zdjęcie z lat 30. XX wieku. Fot. Polona.pl/domena publiczna Pensjonat Bajka w Kosowie. Zdjęcie z lat 30. XX wieku. Fot. Polona.pl/domena publiczna

Goście pensjonatu poszli więc spać, ale nie było im dane zaznać spokoju. Nocą do "Bajki" wkroczyła policja. – Zaczęli się dobijać do drzwi i wyrzucać wszystkich na ulicę. Nie dbali o to, gdzie my sobie pójdziemy. Ale moja mama była osobą energiczną, więc zamknęła drzwi na klucz i powiedziała, że się nie usunie w ciągu nocy, że ma dwoje niedużych dzieci i że jest żoną profesora uniwersytetu, a więc nie stanowi żadnego zagrożenia dla rządu Rzeczpospolitej Polskiej – opowiadał reżyser.

Policjant próbował jeszcze wyważyć drzwi, były jednak zbyt solidne, by się poddać. – W końcu wszystko na chwilę ucichło, po czym nagle przyjechały samochody i pod drzwiami pojawiła się pani premierowa Składkowska. Zaczęła straszliwie się dobijać i po francusku kląć jak z rynsztoka. A ponieważ moja mama była romanistką, więc jej piękną francuszczyzną przez te drzwi w drugą stronę odpowiadała. Przypuszczam, że podobnych wyrazów używała, bo tamta zamilkła. I tak wyjaśniło się, że tu właśnie nie ma zagrożenia dla rządu i ona się zgodziła na to, żebyśmy rano dopiero się wyprowadzili – wspominał Jan Kulczyński.

Po dwóch dniach goście mogli wrócić do "Bajki". W Polsce nie było już wówczas ani premiera, ani jego żony, ani reszty władz, urzędników i pracowników państwowych instytucji. Od wschodu zaś Rzeczpospolita atakowana była przez sojusznika Niemiec - Armię Czerwoną.


Posłuchaj
12:52 Jan Kulczyński Dwójka Głosy z przeszłości 2015.mp3 Jan Kulczyński wspomina początek II wojny światowej. Audycja Hanny Szof z cyklu "Zapiski ze współczesności" (PR, 1998)

 

"Nie mamy tu nic więcej do roboty"

Do Kut wiadomość o sowieckiej napaści nadeszła 17 września o godzinie 6 rano, a do Kosowa dopiero o 10. Felicjan Sławoj Składkowski zadzwonił do Załucza, by prosić prezydenta o niezwłoczny przyjazd do Kut, sam zaś udał się na naradę do Kołomyi. Tam wspólnie ze Śmigłym-Rydzem oraz Beckiem uzgodnili, że w zaistniałej sytuacji nie będą domagać się od Rumunii wypełnienia obowiązków sojuszniczych, a jedynie przepuszczenia władz i wojska przez jej terytorium.

Polacy nie wiedzieli, że już 14 września rumuński MSZ zapewnił Niemców, że w przypadku przekroczenia granicy przez rząd polski i naczelne dowództwo polskiej armii "personel wojskowy zostanie rozbrojony i będzie internowany", a "osoby cywilne, podobnie jak inni »uchodźcy polityczni«, zostaną sprowadzone do przygotowanych ośrodków przyjęcia w pobliżu Jass i będą tam internowane; jeżeli jednak którakolwiek z tych osób będzie chciała udać się do obcych krajów, nie będzie jej można tego odmówić".

Kluczowym warunkiem tego rozwiązania było założenie, że osoba taka "z chwilą, kiedy przekroczy granicę, staje się osobą prywatną i przestaje być »członkiem rządu«". Oficjalnie oznaczało to, że wbrew wcześniejszym zapewnieniom Rumuni pozwolą wyłącznie na nieoficjalny przejazd premiera, prezydenta i innych osobistości. Nieoficjalnie szykowano Polakom znacznie bardziej przykrą niespodziankę.

Zanim jednak do tego doszło, 17 września 1939 roku około godziny 16 w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego odbyło się w Kutach ostatnie posiedzenie rządu Rzeczpospolitej na terenie państwa polskiego. Podczas narady podjęto ostateczną decyzję o opuszczeniu kraju, kiedy zostanie utracona linia Dniestru. O tej samej godzinie szef sztabu generał Wacław Stachiewicz rozesłał z Kołomyi "dyrektywę ogólną" naczelnego wodza o wycofaniu oddziałów Wojska Polskiego i sprzętu na Rumunię. Śmigły-Rydz krążył wówczas między Kosowem a Kutami, przygotowując się do ewakuacji.

Wieczorem 17 września na polecenie Śmigłego-Rydza przystąpiono do realizacji planu ucieczki. Przez most nad rzeką Czeremosz, wyznaczającą polsko-rumuńską granicę, przejechał najpierw prezydent Mościcki, następnie zaś premier i naczelny wódz. Potem obaj przez kilka godzin obserwowali wolno poruszającą się kolumnę samochodów, którymi z Polski ewakuowali się urzędnicy państwowi. Felicjan Sławoj Składkowski zanotował później: "nie mamy tu nic więcej do roboty. Marszałek daje znak odjazdu; rzucamy spojrzenie na Ziemię Polską i Kuty za Czeremoszem. Po błotnistej drodze (...) jedziemy do Czerniowiec".

Decyzja o ucieczce od początku budziła wiele emocji, zwłaszcza w odniesieniu do ewakuacji naczelnego dowódcy. Wielu żołnierzy potraktowało jego wyjazd z kraju jako zdradę. Na moście w Kutach doszło do dramatycznego incydentu, gdy naczelny kwatermistrz rządu pułkownik Ludwik Bociański zastąpił drogę Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi, zamierzając skłonić go do pozostania na terenie Rzeczpospolitej. Gdy perswazja nic nie dała, wyjął broń i w rozpaczy targnął się na swe życie. Strzał był niecelny, Bociański przeżył i ciężko ranny został później internowany w Rumunii razem z innymi żołnierzami.

Most łączący polskie Kuty z rumuńską Wyżnicą nad rzeką Czeremosz. Fot. Polona.pl Most łączący polskie Kuty z rumuńską Wyżnicą nad rzeką Czeremosz. Fot. Polona.pl/domena publiczna

Zasadzka

Pierwszym przystankiem polskich władz w Rumunii było miasto Czerniowce. Tam Józef Beck spotkał się z ambasadorem Grigorceą, który próbował wymusić na ministrze podpisanie deklaracji o dobrowolnym zrzeczeniu się przez rząd RP "wszystkich swoich atrybucji konstytucyjnych, politycznych i administracyjnych". Gdy Beck odmówił, Grigorcea poszedł wykonać kilka telefonów, po których oświadczył, że rząd Rumunii proponuje przejazd pociągiem do miejscowości Slănic. Polacy nie podejrzewali, że to pułapka.

18 września po południu pociąg z prezydentem, naczelnym wodzem, premierem, członkami rządu oraz towarzyszącymi im rodzinami wyjechał z Czerniowiec. W drodze Rumuni podzielili skład na trzy części. Wagon z prezydentem skierowano do Bicaz, Śmigłego-Rydza zawieziono do odległej Krajowej (rum. Craiova), a członków rządu do Slănica. W miejscach docelowych wszyscy zostali internowani. Rumuni spełnili co do joty żądania swych niemieckich przyjaciół.

Uwięzieni na kilka miesięcy politycy stracili możliwość efektywnego prowadzenia działalności. Jednym ze skutków powstałego w ten sposób kryzysu było przejęcie władzy w tworzonym na uchodźstwie rządzie polskim przez antysanacyjną opozycję.

Członków ostatnich władz przedwojennej Rzeczpospolitej stopniowo zwalniano z internowania. Wspomniana wcześniej "premierowa" Germaine Składkowska, która tak energicznie awanturowała się w pensjonacie "Bajka", wyjechała do Francji już w grudniu 1939 roku. Nad Sekwaną zabiegała o pomoc w uwolnieniu męża. Starania te zniweczyła kapitulacja Francji w czerwcu 1940 roku. Małżonkowie połączyli się dopiero po ucieczce Składkowskiego z internowania.

Czy dało się inaczej?

Ucieczka rządu RP we wrześniu 1939 roku była zarzewiem trwającej przez lata kontrowersji, zarówno w środowiskach emigracyjnych, jak i w PRL. Była odbierana jako ostateczne bankructwo całego środowiska sanacyjnego, widziano w niej akt skrajnego tchórzostwa, a nawet zdrady ojczyzny. Na jednym z posiedzeń rządu RP na uchodźstwie minister pracy i opieki społecznej Jan Stańczyk domagał się wręcz postawienia członków ostatniego rządu II RP przed Trybunałem Stanu, zaś naczelnika Śmigłego-Rydza przed sądem wojskowym.

Istotnie opuszczenie kraju przez marszałka było faktem najszerzej krytykowanym, ale po latach analiz oraz interpretacji niektórzy historycy bronią jego decyzji. " Trzeba być człowiekiem zupełnie nieznającym historii Polski, aby widzieć w niej coś złego" – mówił w jednym z prasowych wywiadów prof. Paweł Wieczorkiewicz.

"To samo zrobił w 1809 i później w 1813 książę Józef Poniatowski, a w 1831 naczelny wódz powstania listopadowego. Gdy walka militarna nie ma szans, trzeba opuścić kraj i próbować kontynuować ją gdzie indziej. Warto zwrócić uwagę, że w PRL kłamliwie nie łączono wyjścia naczelnego wodza z atakiem sowieckim. Przedstawiano to jako ucieczkę, a nie tak, jak było w rzeczywistości, reakcję na 17 września. Stalin marzył o złapaniu Mościckiego, Rydza czy Becka i należało zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić" – tłumaczył historyk.


Posłuchaj
29:59 edward rydz-Śmigły___3837_96_iv_tr_0-0_1df06208[00].mp3 "Po internowaniu Rydz-Śmigły podniesionym głosem zarzucił Józefowi Beckowi, że minister go oszukał, że Rumuni zachowali się inaczej, niż zakładano". O Edwardzie Śmigłym-Rydzu opowiada historyk wojskowości prof. Tadeusz Panecki (PR, 1996)

 

Na marginesie warto wspomnieć, że w PRL chętnie też lansowano mit, jakoby władze II RP uciekały do Rumunii nie przez Kuty, lecz przez Zaleszczyki, jeden z najmodniejszych kurortów przedwojennej Polski. Chciano w ten sposób w pewien sposób podkreślić, jak oderwane od rzeczywistości były sanacyjne elity, skoro nawet w obliczu klęski państwa (o którą oczywiście komuniści obwiniali Składkowskiego, Mościckiego i spółkę, nie wspominając o zdradzieckiej napaści Sowietów) chcieli jeszcze spędzić nieco czasu w eleganckiej miejscowości letniskowej.

Spory o znaczenie wrześniowej ewakuacji władz będą zapewne trwały nadal, bo - jak widać z pobieżnego zarysowania sytuacji międzynarodowej w tamtym okresie - liczba wzajemnie wpływających na siebie i zazębiających się zdarzeń, decyzji, sprzecznych i niepełnych informacji oraz interesów była w ówczesnych warunkach nie do ogarnięcia przez jakiegokolwiek męża stanu, a tym bardziej kilku. Prawdopodobnie jakiekolwiek podjęte wówczas działanie skończyłoby się źle dla opuszczonej przez sojuszników Polski, którą dwa potężne totalitarne reżimy postanowiły rozerwać na strzępy.

***

Korzystałem z następujących źródeł:

  • Eugeniusz Duraczyński, "Rząd polski na uchodźstwie 1939-1945", Warszawa 1993
  • "Starcie Polski. Wrzesień 1939" w wyborze iopracowaniu Darka Foksa oraz wstępem Zbigniewa Kluzy, Warszawa 2019
  • Andrzej Friszke, "Losy państwa i narodu 1939-1989", Warszawa 2003
  • "Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939-1945. Tom I: 1939-1932", oprac. Dariusz Baliszewski i Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999 
  • "Wojna polska", z prof. Pawłem Wieczorkiewiczem rozmawia Piotr Zychowicz, "Plus Minus" - dodatek do "Rzeczpospolitej", nr 218 z 17 września 2005

Michał Czyżewski

Czytaj także

Tu Polskie Radio: "Hitler nie zjadł śniadania w Warszawie"

Ostatnia aktualizacja: 10.09.2024 05:55
– Wczoraj radio Königsberg podało, że w dniu dzisiejszym nastąpi uroczysty wjazd kanclerza Hitlera do Warszawy, gdzie spożyje śniadanie. Jakoś tego śniadania nie zjadł – mówił ppłk Wacław Lipiński, szef propagandy Dowództwa Obrony Warszawy w przemówieniu radiowym 10 września 1939 roku.
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Chcę 600 ludzi gotowych umrzeć za Warszawę". Odpowiedź na radiowy apel Starzyńskiego zaskoczyła wszystkich

Ostatnia aktualizacja: 12.09.2024 05:55
12 września 1939 roku warszawska rozgłośnia wciąż nadawała program. Na antenie jak zwykle wystąpił prezydent miasta Stefan Starzyński, który w płomiennym apelu wezwał ochotników do oddziałów obrony Warszawy.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wojna obronna 1939. "Warszawa pisze swoje karty krwią"

Ostatnia aktualizacja: 12.09.2024 05:55
12 września 1939 roku w Polskim Radiu przemówili Wacław Sieroszewski i Mieczysław Niedziałkowski, którzy dodawali otuchy słuchaczom i zagrzewali ich do dalszego oporu.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czy II wojna światowa zaczęła się na Śląsku? Sensacyjne odkrycie

Ostatnia aktualizacja: 01.09.2024 05:50
Inwazja Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 nie zaczęła się od ataku na Westerplatte ani od bombardowania Wielunia, lecz od przekroczenia granicy i starć w okolicach Rybnika ok. półtorej godziny wcześniej, około godz. 3.14 – wynika z odnalezionych w Wielkiej Brytanii dokumentów.
rozwiń zwiń
Czytaj także

"Nad nami widzę bombowce". Bombardowania Wielunia, czyli pierwsza zbrodnia wojenna Niemców we wrześniu 1939 roku

Ostatnia aktualizacja: 01.09.2024 05:45
– Atak przeprowadzony przy tak dużym zmasowaniu sił i środków musiał zakończyć się absolutną hekatombą – mówił w Polskim Radiu dr Grzegorz Bębnik, historyk specjalizujący się w problematyce września 1939 roku.
rozwiń zwiń