Józef Ulma i Wiktoria Niemczak
Miejscowość około trzydziestu kilometrów na wschód od Rzeszowa, około dziesięciu kilometrów od Łańcuta. – Markowa przed wojną była zwykłą-niezwykłą wsią – mówiła w 2020 roku Polskim Radiu Anna Stróż-Pawłowska, ówczesna dyrektor Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. – Bardzo aktywny był tu oświecony ruch chłopski. Ta okolica, także pobliska Gać, gdzie działał Uniwersytet Ludowy, wydała wielu wybitnych ludowców. Bywał tu Wincenty Witos.
W Markowej w 1900 roku przyszedł na świat Józef Ulma.
– Rodzice Józefa mieli trzy hektary pola i było trzech synów. I prawdopodobnie każdy dostał właśnie hektar pola I tutaj, w tym kierunku północnym, to była ich działka – wspominali w radiowym reportażu "Rodzina Ulmów z Markowej" mieszkańcy tej wsi.
Zanim jednak Józef Ulma osiadł na swoim skromnym hektarze ziemi, ukończył szkoły. Najpierw czteroklasową szkołę powszechną w Markowej, a potem – po odbyciu służby wojskowej - Państwową Szkołę Rolniczą w Pilźnie.
Wiktoria Niemczak, którą Józef Ulma poślubił w 1935 roku, również pochodziła z Markowej. Była o dwanaście lat młodsza od swojego męża.
Już jako 6-letnie dziecko Wiktoria straciła matkę, przez jakiś czas wychowywała ją babcia. Ukończyła szkołę powszechną, a następnie kursy Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci. Była członkinią Amatorskiego Zespołu Teatralnego w Markowej.
16:23 rodzina ulmów z markowej_REPORTAŻ.mp3 Reportaż "Rodzina Ulmów z Markowej" Marty Rebzdy (PR, 2016)
"Tematyka jego książek była niesamowita"
Józef Ulma z wielkim zamiłowaniem prowadził swoje gospodarstwo rolne – był znanym w okolicy sadownikiem, hodowcą pszczół i jedwabników.
– Miał drzewa owocowe i sprzedawał sadzonki właśnie z tych drzew. To był jego główny dochód – wspominali mieszkańcy Markowej w reportażu Polskiego Radia. – No i uprawiał też morwy, bo hodował jedwabniki. Przyjechali nawet kiedyś do Ulmy starosta przeworski razem z Andrzejem Lubomirskim. Józef pokazywał im tę hodowlę, bo to była jego specjalność. No i jeszcze zajmował się garbowaniem skór.
Do innych, już pozarolniczych, pasji Józefa Ulmy należały książki oraz fotografia.
Czytaj więcej
Józef Ulma w swoim domu zgromadził małą biblioteczkę, zajmował się też introligatorstwem.
– Tematyka tych książek była niesamowita – opowiadał w reportażu "Samarytanie z Markowej" Jerzy Ulma, bratanek Józefa. – Książki sadownicze, rolnicze, techniczne, książki o hodowli pszczół, o hodowli jedwabników. Ale i książki filozoficzne, i poezje Juliusza Słowackiego, i podręcznik fotografii.
Józef Ulma angażował się również w różne społecznie i religijne inicjatywy. Należał do Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, działał w Związku Młodzieży Wiejskiej "Wici". Razem z Wiktorią występowali nawet w Teatrze Markowskim.
"Tu jest źródło tej niezwykłej decyzji"
– Wśród dwustu książek, jakie były w domu rodziny Ulmów, jest jedna wyjątkowa księga – opowiadał przed radiowym mikrofonem dr Mateusz Szpytma, historyk i krewny rodziny Ulmów. – Tą księgą było Pismo Święte, "Dzieje biblijne Starego i Nowego Przymierza". W księdze tej podkreślone zostały, prawdopodobnie ręką Ulmów, dwa miejsca: o Miłosiernym Samarytaninie i o miłości bliźniego.
O ewangelicznej motywacji, którą kierowali się Józef i Wiktoria Ulmowie (oboje należeli m.in. do Bractwa Żywego Różańca) mówił w 2021 roku, podczas mszy w Markowej, ks. Witold Burda, postulator w procesie beatyfikacyjnym.
– Tu są początki, tu jest źródło tej niezwykłej decyzji, żeby w 1942 roku przyjąć pod dach swojego skromnego, ale wypełnionego ciepłem, szacunkiem i prawdziwą miłością domu prześladowanych przez okupanta niemieckiego ośmiu przedstawicieli narodu żydowskiego – podkreślał kapłan.
00:21 12537072_8.mp3 Fragment homilii ks. Witolda Burdy wygłoszonej podczas 24 marca 2021 roku podczas mszy w Markowej (PR, 2021)
"On był tak za Wiktorią i za dziećmi"
Sąsiedzi i krewni Ulmów z Markowej również zapamiętali ich jako dobrą, wspierającą się, a jednocześnie pobożną rodzinę.
– Józek to był fajny chłop. Pożenił się blisko, po sąsiedzku, z Wiktorią, potem były dzieci. Ona nie pracowała, bo te dzieci miała i swojej roboty niemało w domu. A takie małe gospodarstwa jak ich to wtedy, przed wojną, po prostu biedowały – mówili w reportażu Polskiego Radia mieszkańcy Markowej.
– To naprawdę zgodna rodzina była. On był tak za Wiktorią i za dziećmi – dodawała Stanisława Kuźniar, krewna Ulmów oraz matka chrzestna ich trzeciego dziecka, Władysława. - Uczył dzieci pacierza, bo co wieczór sam też klękał.
Jak wspominała Stanisława Kuźniar, "dzieciaczkami cały dzień opiekowała się Wiktoria". – Kiedy miała mieć trzecie dziecko, a były już Stasia i Basia, zawołała mnie i opiekowałam się dzieciaczkami, trochę pomagałam im tam w domu. Za to zrobili mnie chrzestną do Władzia, bo to trzeci chłopaczek był. A potem jeszcze był Franuś, Antoś, Marysia.
Czytaj także:
"Wiedzieli, co jest za przechowywanie Żydów"
Wybuch II wojny światowej zmienił wszystko. Markowa, w której od dziesięcioleci żyli obok siebie przedstawiciele społeczności polskiej i żydowskiej, znalazła się pod okupacją niemiecką.
Pamięci Polaków Ratujących Żydów - zobacz serwis historyczny
– W przededniu II wojny w Markowej Żydzi stanowili grupę około 120 osób na 4500 ogólnej populacji wsi – przypominał w rozmowie z Polskim Radiem Kamil Kopera, historyk z Instytutu Pileckiego. – Wiemy, że ci Żydzi markowscy posługiwali się językiem jidysz w domu. Wiemy, że ich dzieci były edukowane przez zatrudnionego specjalnie w tym celu nauczyciela, ale chodziły też do szkoły podstawowej w Markowej tak, jak dzieci ich chrześcijańskich sąsiadów.
To wieloletnie sąsiedzkie współżycie zostało przez niemieckich okupantów brutalnie przerwane.
W połowie października 1941 roku wyszło rozporządzenie generalnego gubernatora Hansa Franka o karze śmierci dla Żydów opuszczających getto i dla Polaków udzielających im pomocy. Usankcjonowanie karania za udzielanie pomocy ludności żydowskiej było wstępem do rozpoczęcia planowego ludobójstwa.
W pierwszej połowie 1942 roku większość Żydów z Markowej została wywieziona i zamordowana w obozie zagłady w Bełżcu bądź rozstrzelana na miejscu. Ci, którym udało się przeżyć, ukrywali się, budowali prowizoryczne kryjówki. Józef Ulma należał do tych, którzy pomagali jednej z rodzin przy konstruowaniu takiego miejsca schronienia.
Ulmowie należeli również do tych Polaków, którzy zdecydowali się przyjąć pod swój dach żydowskich sąsiadów.
– Wiedzieli dobrze, co jest za przechowywanie Żydów. Że jest śmierć – wspominał w Polskim Radiu Roman Kluz, krewny rodziny Ulmów.
German Death Camps - zobacz serwis edukacyjno-społeczny
"To byli znajomi Żydzi"
Najprawdopodobniej jesienią 1942 roku Józef i Wiktoria Ulmowie, wychowujący sześcioro małych dzieci, zdecydowali się przyjąć pod swój dach ośmioro Żydów z rodzin Goldmanów, Didnerów oraz Grünfeldów.
- To byli znajomi Żydzi, chociaż z Łańcuta – opowiadali w radiowym reportażu o Goldmanach mieszkańcy Markowej. - Przed wojną oni handlowali bydłem, kupowali cielęta, krowy. Mieli sklep w Łańcucie z mięsem. I oni przyszli do Markowej, do Ulmów, i tam przebywali. I to naprawdę w trudnych warunkach. Przecież ta izba była niewielka, a ten stryszek (na którym ukrywali się Żydzi – przyp. red.) talki malutki. A było ich i ośmioro Ulmów, i ośmioro Żydów.
Ośmioro, bo do Goldmanów z Łańcuta (Saula oraz jego czterech synów, zwanych Szallami) dołączyły także dwie córki oraz oraz wnuczka Chaima Goldmana z Markowej: Lea (Layca) Didner z córką o nieznanym imieniu i Genia (Gołda) Grünfeld.
"Wszystko w tajemnicy było"
Jak wyglądał ów czas, w którym w oddalonym od centrum wsi skromnym domu Ulmów przebywało aż szesnaścioro ludzi?
– Goldmanowie mieli jakieś zgromadzone swoje rzeczy w Łańcucie, u takiego Lesia, który był policjantem. On ich przez jakiś czas w Łańcucie przechowywał, ale potem ich wypędził – opowiadała Stanisława Kuźniar. – Ale u niego mieli złożone różne rzeczy i od czasu do czasu nocami szli do Łańcuta i przynosili. Jakąś pościel, może bieliznę. I Wiktoria to potem sprzedawała i za to kupowała jedzenie.
– Wujek garbował skóry, jak to dawniej bywało. I ci Żydzi mu pomagali – dopowiadał w drugim reportażu audycji Roman Kluz. - Nieraz to widziałem, jak oni tam robili. Bo to trzeba było do tych beczek jakoś tam kisić, jakoś tam ciąć na takie kawałeczki i to moczyć.
Jak podkreślała w Polskim Radiu Anna Stróż-Pawłowska, Ulmom pomagali sąsiedzi i pomagała rodzina. O tej pomocy wspominała również w radiowym reportażu jedna z sąsiadek Ulmów.
– Żydówki do nas przychodziły od Ulmów, bo tam nie miały co robić. I tutaj szyły. Ja miałam siedem lat, to tak podglądałam. Byłam ciekawa, a wszystko w tajemnicy to było. Dawaliśmy im jeść – mówiła.
"Nie każdy by się podjął takiej sprawy"
Ulmowie byli świadomi ryzyka, jakie podjęli, dając schronienie Żydom.
- Praktycznie czterysta metrów od nich znajdował się okop, gdzie odbywały się egzekucje Żydów. Od Ulmów było i słychać, i widać te egzekucje. Także to nie jest tak, jak się komuś wydaje, że może to coś nie docierało do nich – podkreślał Jerzy Ulma.
O tym ryzyku przypominali Ulmom również sąsiedzi.
– On miał dużo ostrzeżeń, żeby coś zrobił, bo zginie. Mówili: "Józek, masz rodzinę, wszystko musi mieć swoją roztropność". A on na to odpowiadał: "Biada temu, kto zwątpił" – wspominała w Polskim Radiu jedna z mieszkanek Markowej.
Władysław Ulma zapytany, dlaczego jego brat Józef zdecydował się pomóc Żydom podczas okupacji, oceniał rzecz w jednoznaczny sposób. – Widocznie był człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo nie każdy by się podjął takiej sprawy.
00:25 12537072_1.mp3 Władysław Ulma o tym, dlaczego jego brat zdecydował się pomóc Żydom podczas niemieckiej okupacji (nagranie dla Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów/PR 2016 roku)
"Słyszał szmery, że ktoś jest na strychu"
Kto zdradził Ulmów?
Zadenuncjował ich Włodzimierz Leś, policjant granatowy z Łańcuta, który wcześniej za wynagrodzenie sam pomagał rodzinie Goldmanów-Szallów. - Po pozyskaniu od nich dóbr, wyrzucił ich. Żydzi domagali się zwrotu własności. Już wkrótce po zbrodni podziemie podejrzewało, że po tym, jak dowiedział się, że znaleźli schronienie u Ulmów, poinformował o tym żandarmów – mówił PAP w 2014 roku dr Mateusz Szpytma.
Podobno Włodzimierz Leś wcześniej sam przyszedł do Ulmów pod pretekstem wyrobienia zdjęcia.
– Wiem z opowiadań, że przyszedł ten Lesio do Józefa, zrobić ponoć sobie zdjęcie do legitymacji czy paszportu – wspominał Roman Kluz. – A tam słyszał szmery, że ktoś jest na strychu. Bo Ulmowie nie wiedzieli, że taki ktoś właśnie przyszedł. A Leś nasłuchiwał. "Jednak są, jednak są". Zrobił sobie zdjęcie i odjechał. Jakby nigdy nic.
"Rozstrzelano ich na oczach dzieci"
W przeddzień mordu niemiecka żandarmeria w Łańcucie kazała stawić się wieczorem czterem woźnicom z końmi i furmankami.
Każdy był z innej wsi, nie było wśród nich nikogo z Markowej. Nie znali powodu wezwania. Mieli czekać w stajni magistrackiej.
– Po północy rozkazano im stawić się pod budynkiem żandarmerii. Do Markowej jechało pięciu żandarmów i od czterech do sześciu policjantów granatowych. Grupą dowodził szef posterunku żandarmerii w Łańcucie, porucznik Eilert Dieken. W jej skład wchodzili żandarmi Joseph Kokott, Michael Dziewulski, Gustaw Unbehend i Erich Wilde. Spośród policjantów granatowych udało ustalić się personalia dwóch: Eustachego Kolmana i Włodzimierza Lesia – mówił dr Mateusz Szpytma.
W pobliżu położonego nieco na uboczu wsi domostwa Ulmy dotarli przed świtem 24 marca. Chwilę później Niemcy wtargnęli do budynku. Padło kilka strzałów. Jako pierwsi, jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia Szallowie i Gołda Goldman. Wtedy rozkazano zawołać furmanów. Mieli być świadkami kolejnych zabójstw.
Jeden z woźniców, Edward Nawojski z Kraczkowej, widział, jak Niemcy mordowali trzeciego z braci Szallów, Genie Goldman i jej małe dziecko, wreszcie kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Na końcu zastrzelono ich 70-letniego ojca.
Zaraz potem przed dom wyprowadzono i zastrzelono 44-letniego Józefa Ulmę i jego 32-letnią żonę Wiktorię. Kobieta była w ostatnim miesiącu ciąży. Podczas mordu zaczęła rodzić.
– Jak strzelali do Józka, patrzył się strzelającemu prosto w oczy - słyszymy we wspomnieniach mieszkańców Markowej zebranych w reportażu "Rodzina Ulmów z Markowej".
– Wyciągnięto przed dom Józefa i Wiktorię i rozstrzelano ich na oczach dzieci. Było to tym bardziej straszliwe, że Wiktoria zaczęła rodzić siódme dziecko. To wiemy z protokołu przesłuchań tych, którzy grzebali Wiktorię, że właśnie zaczął się poród, prawdopodobnie pod wpływem tego, co Wiktoria widziała, tego, co się działo. To wszystko widziały jej dzieci, to wszystko zrelacjonował przed sądem pod przysięgą jeden z furmanów w roku 1958 – podkreślał w radiowej audycji dr Mateusz Szpytma.
– Kiedy patrzy się na te dzieci, Stasia, Basię, Władzia, Franciszka, Antoni i Marysia plus to jedno nienarodzone, to zacytuję słowa ojca, które będę pamiętał do końca życia. A mówił on: "trzeba było być diabłem z piekła rodem, żeby takie dzieci pozabijać" – mówił w Polskim Radiu Jerzy Ulma.
"Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów", miał powiedzieć podczas morderstwa jeden ze sprawców, Joseph Kokott.
00:31 12537072_9.mp3 Dr Mateusz Szpytma o przebiegu zbrodni z 24 marca 1944 roku w Markowej (PR, 2016)
"Przez pryzmat wiary oni swoje życie wygrali"
– Ludzie rano przychodzą i mówią mi, że wymordowano całą rodzinę. Cóż więcej można powiedzieć – wspominał po latach, nie kryjąc wzruszenia, jeden z braci Józefa Ulmy, Władysław.
00:24 12537072_10.mp3 Władysław Ulma tym, jak dowiedział się o zamordowaniu brata i jego rodziny (nagranie dla Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów/PR 2016 roku)
– Ulmowie byli to ludzie prości, ale i wybitni. Dokonali takiej rzeczy, że dzisiaj o nich mówi świat, Yad Vashem przyznaje im medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, a Kościół katolicki wynosi ich na ołtarze – podkreślał dr Mateusz Szpytma.
Jak zaznaczył, "to jest wielkie zwycięstwo tych osób, które po ludzku przegrały swoje życie". - Bo kobieta mając 32 lata, mężczyzna mając lat 44, giną. Mają szóstkę dzieci, siódme w drodze. Oni przegrali swoje życie po ludzku, ale jeśli patrzymy na to od tej strony, że 10 września zostaną błogosławionymi, to przez pryzmat wiary oni swoje życie wygrali.
***
10 września 2023 roku we wsi Markowej na Podkarpaciu zostanie beatyfikowana rodzina Ulmów, zamordowana w 1944 roku przez niemieckich żandarmów za ukrywanie żydowskich sąsiadów.
jp/PAP/mat. IPN