Logo Polskiego Radia
Kulturysta - Agnieszka Wolny-Hamkało
Październik 14 2011
Agnieszka Wolny-Hamkało poetka
BIO
Gdzie się obecnie znajdujesz?
Siedzę przed monitorem we wrocławskim mieszkaniu zawalonym książkami. Sanepid na pewno zainteresowałby się moim biurkiem, gdzie dogorywają do połowy wypite herbaty i kawy, kubki pełne wyżutych gum i ogryzków. Za monitorem leżą kasztany, pióra srok z okolicznego parku, w zielonej butelce stoi zeschnięty kwiatek jakiejś dziwnej marki. Dwie plastykowe zabaweczki z metalową kulką z serii „nie irytuj się”, kilka gumek do włosów i trzy puste butelki po wodzie mineralnej.
Jak wyglądasz?
Właśnie wróciłam ze spaceru z psem i zimno było jak pies, więc trochę mi ukrwiło bladą twarz. Biała męska bielizna H&M na górze i na dole. Bardzo wygodne i ciepłe. Ideolo pod puchową kurtkę.  
Co czytasz?
Czytam esej Eco „O literaturze” i jego „Zapiski”, zapomniałam już jakie to bombowe. A muszę napisać o nim jakiś mądry essay, stąd te powroty. Z podobnych względów czytam wszystko Głowackiego i trochę historii Czech. Dla przyjemności wiersze Miłosza Biedrzyckiego i z ciekawości „Księdza Paradoksa” Magdaleny Grzebałkowskiej. Obok leży też otwarty Proust, który ostatnio znalazł się w moim kiblu i przeżywa renesans w nowej odsłonie – komediowej! Bohater obserwuje w kościele panią z maleńkim pryszczykiem u nasady nosa. 
Czego słuchasz?
Słucham kawałka „Złodziej ognia” zespołu „Kryzys”. Ostatnio słyszałam ten numer w Krakowie w wykonaniu Brylewskiego i Świetlickiego i było to mocne przeżycie. A w drugim radyjku mam starą Pidżamę Porno, której lubię sobie słuchać jesienią. 
Co pochłania najwięcej Twojego czasu?
Czytanie i pisanie. Zajmuje 80 % mojego czasu. Tu jest wielka fabryka liter. Rozmowy przez telefon, esemesy, które mnie w końcu wykończą. Poranny spacer z psem i czasem kino z synem. Trasa Wrocław-Warszawa, czyli 6,5 godziny w metalowej kiszce. 
Skąd w Twoim życiu sztuka?
Jest wszędzie, od zawsze w kulturze. Więc tak się nią nasiąka mimochodem. Ale jeśli chodzi o konkretne ścieżki – literackie – to ojciec i babcia katowali mnie od dziecka Tuwimem, Fredrą, Brzechwą. Ojciec co tydzień zabierał mnie do teatru, a wieczorami prowadzał do obserwatorium. Wiejska babcia zaś zabierała mnie na procesje i opowiadała o świętych obrazach. Wszystko to złożyło się w kuchnię fusion. 
Czy od razu wiedziałaś, że chcesz robić to co robisz?
Tak. Grafomania jest chyba wrodzona. Potem to się przeradza w nerwicę natręctw. Człowiek coraz więcej słucha języka, wiecznie coś zapisuje. Masakra. 
Czy innym łatwo zrozumieć to co chcesz im przekazać?
Mam nadzieję, że tak. Chciałabym, żeby tak było. Chociaż mam wrażenie, że częściej ludzie jednak się rozmijają i że komunikacja to raczej seria nieszczęśliwych wypadków. Ale za to jak się zdarzy – to jest dopiero przygoda. Z poezją jest taki kłopot, że ludzie z miejsca mówią „Ja się nie znam na poezji” i to jest deklaracja, z którą większość ludzi podchodzi do wiersza. A przecież nikt się nie zna na poezji. A już najmniej poeta, który właściwie zawsze się myli. 
Jakie wyzwania wiążą się z Twoją pracą?
Ból tyłka od siedzenia i krzywy kręgosłup to chyba moje zawodowe przypadłości. Za to mogę się spokojnie zestarzeć, bo nie jest ważne jak wyglądam. Mogę nie oglądać słońca przez wiele dni, siedzieć w dziupli i czytać, pisać. A wyzwania?  Muszę być w stałym kontakcie z tekstem, językiem. Nie mogłabym na przykład wyemigrować. Wszystko, co mam, związane jest z językiem polskim. 
Czy jest ktoś kogo nazywasz wzorem, mistrzem, lub coś co można nazwać punktem odniesienia?
Pewnie, podziwiam wielu kolegów i mnóstwo koleżanek, którzy piszą znakomite wiersze. Pisząc za każdym razem wchodzę z nimi w dialog, rozmawiam, cytuję. Trudno mi wskazać jedną osobę. 
Z czego jesteś najbardziej dumna?
Z niektórych wierszy. Ostatnio z książki „Rzecz o tym jak paw wpadł w staw” z odjazdowymi rysunkami Józefa Wilkonia. Każdy pisarz najbardziej jest dumny ze swojej ostatniej książki he he. Nie umiem tego ocenić. Z rodziny też jestem dumna. Ale już nie z domu, który upadł, brudny jest i nabałaganiony. Pewnego dnia się po prostu poddałam, a dom wygrał. 
Czy wracasz do swoich początków i rozumiesz własne, dawne, wybory?
Niechętnie. Trochę się boję tamtej dziewczyny, niezłej wariatki. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że w ogóle przeżyłam młodość. Nie rozumiem wielu moich obecnych wyborów, a co dopiero tych sprzed lat. Ale jeśli chodzi o pisanie, to to nigdy nie była kwestia wyboru, nie było pola do negocjacji. Się pisało, tak jak się żyło. 
Czy wsłuchujesz się w opinie innych o Twojej pracy?
Niestety tak i to wyjątkowo uważnie. Szczególnie słucham opinii krytycznych, przymierzam je do tekstów, sprawdzam, czy to zwierciadło jest krzywe, czy może gdzieś pomyliłam kierunki. Czytelnicy są różni, niektórzy zupełnie wspaniali. 
Czy zdarzyło Ci się mocno przeżyć jakąś wystawę, film, książkę, pracę innego artysty?
Bardzo często. Właściwie to jest właśnie mój sport ekstremalny – książki, kino, galerie. Tam przeżywam najmocniejsze emocje, płaczę, wściekam się, denerwuję, cieszę. Wczoraj na przykład widziałam „Bitwę warszawską” i śmiałam się do łez ze scen miłosnych i chlipania głównej bohaterki, a nocą oglądałam cudowne „Postrzyżyny” Mentzla. I miałam wrażenie nieważkości i nierzeczywistości. 
Czy w sztuce magia i rzemiosło wykluczają się?
Powinny raczej się uzupełniać. 
Czy sztuka może żyć w internecie?
Jak najbardziej. Wszystko, co nas z nią komunikuje, kontaktuje, co pozwala na jakąś relację – jest dobre i zbawienne! Oczywiście na przykład obrazy – jak by to napisał Walter Benjamin – gubią aurę, ale już tekst jest czysty, a net jest tylko medium, które nam tekst podaje. Czym innym jest sztuka sieci – interaktywna, społecznościowa, która przebóstwia odbiorcę we współtwórcę działa. Uważam, że to kapitalne. 
Czy można żyć bez sztuki?
Zupełnie nie, to jasne. 

Gdzie się obecnie znajdujesz?


Siedzę przed monitorem we wrocławskim mieszkaniu zawalonym książkami. Sanepid na pewno zainteresowałby się moim biurkiem, gdzie dogorywają do połowy wypite herbaty i kawy, kubki pełne wyżutych gum i ogryzków. Za monitorem leżą kasztany, pióra srok z okolicznego parku, w zielonej butelce stoi zeschnięty kwiatek jakiejś dziwnej marki. Dwie plastykowe zabaweczki z metalową kulką z serii "nie irytuj się", kilka gumek do włosów i trzy puste butelki po wodzie mineralnej.

 

Jak wyglądasz?


Właśnie wróciłam ze spaceru z psem i zimno było jak pies, więc trochę mi ukrwiło bladą twarz. Biała męska bielizna H&M na górze i na dole. Bardzo wygodne i ciepłe. Ideolo pod puchową kurtkę. 

 

Co czytasz?


Czytam esej Eco "O literaturze" i jego "Zapiski", zapomniałam już jakie to bombowe. A muszę napisać o nim jakiś mądry essay, stąd te powroty. Z podobnych względów czytam wszystko Głowackiego i trochę historii Czech. Dla przyjemności wiersze Miłosza Biedrzyckiego i z ciekawości "Księdza Paradoksa" Magdaleny Grzebałkowskiej. Obok leży też otwarty Proust, który ostatnio znalazł się w moim kiblu i przeżywa renesans w nowej odsłonie – komediowej! Bohater obserwuje w kościele panią z maleńkim pryszczykiem u nasady nosa. 

 

Czego słuchasz?


Słucham kawałka "Złodziej ognia" zespołu Kryzys. Ostatnio słyszałam ten numer w Krakowie w wykonaniu Brylewskiego i Świetlickiego i było to mocne przeżycie. A w drugim radyjku mam starą Pidżamę Porno, której lubię sobie słuchać jesienią. 


Co pochłania najwięcej Twojego czasu?


Czytanie i pisanie. Zajmuje 80 proc. mojego czasu. Tu jest wielka fabryka liter. Rozmowy przez telefon, esemesy, które mnie w końcu wykończą. Poranny spacer z psem i czasem kino z synem. Trasa Wrocław-Warszawa, czyli 6,5 godziny w metalowej kiszce. 


Skąd w Twoim życiu sztuka?


Jest wszędzie, od zawsze w kulturze. Więc tak się nią nasiąka mimochodem. Ale jeśli chodzi o konkretne ścieżki – literackie – to ojciec i babcia katowali mnie od dziecka Tuwimem, Fredrą, Brzechwą. Ojciec co tydzień zabierał mnie do teatru, a wieczorami prowadzał do obserwatorium. Wiejska babcia zaś zabierała mnie na procesje i opowiadała o świętych obrazach. Wszystko to złożyło się w kuchnię fusion. 

 

 

Czy od razu wiedziałaś, że chcesz robić to co robisz?

 
Tak. Grafomania jest chyba wrodzona. Potem to się przeradza w nerwicę natręctw. Człowiek coraz więcej słucha języka, wiecznie coś zapisuje. Masakra. 

 

 

Czy innym łatwo zrozumieć to co chcesz im przekazać?

 
Mam nadzieję, że tak. Chciałabym, żeby tak było. Chociaż mam wrażenie, że częściej ludzie jednak się rozmijają i że komunikacja to raczej seria nieszczęśliwych wypadków. Ale za to jak się zdarzy – to jest dopiero przygoda. Z poezją jest taki kłopot, że ludzie z miejsca mówią "Ja się nie znam na poezji" i to jest deklaracja, z którą większość ludzi podchodzi do wiersza. A przecież nikt się nie zna na poezji. A już najmniej poeta, który właściwie zawsze się myli. 

 

Jakie wyzwania wiążą się z Twoją pracą?

 
Ból tyłka od siedzenia i krzywy kręgosłup to chyba moje zawodowe przypadłości. Za to mogę się spokojnie zestarzeć, bo nie jest ważne jak wyglądam. Mogę nie oglądać słońca przez wiele dni, siedzieć w dziupli i czytać, pisać. A wyzwania?  Muszę być w stałym kontakcie z tekstem, językiem. Nie mogłabym na przykład wyemigrować. Wszystko, co mam, związane jest z językiem polskim. 

 


Czy jest ktoś kogo nazywasz wzorem, mistrzem, lub coś co można nazwać punktem odniesienia?

 
Pewnie, podziwiam wielu kolegów i mnóstwo koleżanek, którzy piszą znakomite wiersze. Pisząc za każdym razem wchodzę z nimi w dialog, rozmawiam, cytuję. Trudno mi wskazać jedną osobę. Z czego jesteś najbardziej dumna?Z niektórych wierszy. Ostatnio z książki „Rzecz o tym jak paw wpadł w staw” z odjazdowymi rysunkami Józefa Wilkonia. Każdy pisarz najbardziej jest dumny ze swojej ostatniej książki he he. Nie umiem tego ocenić. Z rodziny też jestem dumna. Ale już nie z domu, który upadł, brudny jest i nabałaganiony. Pewnego dnia się po prostu poddałam, a dom wygrał. 

 


Czy wracasz do swoich początków i rozumiesz własne, dawne, wybory?


Niechętnie. Trochę się boję tamtej dziewczyny, niezłej wariatki. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że w ogóle przeżyłam młodość. Nie rozumiem wielu moich obecnych wyborów, a co dopiero tych sprzed lat. Ale jeśli chodzi o pisanie, to to nigdy nie była kwestia wyboru, nie było pola do negocjacji. Się pisało, tak jak się żyło. Czy wsłuchujesz się w opinie innych o Twojej pracy? Niestety tak i to wyjątkowo uważnie. Szczególnie słucham opinii krytycznych, przymierzam je do tekstów, sprawdzam, czy to zwierciadło jest krzywe, czy może gdzieś pomyliłam kierunki. Czytelnicy są różni, niektórzy zupełnie wspaniali. 

 


Czy zdarzyło Ci się mocno przeżyć jakąś wystawę, film, książkę, pracę innego artysty?


Bardzo często. Właściwie to jest właśnie mój sport ekstremalny – książki, kino, galerie. Tam przeżywam najmocniejsze emocje, płaczę, wściekam się, denerwuję, cieszę. Wczoraj na przykład widziałam "Bitwę warszawską" i śmiałam się do łez ze scen miłosnych i chlipania głównej bohaterki, a nocą oglądałam cudowne "Postrzyżyny" Mentzla. I miałam wrażenie nieważkości i nierzeczywistości. 

 


Czy w sztuce magia i rzemiosło wykluczają się?


Powinny raczej się uzupełniać. 

 


Czy sztuka może żyć w internecie?


Jak najbardziej. Wszystko, co nas z nią komunikuje, kontaktuje, co pozwala na jakąś relację – jest dobre i zbawienne! Oczywiście na przykład obrazy – jak by to napisał Walter Benjamin – gubią aurę, ale już tekst jest czysty, a net jest tylko medium, które nam tekst podaje. Czym innym jest sztuka sieci – interaktywna, społecznościowa, która przebóstwia odbiorcę we współtwórcę działa. Uważam, że to kapitalne. 

 


Czy można żyć bez sztuki?

 

Zupełnie nie, to jasne. 

 

odpytywała (przez internet) Agnieszka Szydłowska (Trójka)