80 lat temu, 29 stycznia 1944 roku, w Grodkowicach (ob. Szarów) w Małopolsce żołnierze Armii Krajowej przeprowadzili zamach na generalnego gubernatora Hansa Franka.
Dla każdego nazisty koniec stycznia był ważną datą. To wówczas Niemcy powierzyli władzę Adolfowi Hitlerowi, który stanął 30 stycznia 1933 roku na czele rządu jako kanclerz. Dla niemieckich okupantów rocznica tego wydarzenia była świętem. Na ulicach okupowanych polskich miast o tej rocznicy przypominały plakaty, artykuły pojawiały się w prasie gadzinowej. Propaganda niemiecka działała pełną parą. Uciemiężona polska ludność potrzebowała symbolu oporu, który przełamałby przygnębienie spowodowane entuzjazmem okupantów. Tak zrodził się pomysł przeprowadzenia zamachu na ważnego niemieckiego oficjela.
Wybór wydawał się oczywisty. Generalny gubernator Hans Frank był najwyższym przedstawicielem III Rzeszy na terenach okupowanej Polski, ponosił też administracyjną odpowiedzialność za wszystkie dokonane zbrodnie. Pochodzący z Karlsruhe w Badenii-Wirtembergii doktor praw był twórcą systemu prawnego III Rzeszy, za co cieszył się względami Hitlera. To zapewniło mu funkcję samowładcy Generalnego Gubernatorstwa. Dygnitarze III Rzeszy nazywali go z przekąsem "królem Polski" (Koenig von Polen) a podległe mu obszary — "Frankstaat" (państwo Franka).
Okazja nie do przegapienia
W połowie stycznia 1944 roku komendant Okręgu AK Kraków, cichociemny płk Józef Spychalski "Luty" spotkał się z szefem okręgowego Kedywu płk. Stefanem Tarnawskim "Jaremą". Podczas spotkania Spychalski przekazał "Jaremie" informację o planowanej podróży Franka do Lwowa na obchody rocznicy objęcia władzy przez Hitlera i utworzenia Generalnego Gubernatorstwa.
Miejscem obchodów był znajdujący się na rubieżach Gubernatorstwa Lwów. Wybór miał być jasnym sygnałem, że Rzesza ma zamiar bronić swoich pretensji do "przestrzeni życiowej" na wschodzie. Takie demonstracje siły były szczególnie ważne wobec wieści z frontu. Dwa dni wcześniej Armia Czerwona przełamała trwające 900 dni oblężenie Leningradu, Włochy skapitulowały, a połowa Półwyspu Apenińskiego znajdowała się już w rękach aliantów.
Szczegółowy plan
Frank miał wyjechać z Krakowa pociągiem pospiesznym 29 stycznia o godz. 23.00. Skład stanowiły trzy wagony, w tym dwie luksusowe salonki, w których podróżowali dygnitarze. Jedną zajmowali dr Hans Frank, szef prasowy Gassner, SS-Haupsturmführer Pfaffenroth (adiutant Franka), młodszy referent Mohr i Polizeimeister Nickl. W drugiej podróżowali SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe (dowódcę SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie), prezydent Adolf Gerteis (Generalna Dyrekcja Kolei Wschodniej), pułkownik Ludwig Fischer (gubernator dystryktu warszawskiego GG) i podpułkownik Dazur. Najgorsi z najgorszych, elita hitlerowskich okupantów na ziemiach polskich. W trzecim wagonie znajdowało się 25 żołnierzy obstawy.
Takiej okazji nie można było przegapić. Józef Spychalski rozkazał Stefanowi Tarnawskiemu zorganizowanie akcji likwidacji Franka. Dowódcą akcji miał być mjr Stanisław Więckowski "Wąsacz".
Przygotowanie planu operacji powierzono cichociemnemu por. Ryszardowi Nuszkiewiczowi "Powolnemu". W akcję zaangażowany był jeszcze jeden cichociemny – ppor. Henryk Januszkiewicz "Spokojny". Po konsultacji mężczyźni doszli do wniosku, że najlepszym miejscem na przeprowadzenie zasadzki jest teren Puszczy Niepołomickiej nieopodal stacji Grodkowice – linia kolejowa była tu otoczona przez las, co miało dawać atakującym partyzantom odpowiednią osłonę. Miejsce wybrano także ze względu na bliskość zbiornika wodnego.
Cichociemni-zobacz serwis specjalny
Plan opracowany przez Nuszkiewicza zakładał podział sił na trzy grupy. Pierwszą stanowił pięcioosobowy oddział minerski, którego zadaniem było podłożenie ładunku wybuchowego na torach i wykolejenie pociągu. Wtedy do akcji miała wkroczyć licząca 25 osób grupa uderzeniowa, której zadaniem było ostrzelanie składu i obrzucenie wagonów granatami. Obie grupy miały po akcji wycofać się na południe od miejsca wykolejenia pociągu. Zadaniem trzeciej grupy, która stacjonowała w położonych na północ od Grodkowic Niepołomicach, było spuszczenie łodzi na Wisłę i oddanie kilku strzałów, co miało pozorować wycofywanie się pozostałych dwóch grup na północ.
Zbyt skromne siły
"Powolny" złożył zapotrzebowanie na trzy ręczne karabiny maszynowe, amunicję, sto granatów i plastyczne materiały wybuchowe. Zorganizowanie takiej ilości uzbrojenia przekraczało możliwości dowództwa krakowskiej Armii Krajowej. Nie było karabinów, a zamiast plastiku trzeba było użyć trotylu, który z zasobów kopalni w Wieliczce zabrał ppor. Zygmunt Kawecki "Mars", który był tam zatrudniony jako technik.
Brak odpowiedniego wyposażenia wymusił zmniejszenie skali planu. Stanisław Więckowski "Wąsacz" – w chwili akcji ledwo zdolny do pełnienia funkcji dowódcy z powodu ostrej grypy – zdecydował o odwołaniu dwudziestopięcioosobowej grupy uderzeniowej. Niedostateczna ilość broni i amunicji oraz silne zagęszczenie niemieckich patroli w okolicy stwarzały zbyt wysokie ryzyko, że zasadzka zamieni się w krwawą jatkę, której ofiarami będą polscy partyzanci. Na miejscu został tylko patrol minerski i kilku żołnierzy, których zadaniem było osłanianie saperów i ostrzelanie pociągu.
Zamach
Skład nadjechał ok. 23.10. Niestety – ładunek wybuchowy eksplodował za wcześnie. Maszynista zdążył wyhamować skład, dzięki czemu udało mu się zmniejszyć skutki wybuchu. Pociąg wypadł z torów, a wagony złożyły w harmonijkę. Według innej wersji, bomba eksplodowała o ułamek sekundy za późno, tuż za salonką Hansa Franka.
"Wśród ogólnej ciszy jakby zamarłego pociągu podrywamy się do odskoku. Gdy przebiegamy drogę pod wiaduktem na stronę południową linii kolejowej, skrzywiony i zaszokowany przestrachem pociąg odzywa się gęstą kanonadą karabinów maszynowych swej ochrony i dobrze uzbrojonych pasażerów. Błysk licznych rakiet świetlnych i strzelanina godna niejednej bitwy - łamie sen puszczy. Sceneria ta towarzyszy nam przez długie kilometry odskoku"- wspominał Ryszard Nuszkiewicz.
Wobec przeważających sił nieprzyjaciela Polacy byli zmuszeni się wycofać. Odwrót udało się przeprowadzić lepiej niż pierwszą część akcji. Wszyscy, nawet znajdujący się na skraju wyczerpania chorobą "Wąsacz", zdołali się wycofać. Grupa pozorująca odskok w Niepołomicach wywiązała się wzorowo ze swojej części zadania.
Reperkusje
Hans Frank i pozostali dygnitarze podróżujący pociągiem wyszli bez szwanku z zamachu i wzięli udział we Lwowskich uroczystościach. Generalny gubernator nie odważył się wracać do Krakowa pociągiem – wrócił samolotem.
Żołnierze Armii Krajowej byli świadomi, że akcja poskutkuje represjami wobec miejscowej ludności. Taka była bezwzględna polityka okupanta. Partyzanci zastosowali odpowiednią zasłonę dymną: w Grodkowicach i okolicy rozrzucili rosyjskojęzyczne ulotki, które sugerowały, że odpowiedzialność za zamach leży po stronie sowieckiej partyzantki. Niestety, na niewiele się to zdało. W odwecie za akcję Niemcy rozstrzelali w Podłężu i Dębicy około 100 osób, w większości więźniów hitlerowskiego więzienia policyjnego w Krakowie przy ul. Montelupich.
Skazany za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości wojenne Hans Frank zawisł na szubienicy w norymberskim więzieniu 16 października 1946 roku.
Bartłomiej Makowski
Korzystałem z:
Ryszard Nuszkiewicz, Zamach na pociąg Hansa Franka 29 I 1944, Dynamit cz.2. Z dziejów Ruchu Oporu w Polsce Południowej, Wydawnictwo Literackie 1967
Wojciech Königsberg, AK 75, Brawurowe akcje Armii Krajowej, Wyd. Znak Horyzont 2017