Okazją do przypomnienia wybranych radiowych nagrań ze Zbigniewem Herbertem jest 26. rocznica jego śmierci, którą wspominamy 28 lipca 2023 roku.
A zacząć można od tematu podstawowego, pojawiającego się w niejednym wywiadzie: co to znaczy być literatem? skąd to się wzięło? i czy na pewno to spełnienie marzeń?
Serwis specjalny poświęcony Zbigniewowi Herbertowi
"Literat wbrew swoim studiom"
– Chyba nigdy w życiu nie chciałem być pisarzem – przyznał przed mikrofonem Polskiego Radia na początku lat 70. XX w. Zbigniew Herbert.
06:40 pisarze___pr iii 34835_tr_0-0_13956bca[00].mp3 Wypowiedź Zbigniewa Herberta nt. pisarstwa i literatury. Audycja Jerzego Mikkego z cyklu "Człowiek i jego zawód: pisarze" (PR, 21.05.1972)
Miał już wówczas 48 lat, ale choć metrykalnie należał do pokolenia Kolumbów (urodzony w 1924 roku we Lwowie był 3 lata młodszy od Baczyńskiego czy Różewicza), zadebiutował stosunkowo późno. Na przełomie lat 40. i 50. pojedynczymi utworami, a w 1956 tomikiem wierszy "Struna światła".
Wcześniej studiował na kilku kierunkach. Krótko polonistykę na konspiracyjnym wówczas, był rok 1943, Uniwersytecie Jana Kazimierza; w 1944 przez chwilę w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, następnie ekonomię w Akademii Handlowej (zaliczył wymagane przedmioty, ale nie przystąpił do egzaminu magisterskiego). Studiował też prawo – najpierw w Krakowie, potem w Toruniu – zwieńczone magisterskim tytułem. W Toruniu, później w Warszawie, zgłębiał również tajniki filozofii.
– Jeżeli przypominam sobie moje młodzieńcze marzenia, miałem raczej zainteresowania praktyczne. I całe moje studia były właściwie studiami, które przygotowywały młodego człowieka do uprawiania pożytecznego, socjalnie zaakceptowanego zawodu: prawnika, ekonomisty, naukowca – mówił Herbert we wspomnianym wywiadzie. I jakby nieco nieoczekiwanie przywołał kontekst II wojny światowej.
– Kiedy sięgam do pokładów dla mnie samego nie zawsze uświadomionych, dlaczego właściwie uprawiam coś, co się nazywa literaturą, muszę się powołać do czasów okupacji. Była to sytuacja bardzo wyjątkowa, która niejako domagała się zapisu. Ja zacząłem w tym czasie właśnie pisać – opowiadał. – Ale potem studiowałem różne inne rzeczy i wydawało mi się zawsze, że jestem takim literatem z przypadku, literatem wbrew swoim studiom i zamiarom życiowym.
Na ile te słowa były swoistą autokreacją? Na ile gorzką refleksją nad przypadkami życiowymi zdeterminowanymi przez polityczne (lata stalinizmu choćby) okoliczności? Z jednej strony Zbigniew Herbert przecież próbował utrzymywać się z pracy pióra, dążył do "bycia pisarzem". Ale odmawiał pisania pod obowiązujące w czasach socrealizmu ideologiczne dyktando. Między innymi to stąd te wszystkie zajęcia, którymi musiał się parać na przełomie lat 40.i 50. A pełnił m.in. funkcję "kalkulatora chronometrażysty" w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli "Wspólna Sprawa", pracował w Związku Kompozytorów Polskich, w Narodowym Banku Polskim, w Muzeum Okręgowym w Toruniu oraz, co najważniejsze z punktu widzenia obranej przez poetę drogi, w Związku Literatów Polskich.
***
Katarzyna Herbert, żona poety, opowiada o codziennej pracy twórczej jej męża (w krótkim filmie zobaczymy pełne książek i pamiątek warszawskie mieszkanie Zbigniewa Herberta). Nagranie z 2013 roku.
***
Budować tablicę wartości
W 1993 roku, na pięć lat przed śmiercią, Zbigniew Herbert mówił w Polskim Radiu – odpowiadając na klasyczne pytanie: "co chciałby przekazać swoim słuchaczom i czytelnikom?" – że interesowało go jedno.
– "Jak żyć dobrze?", "Jak żyć godnie?". Te pytania każdy sobie stawia. Ja nie wiem, czy sam mam na nie odpowiedź, ale wciąż mnie to nurtuje. By nie żyć życiem naskórkowym – przyznawał prawie siedemdziesięcioletni wówczas poeta.
Echa tego dostrzec można w znacznie wcześniejszych jego radiowych wypowiedziach.
05:26 zbigniew herbert___pr iii 34421_tr_0-0_140c3e20[00].mp3 "Budowanie tablicy wartości". Wypowiedź Zbigniewa Herberta w audycji Andrzeja Babuchowskiego "Głos poety" (PR, 16.02.1972)
– Mnie się zdaje, że ja i bardzo wielu moich kolegów mamy trochę wątpliwości, czy nie uprawiamy naszego zawodu jako ostatnie pokolenie, które wierzy w słowo i moc słowa – mówił Zbigniew Herbert w 1972 roku. Myśl tę rozwijał również w nieco młodszym wywiadzie.
– Nie oddzielam literatury od życia. Uważam, że jest ona wyrazem działalności ludzkiej, w którym manifestuje się postawa wobec świata. I nie bardzo chodzi o to, czy wiersz, który czytam, jest awangardowy czy nie, czy napisałem go ja, czy napisał go mój bardziej uzdolniony kolega. Ważne jest bowiem budowanie pewnej tablicy wartości – podkreślał Zbigniew Herbert.
– Czasem nieswojo się czuję – dodawał. – Prawda, jestem literatem. Ale [chodzi] o zrobienie czegoś istotnego w rzeczywistości, nazwijmy ją, materialniej. To znaczy, gdybym był weterynarzem i wyleczył krowę, żeby nie kaszlała, bo są krowy, które kaszlą, sprawiłoby mi to bodajże czy nie większą satysfakcję niż napisanie wiersza.
Pisanie, jak dookreślał poeta, powinno być "jakimś aktem odwagi, który przyjmuje na siebie rolę jakiegoś trochę przemieniania ludzi". – To okropnie brzmi – przyznawał natychmiast, świadomy niebezpieczeństwa literatury tendencyjnej i służebnej. – Dlatego trzeba to robić z całą autoironią. Nie wolno się angażować tak, jak to było w tak zwanym minionym okresie, kiedy wszyscy wiedzieli, że trzeba być optymistą, wiedzieli, co jest dobre, a co złe. Ale iść w kierunku budowania tablicy wartości.
"Cywilizacje, którym nie udało się w historii"
Temat pisania – jednak już w innym ujęciu – wciąż pojawiał się w wywiadach Zbigniewa Herberta udzielonych Polskiemu Radiu. Choćby w tych poświęconych wielkiej pasji poety: podróżowaniu.
– Moją ideą przewodnią jest nie tylko opowiadać swoje wrażenia, bo wrażenia można bardzo łatwo wyczerpać, nawet w sensie stylistycznym, prawda? Pisze się: "widziałem śliczny malutki kościółek romański, przecudny zachód słońca i tak dalej, i tak dalej" - tłumaczył w audycji Andrzeja Babuchowskiego również z początku lat 70.
– Mam więc taką metodę, jeżeli w ogóle mam jakąkolwiek metodę, że widzę pewne rzeczy, potem staram się oczytać różnymi książkami na ten temat i nie tylko opowiedzieć o swoich wrażeniach, które w gruncie rzeczy nie są takie istotne, ale przekazać pewną sumę informacji o kulturach czy kręgach cywilizacji, zwłaszcza o tych, których już nie ma. Które zatonęły – dopowiadał Zbigniew Herbert
Pisarz, który miał już wówczas za sobą wydanie zbioru esejów "Barbarzyńca w ogrodzie" (o gotyckich katedrach, wymordowanych albigensach, o malarzu Pierze della Francesca czy o templariuszach), opowiadał o pracy nad kolejnym tomem tego typu szkiców.
– W tej nowej książeczce będzie prawdopodobnie szkicu o Etruskach, będzie o cywilizacji kreteńskiej, o budowniczych megalitycznych budowli, bo to budzi moje, powiem bardzo sentymentalnie, współczucie. To cywilizacje, którym nie udało się w historii – mówił.
Maszynopis tej "książeczki", zatytułowanej "Labirynt nad morzem", jej autor złożył w wydawnictwie w 1973 roku. Zbiór ten nie doczekał się jednak publikacji za życia Zbigniewa Herberta – ukazał się dopiero w 2000 roku.
***
Czytaj także:
***
Patrzeć uważnie, odkryć przedmiot
"Podróżowanie" jako temat radiowych wypowiedzi Zbigniewa Herberta był bardzo pojemny znaczeniowo – stanowił dla poety przyczynek do opowieści nie tylko o samych widzianych miejscach (o czym za chwilę), lecz także do omówienia innych pokrewnych kwestii.
Wśród nich zaś: sztuki uważnego patrzenia.
– Kiedyś Rainer Maria Rilke przychodził kryzys duchowy i pisarski, a działo się to w okresie, kiedy był sekretarzem Rodina. I ten Rodin powiedział mu pewnego razu: "idź do Jardin des Plantes i obserwuj panterę" (bo to jest ogród zoologiczny). "Obserwuj panterę, obserwuj liść i drzewo, ale w sposób bardzo intensywny. Tak jakbyś chciał odczytać kształt świata czy jakąś tajemnicę istnienia" – przytaczał historię Rilkego Herbert.
Jak dodawał, polecałby "wszystkim młodym kolegom" tę metodę. – Nie obserwować, co zrobił starszy kolega i dzięki temu zrobił pieniądze, dostał jakąś nagrodę, tylko obserwować na własną rękę świat. I myślę, że z tych bardzo świadomych, wysilonych obserwacji przedmioty wchodzą do nas i zaczynają do nas mówić – podkreślał.
Zbigniew Herbert przytoczył przy okazji przykład swojej lekcji intensywnego patrzenia. Opowieść ta wiązała się z genezą eseju "Kamień z katedry" zamieszczonego w "Barbarzyńcy w ogrodzie".
– Dlaczego napisałem tę książkę? Przyjechałem do Paryża z planem ojcowskim (starym, sprzed wojny) i chciałem gdzieś tam trafić. Byłem oszołomiony wszystkim. Ale stanąłem przed katedrą Notre Dame i zdębiałem. I powiedziałem sobie: "Intensywnie obserwować tę katedrę. Może ja czegoś dotknę? jakiejś tajemnicy tego przedmiotu?" – wspominał.
Katedra Notre Dame w Paryżu, rys. z pocz. XX w. Fot. Polona
W innym miejscu Zbigniew Herbert dodawał, jak wielkie – już od czasów studiów filozoficznych u swojego toruńskiego mistrza prof. Henryka Elzenberga – miał "ciągoty do konkretu". Do "konkretnej sztuki".
– To dlatego jestem tak zafascynowany malarstwem. Bo to jest tworzenie przedmiotów – mówił.
Pierwsza noc w nowym miejscu
Oczytanie się na temat odwiedzanego miejsca, uważne patrzenie – to wszystko były dla poety-podróżnika kwestie istotne. Ale właściwą przygodę poznania nowej przestrzeni polecał rozpoczynać jeszcze inaczej.
– Dla mnie jest ogromna fascynacja wylądować wieczorem w jakimś mieście, którego nie znam, które przeczuwam, o którym czytałem. Złożyć walizki w pokoiku hotelowym i zanurzyć się w to miasto. Jest to przygoda prawie miłosna: odkrywanie ulic, nazw, wyglądu twarzy, architektury, która jest jeszcze w nocy spowita tajemniczością, jeszcze się nie wyłania – opowiadał Zbigniew Herbert w archiwalnej audycji Polskiego Radia.
To pierwsze nocne spotkanie z nowym miejscem, mówił poeta, stanowi nie tylko rekonesans, ale jest "jakimś wchłonięciem w siebie inności". Jest "jedną z form dialogu ze światem".
***
Czytaj także:
***
Dziewczęta z obrazów Botticellego
A dialog ten jest niezbędny, pozwala bowiem na autentyczne (źródłowe) spotkanie ze sztuką, a nade wszystko z drugim człowiekiem.
Jeśli chodzi o kwestię "podróży i sztuki", Herbert przywoływał w Polskim Radiu wspomnienia z kilku krajów – wśród nich oczywiście z Grecji i Włoch, ale i z ojczyzny Vermeera.
– Kiedy oglądałem w polskich muzeach krajobrazy, powiedzmy, holenderskie, myślałem sobie: "no, bardzo ciekawa konwencja malarska". Natomiast nie rozumiałem, jak głęboko związane to jest konkretnym krajobrazem, z atmosferą Holandii, z holenderskim powietrzem (bo w podróżach trzeba rozróżniać gatunki powietrza, tak jak się rozróżnia gatunki potraw czy wina) – tłumaczył.
Podobne doświadczenie spotkało go we Włoszech.
– Malarstwo włoskie bez nieba włoskiego, zamknięte w muzeum w Sztokholmie, ma zupełnie inną funkcję. I właśnie Włochy są tym krajem, gdzie sztuka wychodzi na ulice i z ulic wraca do muzeów – mówił autor "Barbarzyńcy w ogrodzie". Co więcej, dodawał, ta obecność sztuki na włoskiej ulicy ma tu bardzo konkretny wymiar.
– W twarzach dziewcząt na Sycylii czy w Rzymie można rozpoznać modeli Botticellego i innych malarzy – przyznał.
Wspomnienia Pana Cogito, podróżnika
Dużo miejsca w radiowych opowieściach Zbigniewa Herberta zajęły wspomnienia o tych, których spotkał na swojej podróżniczej drodze.
Czasami byli to anonimowi, raz zobaczeni ludzie.
– Płyniemy do wyspy Delos, z Mykonos. Morze wzburzone. I wtedy zrozumiałem, co to znaczy Posejdon – opowiadał. – Pamiętam taką scenkę ze statku: studenci angielscy, którzy przeżywali chorobę morską w sposób bohaterski, zasłaniając się dużymi płatami "Timesa". I piękna Szwedka, która płakała, płakała w sposób tak piękny, że ja chciałem, żeby to wzburzone morze jak najdłużej trwało.
Ruiny antycznej świątyni na greckiej wyspie Delos. Fot. Shutterstock
Czasami pozostawali wciąż anonimowi, ale złączeni jakimś wspólnym doświadczeniem.
– Jak zabrnąłem do Bretanii, byłem w takiej małej miejscowości i omalże nie stałem się ofiarą pewnej afery politycznej, o której nie miałem pojęcia – zaczął swoją kolejną opowieść poeta. – Mianowicie był to okres różnych letnich zabaw, festynów. I zauważyłem, że idzie grupa ludzi krzyczących coś bardzo żywo. Uważałem, że to są jakieś wesołe pochody i z tym pochodem szedłem. Dopiero po chwili przekonałem się, że jest to manifestacje Bretończyków żądających oderwaniu od Francji, skierowana przeciwko de Gaulle’owi.
Częściej jednak we wspomnieniach Herberta pojawiali się ci, których mógł on przez krótką chwilę poznać.
– Chciałbym kiedyś napisać jakiś szkic o ludziach, którzy pomagali mi w podróżach. Na przykład kiedy byłem bardzo osamotniony, po prostu zaczepiałem kogoś i pytałem się o coś, o czym wiedziałem. Żeby tylko porozmawiać – przyznawał.
Jak opowiadał, jednym z miejsc, gdzie dostał "najwięcej jakiejś takiej zupełnie niezasłużonej serdeczności ludzkiej", była szkocka wyspa Holy Iona w archipelagu Hebrydów. To radiowe wspomnienie może stanowić autobiograficzny przypis do jednego z najpiękniejszych wierszy Zbigniewa Herberta: "Modlitwy Pana Cogito – podróżnika". W opowieści tej znalazła się bowiem i Miss Helen z mglistej wysepki Mull, która
prosiła
żeby w nocy zostawić w oknie wychodzącym na
Holy Iona zapaloną lampę aby światła ziemi
pozdrawiały się.
Co poeta zobaczył w Dolinie Śmierci?
2 stycznia 1973 roku Polskie Radio nadało wywiad ze Zbigniewem Herbertem zatytułowany "Noc sylwestrowa na pustyni". Tematem rozmowy był epizod z podróży poety do USA, wizyta w kalifornijskiej Dolinie Śmierci.
14:36 noc sylwestrowa na pustynii___6266_tr_2-2_138e7070[00].mp3 "Noc sylwestrowa na pustyni". Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Maria Krzyżanowska (PR, 2.01.1973)
Słynną Death Valley Herbert Herbert odwiedził na początku 1971 roku (wraz z żoną i przyjacielem Zdzisławem Najderem) podczas swojej drugiej podróży do Stanów Zjednoczonych.
– Wykładałem wówczas na uniwersytecie amerykańskim w Kalifornii i postanowiłem spędzić Sylwestra na pustyni – mówił przed radiowym mikrofonem autor "Pana Cogito" (wg biografia poety, Andrzeja Franaszka, nie był to jednak sylwester, a koniec stycznia).
We wspomnianym wywiadzie znalazły się wspomnienia o tym fenomenie amerykańskiej przyrody ( "zawsze sobie wyobrażałam, że pustynia to taka wielka piaskownica, ale Dolina Śmierć w samej swojej formacji geologicznej jest niesłychanie różnorodna") czy też refleksje okołoliterackie ("uważam, że należałoby na pustyni założyć szkołę poetycką; po pierwsze, unika się przedwczesnych publikacji z powodu trudności komunikacyjnych, a po drugie: pustynia skłania do kontemplacji").
Kalifornijska Dolina Śmierci. Fot. Shutterstock
Zbigniew Herbert przywołał również tragiczne dzieje pierwszych osadników, którzy w drodze na amerykański zachód w poszukiwaniu złota zostawali uwięzieni na pustyni, bezlitosnej i śmiercionośnej. A opowieści te stanowiły dla poety kontekst do rozważań egzystencjalnych.
Zaczęło się jednak od tytułowego "sylwestra".
– O dwunastej godzinie zgodnie z zwyczajem wypiłem wraz z przyjaciółmi toast noworoczny. Potem urządziłem sobie małą przechadzkę, ale nie oddalałem się zbytnio od mojego drewnianego domku, bo wiedziałem, że można się zagubić łatwo i wtedy sprawa już jest groźna. Wróciłem, wziąłem kąpiel i leżąc w wannie, myślałem o dobrodziejstwach cywilizacji. Było ciepło, w lodówce stygły trunki, a ja chlapałem się w wodzie, w bezcennej wodzie, której parę łyków może uratować życie tych, co ginęli tutaj z pragnienia.
Jakie refleksje nawiedziły go wówczas w Dolinie Śmierci?
– W tę noc sylwestrową na pustyni myślałem o tym, że Ziemia nie jest rajem, że tworzymy na niej sztuczne ogrody. Przyroda jest w gruncie rzeczy silniejsza i pewnego dnia pustynie i oceany mogą wziąć odwet i ukarać nas za nasze zuchwalstwo. I na tej "wyspie sztucznej", na której wtedy przebywałem, byłem podmyty taką katastroficzną wizją.
Ale ta gorzka refleksja, jak wiadomo z twórczości Herberta, mogła zakończyć się tylko jedną, heroiczną, może stoicką, postawą.
– Myślałem, że mimo wszystko naszym losem jest zakładanie takich "ogrodów" – podkreślał. - Tych sztucznych, śmiesznych ogrodów. Budowanie miast, wiercenie studni. Przerzucanie mostów nad przepaściami.
jp
Źródła: Andrzej Franaszek, "Herbert. Biografia", Kraków 2018; cytat z "Modlitwy Pana Cogito – podróżnika" za: Zbigniew Herbert, "Wiersze wybrane", Kraków 2004.