Nie tak dawno za sprawą taśm nagranych w pewnej warszawskiej restauracji dowiedzieliśmy się, jaką kuchnię preferują polscy politycy. Dziennikarz Paweł Bravo analizując ich posiłki, wśród których znalazły się takie dania jak piklowane rzodkiewki, carpaccio z jagnięciny mlecznej czy policzki wołowe w porto, zwracał uwagę na brak deserów. - W słodkościach uzewnętrznia się poczucie wysokiego statusu, siły i władzy. U naszych polityków zabrakło mi tego przepychu deserów, z którego słynie chociażby Silvio Berlusconi. Ciasta, które mu dowożono, musiały być pakowane w specjalnych skrzyniach, drewnianych, obstalowywanych u stolarza, ponieważ żadne normalne opakowanie nie było w stanie ich unieść - komentował.
Bravo zwracał uwagę, że jedzenie jest stałym elementem gry politycznej i nierzadko prowadzi do sporów międzypaństwowych, czego przykładem jest pokarmowe napięcie, które ostatnio wyniknęło między Wielką Brytanią i Włochami.
- Anglicy postanowili wprowadzić system dla analfabetów, którym się nie chce czytać etykiet. W zależności od zawartości tłuszczów, cukrów i soli w potrawie, chcą ją oznaczać zieloną, żółtą lub czerwoną kropką, która sygnalizowałaby, który pokarm jest niezdrowy. Na tę propozycję wściekli się Włosi, bo produkty takie jak parmezan czy oliwa z oliwek, łapią się na czerwoną dużą kropkę...
Swoje pomysły na jedzenie ma również polskie Ministersto Finansów, które zamierza opodatkować węgiel do grillowania, a także klasyfikuje owocowe galaretki, sprzedawane w barach mlecznych, jako potrawy mięsne. Więcej o związkach polityki z jedzeniem - w nagraniu audycji.
bch, ac