"Afera Langevina". Maria Skłodowska-Curie na celowniku francuskich świętoszków
5 listopada 1906 roku Maria Skłodowska-Curie wygłosiła na Sorbonie inauguracyjny wykład jako pierwsza kobieta profesor w dziejach tej instytucji. Ten znaczący moment w dziejach emancypacji kobiet był w biografii noblistki zaprawiony goryczą.
Po pierwsze - tytuł profesorski i posadę kierownika katedry fizyki otrzymała w zastępstwie tragicznie zmarłego ukochanego męża Pierre'a Curie. Po drugie - gdyby nie fakt, że była wdową po "francuskim bohaterze", być może nigdy nie spotkałby jej ten akademicki zaszczyt. Męskie środowisko naukowe we Francji było w pewnym sensie pod wpływem atmosfery panującej po zgonie Pierre'a Curie, podczas gdy jeszcze za jego życia bagatelizowało udział jego żony w badaniach nad promieniotwórczością.
A przecież w tym naukowo-małżeńskim duecie to właśnie Maria Skłodowska wiodła prym. Pierre Curie zajmował się przede wszystkim zagadnieniami magnetyzmu metali i dopiero zafascynowany wynikami prac żony zwrócił się w stronę radioaktywności. Ich wspólne badania, oparte na wcześniejszych odkryciach Henriego Becquerela, przyniosły całej trójce nagrodę Nobla z fizyki w 1903 roku.
Niewiele brakowało, by Marię Curie wykluczono z tego grona. Francuscy naukowcy zgłosili jedynie kandydaturę Pierre'a Curie, skrupulatnie pomijając osobę jego żony. Dopiero list wysłany przez samego Curie do Sztokholmu przywrócił Skłodowskiej należne miejsce w gronie odkrywców zjawiska promieniotwórczości. W późniejszych latach, szczególnie po śmierci męża, Maria Curie często zderzała się z murem wybudowanym przez mężczyzn kontrolujących paryskie instytucje naukowe, nawet wtedy, gdy w 1911 roku po raz drugi, tym razem sama, została noblistką.
Na tle ogólnej niechęci francuskich akademików do uznawania naukowych sukcesów kobiet tym większego znaczenia nabiera owa symboliczna data 5 listopada 1906 roku. Objęcie przez Marię Skłodowską-Curie profesury na Sorbonie było jednym z kamieni milowych sprawy kobiecej nie tylko nad Sekwaną, lecz także na całym świecie.
"Byliśmy tak szczęśliwi"
Maria Skłodowska poznała Pierre'a Curie w połowie lat 90. XIX wieku. Dwoje naukowców nawiązało laboratoryjną współpracę w badaniach nad magnetyzmem. Już wkrótce zakochali się w sobie. Ślub odbył się w 1895 roku w Sceaux pod Paryżem, gdzie para zamieszkała. W 1897 roku urodziła się ich pierwsza córka Irène, przyszła laureatka (wspólnie z mężem) nagrody Nobla z chemii.
W 1900 roku Curie otrzymał posadę profesora nadzwyczajnego na Sorbonie w 1900 roku. W tym samym czasie Skłodowska została nauczycielką w Szkole Normalnej Wyższej dla Dziewcząt (École Normale Supérieure de Jeunes Filles) w podparyskim Sèvres.
W autobiografii, która po polsku ukazała się w 1935 roku pod tytułem "Marja Skłodowska-Curie o swojem życiu i pracach", autorka tak opisuje kolejne wspólne lata z Pierre'em:
"W roku 1903 skończyłam moją tezę doktorską i uzyskałam dyplom, W końcu tegoż roku przyznano nagrodę Nobla Becquerelowi, mężowi memu i mnie łącznie za odkrycie promieniotwórczości pierwiastków promieniotwórczych.
(...)
W roku 1904 przyszła na świat druga nasza córka, Ewa. Musiałam naturalnie przerwać na czas pewien pracę w laboratorjum. Tegoż roku, dzięki nagrodzie Nobla i powszechnemu uznaniu, mąż mój otrzymał rzeczywistą katedrę fizyki, utworzoną dla niego specjalnie w Sorbonie, W tym samym czasie ja zostałam mianowana kierowniczką laboratorjum, które miało powstać przy nowej katedrze. Nie powstało ono jednak faktycznie i przydzielono nam tylko kilka pokoi, służących przedtem do innego użytku.
W roku 1906, kiedy właśnie opuściliśmy już ostatecznie starą budę laboratoryjną, w której byliśmy tak szczęśliwi, przyszła straszna katastrofa, która zabrała mego męża, zostawiając mię samą, z obowiązkiem wychowania dzieci i dalszego prowadzenia wspólnego naszego dzieła".
Wspomniana tutaj Ève Curie miała niespełna półtora roku, gdy jej ojciec 19 kwietnia 1906 roku zginął w wypadku drogowym pod kołami konnego wozu towarowego. Znała go przede wszystkim z opowieści dziadka Eugène'a Curie. Dla Skłodowskiej śmierć męża była taką traumą, że przez całe lata milczała na jego temat. Dzień śmierci Pierre'a Curie stał się bolesną cezurą w życiu całej rodziny. W wydanej w 1937 roku książce "Madame Curie", biografii swojej matki, Ève Curie rozdział na ten temat zatytułowała po prostu "19 kwietnia 1906 roku".
Maria Skłodowska-Curie przez rok po tragedii prowadziła dziennik żałobny w formie listów do zmarłego męża (oboje znajdowali się pod wpływem teorii spirytystycznych). Wspominając ostatnie wspólne dni spędzone na wsi w Saint-Rémy, pisała: "byliśmy szczęśliwi (…). Miałam także poczucie, którego doświadczałam ostatnio bardzo często, że nic już nam więcej nie grozi".
"Nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle"
Pomysł powierzenia kobiecie katedry na Sorbonie większości naukowców wydawał się rewolucyjny. Do tej pory na Sorbonie wykładali i rządzili wyłącznie mężczyźni. Środowisko naukowe pełne było z jednej strony irracjonalnego lęku na temat możliwych konsekwencji zmiany stanu rzeczy, z drugiej zaś przesiąknięte jawną lub maskowaną mizoginią. Wstrząs po śmierci Pierre'a Curie zmiękczył jednak serca zatwardziałych akademików. Maria Skłodowska-Curie tak wspomina owych kilka miesięcy 1906 roku:
"Zgon mego męża, który nastąpił bezpośrednio po uświadomieniu sobie powszechnem znaczenia odkryć związanych z jego imieniem, odczuty został przez społeczeństwo, a zwłaszcza przez koła naukowe, jako nieszczęście narodowe. W znacznej mierze pod tem wrażeniem Wydział Naukowy w Paryżu postanowił ofiarować mi katedrę profesorską, którą mąż mój zajmował przez półtora roku w Sorbonie. Był to wypadek wyjątkowy, ponieważ żadna kobieta nie dostąpiła jeszcze podobnego zaszczytu. Czyniąc to, uniwersytet okazał mi dowód szczególniejszego uznania i dał mi sposobność dalszego prowadzenia badań, której byłabym inaczej pozbawiona. Nie spodziewałam się takiego daru nigdy; nie posiadałam żadnej innej ambicji, jak tylko możności swobodnej pracy dla nauki. Zaszczyt, jaki mię spotkał, był jednak bardzo bolesny w warunkach ówczesnych. Poza tem zastanawiałam się, czy sprostam tak wielkiej odpowiedzialności. Po wielu wahaniach doszłam do wniosku, że powinnam przynajmniej dla próby podjąć to brzemię i tak oto w roku 1906 rozpoczęłam wykłady w Sorbonie, jako profesor nadzwyczajny, a po dwóch latach jako zwyczajny".
Z początku komisja Wydziału Nauk Ścisłych, wciąż obawiając się zerwania z tradycją rezerwującą najważniejsze stanowiska dla mężczyzn, zamierzała oddać Marii Curie tylko część obowiązków zmarłego, bez formalnej nominacji na szefową katedry.
W dzienniku żałobnym wdowa pisała wówczas do Pierre'a: "proponują mi spuściznę po tobie, Piotrze, twoje wykłady i kierownictwo w twoim laboratorium. Przyjęłam. Nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle. Mówiłeś mi często, że chciałbyś, abym wykładała na Sorbonie. A ja chciałabym przynajmniej zrobić wysiłek dla dalszego prowadzenia naszej pracy. Czasami zdaje mi się, że w ten sposób jeszcze mi jakoś najłatwiej będzie żyć, czasem znów myślę, że szaleństwem jest podjąć się tego".
Dwa tygodnie później, 14 maja 1906 roku, Curie donosiła o kolejnym złagodzeniu stanowiska władz wydziału: "chcę ci powiedzieć, że dostałam nominację na twoją katedrę i że znaleźli się głupcy, którzy mi tego winszowali".
Kolejne miesiące upływały Marii Skłodowskiej-Curie na pracy w laboratorium, przygotowaniach do jesiennych wykładów oraz życiu rodzinnym - noblistka pozostała w domu w Sceaux wraz z córkami i teściem Eugène'em Curie, którym opiekowała się aż do jego śmierci w 1910 roku.
"Nie sposób sobie wyobrazić nic bardziej okrutnego"
Ève Curie przytacza w swojej książce fragment artykułu prasowego na temat wydarzenia, które w początkach listopada 1906 roku wzbudzało ogromne zainteresowanie publiczności:
"Madame Curie, wdowa po znakomitym uczonym, zmarłym tak tragicznie, która objęła po nim katedrę w Sorbonie wygłosi swój pierwszy wykład w poniedziałek, dnia 5 listopada 1906 r., o godzinie 1.30 po południu (...) Wykład madame Curie odbędzie się w jednej ze zwykłych sal Sorbony (...). Czy nie możnaby w okolicznościach tak wyjątkowych, jedynych w dziejach Sorbony (...), oddać madame Curie do dyspozycji wielki amfiteatr - na ten pierwszy wykład tylko?".
Niestety władze uczelni pozbawione były zmysłu inscenizacyjnego i nie ugięły się pod presją nawet wtedy, gdy bombardowane były pretensjami reporterów, światowców i paryskich dam, którzy oburzali się, że Sorbona nie wydała zaproszeń dla tych, którzy tak pragną zobaczyć "sławną wdowę" podczas jej historycznego wystąpienia.
Gapiów przyciągał zarówno rewolucyjny fakt, że Curie to pierwsza w dziejach kobieta z tytułem profesora Sorbony, jak i nadzieja na melodramatyczne akcenty. Spodziewano się łez, oznak wzruszenia lub nawet niekontrolowanej manifestacji bólu po śmierci ukochanego. Prawie nikt nie przejmował się tym, że ma to być po prostu zwykły wykład dla studentek i studentów, którym całe zamieszanie raczej nie pomoże w skupieniu. Trudno jednak było zabronić wszystkim ciekawskim wstępu do auli.
5 listopada 1906 roku, gdy tłum zgromadzony pod bramą Sorbony zaczął wlewać się do wnętrz uniwersyteckich i zapełniać salę wykładową, Maria Skłodowska-Curie była jeszcze na cmentarzu w Sceaux, by odwiedzić grób męża i porozmawiać z nim przed wielkim wydarzeniem. Tego dnia to było jedyne miejsce, gdzie mogła sobie pozwolić na okazanie uczuć. Gdy o wpół do drugiej, witana burzą oklasków, skromnie wkroczyła do uniwersyteckiej auli, była skupiona wyłącznie na czekającym ją zadaniu.
Rzędy wznoszących się amfiteatralnie ław były zapełnione dziennikarzami, damami w modnych kapeluszach, bywalcami salonów, artystami, naukowcami z różnych stron Europy i innymi ważnymi osobistościami. Weszło ich tu znacznie więcej, niż mogło usiąść. Pierwszy rząd siedzeń zajęły uczennice Curie ze szkoły w Sèvres, które dostały pozwolenie na uczęszczanie na wykłady swojej nauczycielki. W porównaniu jednak z napierającym tłumem, młodzieży studiującej obojga płci była zaledwie garstka.
Cały Paryż, co udokumentowała francuska prasa, od kilku już dni zastanawiał się, jakie będą pierwsze słowa nowej profesor. Czy odniesie się do swego poprzednika, który był przecież zarazem jej mężem? Czy wywoła wzruszenie na widowni? Istotnie, Maria Skłodowska-Curie zrobiła to, ale w sposób, którego nikt się nie spodziewał. Gdy owacja umilkła, zaczęła mówić:
"Gdy się rozważa postępy, jakie uczyniła fizyka w ostatnich dziesięciu latach, uderza zmiana, która zaszła w naszych pojęciach o elektryczności i materii".
"Madame Curie podjęła wykład dokładnie w tym miejscu, w jakim go przerwał Pierre Curie" – pisze Ève Curie w biografii matki. I choć w tych zimnych, naukowych zdaniach trudno dopatrywać się czegoś wstrząsającego, tłum na sali bardzo się wzruszył. "Łzy przesłaniają wzrok, łzy płyną po dziesiątkach twarzy" - napisała Ève Curie w ślad za relacjami wielu świadków i reporterów.
Następnego dnia Maria Skłodowska pisała w dzienniku:
"Wczoraj dałam pierwszy wykład w zastępstwie mojego Piotra. Co za żal i rozpacz! Byłbyś szczęśliwy, widząc mnie wykładowcą na Sorbonie, a ja sama chętnie bym to dla ciebie robiła. Ale robić to zamiast ciebie, mój Piotrze, nie sposób sobie wyobrazić nic bardziej okrutnego. Jakże ja cierpiałam z tego powodu i jak jestem przybita. Czuję wyraźnie, że zdolność do życia we mnie wygasła, nie pozostało mi już poza obowiązkiem wychowania dzieci i kontynuowania pracy, której się podjęłam. Może jeszcze pragnienie, by udowodnić światu i przede wszystkim sobie, że ta, którą tak bardzo kochałeś, przedstawia jakąś wartość".
***
Cytaty z dzieł Marii Skłodowskiej-Curie oraz Ève Curie podaję za publikacjami:
Ponadto korzystałem z książek:
- Barbara Golsmith, "Geniusz i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie", tłum. Jarosław Szmołda, Poznań 2021
- Laurent Lemire, "Maria Skłodowska-Curie", tłum. Grażyna i Jacek Schirmerowie, Warszawa 2003
- Natacha Henry, "Uczone siostry. Rodzinna historia Marii i Broni Skłodowskich", tłum. Anna Broczkowska-Nguyen, Poznań 2016
***
Michał Czyżewski